Demokracja kona, nie jest to powód do świętowania

26 Gru

Dwie sceny mogą być symbolem trzeciego roku rządów „zjednoczonej prawicy”. Konkretne do bólu. Policzek wymierzony przez funkcjonariuszkę obecnej władzy kobiecie domagającej się od prezydenta Dudy respektowania naszej konstytucji. I wyprowadzenie przez policję Władysława Frasyniuka w kajdankach z jego własnego domu.

W październiku minął rok od tragicznej śmierci Piotra Szczęsnego. I nic.

Człowiek odebrał sobie życie, by zaprotestować przeciwko polityce obecnej władzy. To się zdarza w krajach niedemokratycznych, ale w sercu Unii Europejskiej? Co mieli do powiedzenia rządzący, słyszeliśmy. Ale czy o ofierze Szczęsnego pamiętają dziś zwykli obywatele?

Szef Komisji Nadzoru Finansowego składa niemoralną propozycję. I co? Aresztują go, ale jednocześnie aresztują jego poprzednika próbującego alarmować o wielomilionowych przekrętach w imperium oszczędnościowym sprzymierzeńca obecnej władzy.

To był kolejny zły rok w polskiej polityce. Światełko w tunelu błyska, ale żeby nie zgasło, trzeba połączonych flot i sił. Niektórzy będą chcieli oddzielić świat polityczny od prywatnego, domowego, rodzinnego. To już niemożliwe. Znów, jak za komuny, wszystko jest polityką. Tuż przed wigilią prezydent nikczemnie atakuje Donalda Tuska, a szef episkopatu zestawia „Kler” z hitlerowskim, antysemickim filmem propagandowym. Odsunięty w cień Macierewicz oskarża Tuska znów o „zdradę dyplomatyczną”. Byli prezydenci i premierzy muszą bronić zaprzysiężonej tłumaczki państwowej przed zmuszaniem jej do zeznań, co jest w demokracjach złamaniem cywilizowanych reguł.

Jak długo niektórzy będą udawać, że nic się nie dzieje, że „symetryzm”, że Schetyna, że 500 plus? Nieprawda. Wolna i demokratyczna Polska jest w potrzebie. Kto tego nie widzi albo kto widzi i akceptuje, jest jak karp idący pod wigilijny nóż. Nie można zasłaniać oczu, uszu i ust. Ani szukać wymówek, że opozycja też ma swoje grzechy, a gdy rządziła, też zaliczała wpadki.

Bilans jest nieporównywalny. Tam przeważały osiągnięcia, w bilansie obecnego trzylecia zdecydowanie górują porażki i niedociągnięcia. Polska popada w międzynarodową izolację, w polityce krajowej panują na skalę dotąd niespotykaną chaos, zamieszanie, chciejstwo, nepotyzm, kumoterstwo pod osławionym hasłem „im się należało”. Tymczasem obecni dygnitarze władzy bez zażenowania uprawiają obłudę i składają życzenia wszystkim obywatelom i opozycji, którą na co dzień niszczą.

Trudno się dziwić pani Lubnauer: jak tu się przełamywać opłatkiem, gdy jesteśmy podzieleni głębiej niż po stanie wojennym? Jak słuchać orędzi pisowskich dygnitarzy do tak podzielonej opinii publicznej? Jak brać je poważnie i widzieć obietnicę pokoju społecznego, kiedy niemal codziennie, nie od święta, robią i mówią wprost przeciwnie? Pytania retoryczne.

Dziennik „Washington Post” w epoce Trumpa ukazuje się z mottem „Demokracja umiera w ciemności”. Pasuje do obecnej sytuacji nie tylko w Stanach, Polsce czy na Węgrzech, ale i w innych krajach Zachodu. Potraktujmy to ostrzeżenie poważnie. Udanych świąt, lepszego roku w polityce. Nadzieja umiera ostatnia.

Aby ponownie wejść do wyścigu, do grupy trzymającej władzę w Unii, trzeba się będzie uwiarygodnić. Przekonać resztę Europy, że PiS to był nacjonalistyczny przypadek przy pracy, a nie prawdziwa Polska – mówi  Radosław Sikorski, były marszałek Sejmu, minister obrony narodowej i minister spraw zagranicznych. – PiS nie potrafi niczego planować. To są goście, którzy myślą, że polityka to jest krzyczenie, tupanie i jęczenie, a w UE takie decyzje, operacje, jak wieloletni budżet, rodzą się w rozmowach, kompromisie, sile przekonywania, sojuszach. To trzeba latami przygotowywać, ale też na wiele lat wcześniej wiedzieć, na czym w ogóle polega polski interes. Często to nie jest ewidentne – dodaje. Jaki powinien być plan opozycji? – To naprawdę dziś stało się dziecinnie proste. Jeśli opozycji się zjednoczy, to wygra w cuglach, pójdą osobno – przegrają – podkreśla.

JUSTYNA KOĆ: Minister Jacek Czaputowicz niedawno powiedział: „Francja jest chorym człowiekiem Europy, ciągnie Europę w dół, natomiast Polska jest jasnym punktem”. Minister żyje w alternatywnej rzeczywistości?

RADOSŁAW SIKORSKI: Do tej pory broniłem ministra Czaputowicza, bo w odróżnieniu od Waszczykowskiego przynajmniej nie miał głupich wypowiedzi, które bezsensownie obrażały naszych partnerów międzynarodowych. Tej wypowiedzi nie da się bronić, bo Francja jest ważnym krajem, jednym z przywódców w UE, posiada broń atomową, stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa. To kraj, który był gotów nas poważnie traktować, chociażby w unii obronnej; bez którego Polska nie jest w stanie wejść do grupy trzymającej władzę w UE. Dlatego trzeba przekonać Francję, że jesteśmy dla Wschodu tym, czym Francja dla Południa. Obrażanie Francji na pewno do tego nie prowadzi, tym bardziej, że wielu z nas chciałoby, aby Polska była na tym poziomie rozwoju co Francja. Uważam tę wypowiedź za dużą niezręczność, tym bardziej, gdy członek europejskiej rodziny ma kłopoty. W takich sytuacjach testuje się przyjaźń. Gdyby to u nas były zamieszki, a przywódcy europejscy sobie z tego robili żarty, to możemy sobie wyobrazić, co by PiS-owska prasa i telewizja wyprawiała. Takie wypowiedzi są na pewno przeciwskuteczne, jeśli chodzi o polskie interesy.

Przypominam, że we Francji nie łamie się konstytucji, tam prezydent nie mianował sędziami Trybunału Konstytucyjnego jakichś magistrów. To w Polsce prezydent Duda podpisał 7 nowelizacji, które dziś równie potulnie wrzuca do kosza. Sędziów, których powołał, będzie odwoływał, a tych, których odwołał, będzie powoływał ponownie.

Skoro jesteśmy przy podpisie prezydenta nowelizacji ustawy o SN, to można było uniknąć tego upokorzenia głowy państwa. Ta nowela nie była w ogóle potrzebna. PiS to zrobił specjalnie?
To powinny być postanowienia, na których niezbędna jest kontrasygnata premiera. W efekcie mamy kolejny sukces moralny, czyli spektakularną klęskę; z patriotycznym impetem walnęli w ścianę i się od niej odbili. Taka jest cała polityka PiS-u: wielkie słowa, po czym wielka klapa. Przypomina mi to późną sanację. Najpierw gadają o honorze, potem ponoszą sromotną klęskę, a na koniec uciekają z kraju, ale wszystko na najwyższym diapazonie patriotyzmu, a każdy, kto się z nimi nie zgadza, jest zdrajcą.

Co do upokorzenia, to zdaje się, że pan prezydent nadmiarem godności nie grzeszy, bo nie takie żaby musi jeść. Szkoda, bo miał wybór, czy dochować wierności swojemu ślubowaniu prezydenckiemu, czy Prezesowi. Źle wybrał.

W niedawnym sondażu poparcia w wyborach do Parlamentu Europejskiego PiS ma 36,8 proc., PO 26,1, a Robert Biedroń 7,9. O czym to świadczy?
Proszę pamiętać, że wybory lokalne i regionalne potwierdziły moją tezę, że sondaże są zafałszowane na rzecz PiS-u od 5 do 10 proc.

Ten sondaż pokazuje, że Biedroń czerpie z elektoratu PO? Czy powinno zapalić się czerwone światło partiom prodemokratycznym?
Jak spojrzymy wstecz, to nowe byty polityczne dostają premię za nowość, po czym w realnych wyborach dostają 1/3 tego co w sondażach. Trudno określić, jaki będzie los inicjatywy Biedronia. Ja mam do tego jasny stosunek.

Jeżeli Robert Biedroń będzie się przyczyniał do jednoczenia lewicy, to będę z nim sympatyzował. Jeżeli będzie się przyczyniał do utraty głosów na rzecz demokracji i Europy, to będę go uważał za szkodnika.

Osobiście jestem zwolennikiem inicjatywy marszałka Borowskiego, żeby wszystkie partie wystąpiły na jednej liście, ale każda miała swoich kandydatów na tym samym miejscu we wszystkich okręgach, tak aby zachować tożsamość. To też jest sposób na przetestowanie swojej siły, o co chodzi Robertowi Biedroniowi, ale taki, który maksymalizuje wynik opozycji. To naprawdę dziś stało się dziecinnie proste. Jeśli opozycji się zjednoczy, to wygra w cuglach, pójdą osobno – przegrają.

Część opozycji ciągle nie odrobiła lekcji węgierskiej?
Polskiej lekcji. Ile to już razy przerabialiśmy…

Doskonale pamiętam, jak w AWS inżynier Marian Krzaklewski skonstruował słynny algorytm, dzięki któremu wszyscy zmieścili się na liście i AWS wygrał, odsunął SLD od władzy. Wcześniej był konwent Św. Katarzyny, na którym wszyscy się pożarli, bo do głosu doszły ambicyjki liderów. To jest też test, czy to, co mówią o Polexicie i autorytaryzmie, mówią na serio. Jeśli tak, to swoje ambicyjki schowają do kieszeni.

Zresztą to ten sam mechanizm, który jest w UE. Czy lepiej mieć suwerenną, osobistą kontrolę nad mrówką, czy nogę od słonia? Można źle wybrać, bo nie można wykluczyć wpływu niekompetencji politycznej na bieg historii. Czego opozycja węgierska jest bardzo dobrą ilustracją.

Tę lekcję odrobi PiS? Za wszelką cenę trzyma koalicję z Ziobrą i Gowinem, tworząc Zjednoczoną Prawicę.
To się jeszcze okaże. Kibicuję inicjatywie Tadeusza Rydzyka. Zresztą z jego ust padły znaczące słowa w ostatnich dniach: że polscy katolicy nie mają swojej reprezentacji politycznej, czyli PiS nie jest katolicki. A ponieważ Ojciec Dyrektor jest faktycznym liderem polskiego Kościoła, przynajmniej tym operacyjnym, to może być ciekawie.

Jak poważna jest afera KNF i SKOK? PiS chyba strzelił sobie w kolano przekonując, że prawdziwa afera KNF to czasy poprzedniego kierownictwa.
PiS przede wszystkim strzelił w kolano milionom Polaków, którzy stracili depozyty ponad gwarantowane sumy w SKOK-ach, ale to było świadome budowanie zaplecza finansowego swojej formacji.

To przecież Lech Kaczyński wetował ustawę, która obejmowała SKOK-i nadzorem finansowym 2 lata wcześniej, a Kancelarię Prezydenta reprezentował wtedy Andrzej Duda. To PiS blokował i głosował przeciwko objęciu tych parabanków normalnymi regułami. Afera KNF to jest afera PiS-u.

Teraz są wytaczane śledztwa przeciwko tym, którzy próbowali SKOK-i pociągać do odpowiedzialności, ciągani są też ci, którzy o tym pisali. W samym KNF mechanizmy kontrolne przejęli ludzie SKOK-ów. To jest największa ośmiornica, jaką widziała współczesna Polska.

Pytanie, czy ten przekaz przebije się do opinii publicznej.
To by się ze zdwojoną siłą przebiło, tylko nasz rząd zachował się odpowiedzialnie i objął SKOK-i gwarancjami bankowymi. Gdyby zrobił to, czego chciał PiS, to dziś mielibyśmy miliony Polaków bez oszczędności. Dostają wypłaty gwarantowane dzięki nam, a ci, którzy nadwyżek nie dostają, mogą podziękować PiS-owi.

Pan Adam Glapiński, szef NBP, w ostatnim wywiadzie dla „Sieci” przekonuje, że nie ma żadnej afery KNF i SKOK, tylko „stare siły” próbują go skompromitować, aby dojść do władzy i wprowadzić euro. Jednak póki on będzie, to o euro nie ma mowy.
Gdy mieszkałem w Anglii, to słyszałem takie powiedzenie „First refuge of a scoundrel is patriotism”, co można zrozumieć jako „pierwszym odruchem łajdaka jest patriotyzm”. Przyznam, że wtedy nie rozumiałem tego powiedzenia, ale dzięki PiS-owi zaczynam je rozumieć.

Powiedzenie, że łapówkarskie propozycje to jest jakiś spisek polityczny, jest czymś tak absurdalnym i bezczelnym, że mam nadzieję, że nikt się na to nie da nabrać. Jest też miara desperacji i widzimy pewne ruchy, które mają odsunąć odpowiedzialność od PiS za tę aferę.

Pana zdaniem powinniśmy wejść do strefy euro?
To jest oddzielna kwestia, co do której można mieć różne zdania. Ja akurat od wielu lat jestem zwolennikiem wypełnienia naszego zobowiązania traktatowego. Euro jest walutą UE, a my zobowiązaliśmy się do niej przystąpić, tylko nie jest powiedziane, kiedy i po jakim kursie. Przypominam, że większość naszych unijnych sąsiadów już euro ma i dalibóg chcielibyśmy mieć takie kłopoty gospodarcze jak Niemcy. Zarówno Słowacja, jak i Litwa też świetnie sobie radzą. Prawdą jest, że posiadanie własnej waluty szczególnie wtedy, gdy architektura euro nie była dopięta, był kryzys finansowy, pomogło zamortyzować ten szok finansowy na dwa kwartały. To jest pewien instrument, że jeśli nie ma się instrumentu w postaci dewaluacji, to w razie kryzysu trzeba robić dewaluację wewnętrzną, która jest trudniejsza. Ale najlepiej prowadzić tak politykę finansową, żeby być na to wszystko odpornym. Z drugiej strony

są ogromne atuty bycia w strefie euro. Po pierwsze, jeśli zarabiamy w euro, to bez ryzyka walutowego możemy zaciągać kredyty w euro, które są o ponad połowę tańsze niż kredyty w złotówkach. Miliony polskich rodzin mogłyby sobie wtedy pozwolić na własne mieszkanie czy samochód. Miliony polskich firm mogłyby sobie pozwolić na większy kredyt rozwojowy. Zlikwidowałoby też i niedogodność, i ryzyko kursowe związane z podróżowaniem czy handlowaniem ze strefą euro. Ponadto jest tu też strategiczny argument, że większe zakorzenienie w UE to większe bezpieczeństwo.

Uważam, że ten bilans wychodzi na plus. Uważam też, że aby ponownie wejść do wyścigu, do grupy trzymającej władzę w Unii, trzeba się będzie uwiarygodnić. Przekonać resztę Europy, że PiS to był nacjonalistyczny przypadek przy pracy, a nie prawdziwa Polska.

Pytanie, czy rzeczywiście był.
PiS wygrał 38 proc. Teraz dostał 33, a to 1/3 Polski, a nie suweren.

Tylko połowa z nas nie chodzi na wybory. Jak przekonać ludzi, aby poszli?
Podejrzewam, że nie przekonamy.

Jeśli w 1989 roku, kiedy chodziło o niepodległość, bardzo duża część naszych rodaków nie głosowała, to znaczy, że jest poza polityką, poza obywatelskością.

A jak przekonałby pan przeciwników euro w Polsce, którzy mówią, że wówczas Berlin, Paryż czy Bruksela będą mogły nami sterować i wszystko zdrożeje kilkukrotnie?
To jest nieprawda, wiem, bo śledziłem to dokładnie na Słowacji. Tak rzeczywiście było przy pierwszym wprowadzaniu euro, np. we Włoszech, gdzie fryzjerzy, sklepikarze podciągali ceny. Dlatego kolejne kraje wchodzące do strefy euro bardzo tego pilnują. Na Słowacji ceny nie wzrosły. Wystarczy zrobić kampanię i pilnować tego. Poza tym, umówmy się, ceny nie mogą wzrosnąć poza to, co rynek wytrzyma, bo są dyktowane nie z dobroci serca, tylko na zasadzie podaży i popytu. Można sobie oczywiście podnieść ceny, tylko klienci na to zareagują. Waluta jest tylko środkiem wymiany, od niej się ani nie biednieje, ani nie bogaci, tylko zmienia sposób liczenia tego bogactwa czy biedy.

Faktem jest, że łącząc swoją politykę monetarną z resztą kontynentu, mielibyśmy stopy procentowe ustalane dla całego kontynentu, a nie dla Polski, ale wydaje mi się, że to, że w Polsce są jakieś specjalnie patriotyczne ustalane stopy procentowe, jest złudzeniem, bo złotówka podlega fluktuacjom i handlowi na rynkach międzynarodowych tak samo jak inne waluty.

Pytam o euro, bo wiemy, że w UE zaczęły się na dobre przymiarki do stworzenia dwóch budżetów unijnych, strefy euro i spoza euro.
PiS grzmi o tym, że nie zgadza się na Unię dwóch prędkości, po czym potulnie się godzi – bo nie umie skonstruować żadnej koalicji blokującej – na stworzenie tych dwóch prędkości w najwrażliwszej i najważniejszej dla nas dziedzinie, czyli rozdziału pieniędzy. Przypominam, że za naszych czasów, gdy doszło do paktu fiskalnego, to uzyskaliśmy głos w sprawach architektury strefy euro, do niej nie należąc. Dzisiaj będzie tworzony budżet strefy euro, mimo że on prędzej czy później będzie odbierał środki budżetowi unijnemu jako takiemu. Zatem wpłynie także na ilość środków strefy nie-euro.

PiS grzmiąc o suwerenności i nietworzeniu dwóch prędkości, doprowadza właśnie dokładnie do tego. W ten sposób na dłuższą metę może stworzyć dramatyczny wybór: jeśli wyobrazimy sobie, że budżet euro przejmuje, powiedzmy, połowę środków całej UE, a tak naprawdę przecież w strefie euro jest większość członków, wtedy widać, jak dramatyczny wybór będzie przed nami.

Wzmacnia się argument za wejściem do strefy euro, ale także za wyjściem w ogóle z Unii, bo ilość środków dla krajów nie-euro będzie mniejsza. Znowu PiS serwuje najmocniejsze argumenty, a potem totalną kapitulację. Tak jak w sprawie redukcji celów klimatycznych i emisyjnych za poprzedniego PiS-u i Lecha Kaczyńskiego.

PiS nie potrafi niczego planować. To są goście, którzy myślą, że polityka to jest krzyczenie, tupanie i jęczenie, a w UE takie decyzje, operacje, jak wieloletni budżet, rodzą się w rozmowach, kompromisie, sile przekonywania, sojuszach.

To trzeba latami przygotowywać, ale też na wiele lat wcześniej wiedzieć, na czym w ogóle polega polski interes. Często to nie jest ewidentne. Mówię o tym w swojej ostatniej książce, np. to, że PiS przegrał głosowania w sprawie pracowników delegowanych. Ważna dla nas sprawa, ale nie oczywista. Z jednej strony obniżająca konkurencyjność naszych firm, ale z drugiej wymuszająca podwyżki płac dla naszych delegowanych pracowników. Teraz trzeba bardzo precyzyjnie policzyć, co jest większym interesem dla Polski. Tak jest prawie z każdą unijną decyzją. Grzmienie o interesie narodowym i suwerenności kompletnie nie pomaga w podjęciu decyzji. To samo będziemy mieć za chwilę, gdy zderzymy się z konsekwencjami głupoty PiS-owskiej, jeśli chodzi o politykę energetyczną. W Unii powstały mechanizmy, przy udziale PiS-u, które powodują, że dochód z zielonych certyfikatów trafia do polskiego budżetu, z tego dochodu trzeba połowę przeznaczyć na proekologiczne inwestycje. To jest mechanizm przerzucania środków z gospodarki wysokoemisyjnej na inicjatywy niskoemisyjne. Jeżeli zablokowało się 3 lata wcześniej wydatki na niskoemisyjną gospodarkę, to teraz grożą nam gigantyczne kary jako cena za walkę o 80 tys. głosów na Śląsku. Po czym i tak spala się coraz większe ilości węgla rosyjskiego.

Czy Polska jako całość na tym zyska? Co jest interesem narodowym? Trzeba mieć świadomość, czego się chce, a nie tylko grzmieć o wstawaniu z kolan.

Przecież PiS mógłby w kraju tupać nogami i wstawać z kolan, a w Brukseli prowadzić rozsądną politykę. Wszyscy by na tym zyskali i partia, i obywatele.
Tak, ale do tego trzeba mieć ludzi, którzy to rozumieją i się na tym znają, a oni zrobili czystkę w administracji, zwolnili 10 tys. urzędników, w tym także tych, którzy znali się na UE. Unia jest skomplikowana. Trzeba dobrych parę lat w Brukseli, żeby wiedzieć, jak to wszystko chodzi. Trzeba jeszcze znać urzędników, komisarzy, mieć wychodzone ścieżki. Jak się wysyła ludzi od Rydzyka albo z partyjnych gabinetów, to są takie efekty; tam ślepy prowadzi ślepego.

Zlikwidowanie konkurencyjnych metod naboru kadr i awansowanie ludzi nieprzygotowanych, tzw. pisowskich patriotów – o tym, kto jest patriotą, oczywiście decyduje Prezes – nie jest bezkosztowe.

Premier Theresa May ogłosiła, że dopiero w II połowie stycznia będzie głosowanie w Izbie Gmin nad rozwodem z Unią. May przeciąga głosowanie, bo ciągle nie ma większości. Jak to się skończy?
To jest bardzo smutny spektakl samodegradacji kraju, który lubię i szanuję. Przypominam, że nasi eurofobowie piali z zachwytu, gdy Wielka Brytania rozpisywała referendum. Teraz kłamią, że to oni zagwarantowali prawa Polaków na Wyspach. W umowie rozwodowej nie ma nic o prawach Polaków. To jest typowy przykład szczucia na Unię i nacjonalistycznej gadki, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Główny negocjator zawarł w umowie wszystkich obywateli Unii Europejskiej, a nie Polaków, Irlandczyków czy Niemców, więc niech PiS-owcy wreszcie zrozumieją, że mamy prawa jako obywatele UE.  I jako tacy możemy jeździć po Europie, nie ma roamingu czy wreszcie mamy skuteczną ochronę naszych praw przez Komisję. A

nacjonaliści uważają, że jest tylko jeden, ostateczny szczebel lojalności i skuteczności, szczebel narodowo-państwowy. Tymczasem na szczeblu narodowym nie da się obronić wszystkich naszych interesów. PiS-owcy, jak przez dekady Torysi, nie tłumaczyli tego swojemu elektoratowi; a potem się dziwią.

To prawda, że w Wielkiej Brytanii nie było nigdy żadnej kampanii informacyjnej odnośnie do Unii?
Tak i mam o to wielką pretensję do KE, bo w Londynie biuro Komisji siedzi jak trusia. Gdyby przez te 30 lat szef biura Komisji w Londynie, a przecież takie biuro jest w każdym kraju członkowskim, chodził do brytyjskich mediów, które uwielbiają dobrą debatę, i cierpliwie tłumaczył, jak naprawdę działa UE, że dyrektywa nie jest narzucona przed biurokratów, tylko uzgadniana przez państwa członkowskie, że żarówki energooszczędne to nie jest dyktat, tylko dobry pomysł, i dlaczego, to by Brexitu nie było.

W momencie referendum ani społeczeństwo, ani rząd brytyjski nie mieli pojęcia, o czym decydują. Nie znali różnicy między strefą wolnego handlu a jednolitym rynkiem. Oni dopiero teraz tego wszystkiego się uczą, niestety w tragicznym kontekście. Chyba że wycofają się z Brexitu, wtedy te 2 lata będą bardzo dobrą lekcją wychowawczą.

A jest możliwy taki scenariusz?
Oczywiście, przecież niedawno TSUE orzekł, że to jest możliwe.

A powtórne referendum?
Szanse rosną, bo jeśli w parlamencie nie będzie większości za żadnym rozwiązaniem, to jedynym sposobem na wyjście z impasu będą albo wcześniejsze wybory, albo powtórne referendum.

Eliza Michalik na koduj24.pl pisze o polityce i Kościele.

Politycznie w 2019 roku życzę sobie tylko jednego. Żebyśmy wreszcie zaczęli nazywać rzeczy po imieniu.

Komentując informacje ujawnione w raporcie wielkiej ławy przysięgłych, dotyczące gwałcenia i wykorzystywania seksualnego dzieci przez duchownych stanu Pensylwania, stacja NBC NEWS postawiła tezę, że Kościół katolicki jest organizacją przestępczą.

Amerykańskim dziennikarzom wydało się to oczywiste.

Że jeśli przez 70 lat grupa brutalnych pedofilów gwałci dzieci, właściwie na nie poluje, tworząc na zimno zorganizowany system wyszukiwania i zastraszania ofiar i ich rodzin, a organizacja do której należą, kościół katolicki, wie o sprawie i nic z nią nie robi, nie reaguje, a przeciwnie, aktywnie chroni przestępców, terroryzuje, szantażuje i zastrasza ofiary, zaciera ślady i aktywnie wprowadza w błąd organa ścigania, media i opinię publiczną, robiąc wszystko, żeby im zapewnić bezkarność, to zwrot „organizacja przestępcza” jest jak najbardziej właściwą nazwą.

Gdyby sytuację przenieść na grunt polski, wyobraźcie sobie szok i niedowierzanie, oraz ostrą krytykę, także ze strony liberalnego środowiska dziennikarskiego wobec kogoś, kto ośmieliłby się powiedzieć: Kościół katolicki, zachowuje się jak organizacja przestępcza.

Zastanawialiście się kiedyś dlaczego?

Skoro właśnie tak się zachowuje?

Bo w Polsce nie można mówić jak jest, można za to mówić jak nie jest.

Istnieje rzecz jasna, na szczęście, grupa dziennikarzy i publicystów, sędziów, działaczy organizacji pozarządowych i polityków, którzy nazywają sprawy po imieniu (ci są najczęściej nazywani „kontrowersyjnymi”, a przecież bycie „kontrowersyjnym” budzi zgrozę).

I ten właśnie fakt, ciągłego i nieustannego zakłamywania rzeczywistości, zaokrąglania jej kantów, ścierania rogów, piłowania drzazg, łagodzenia i nieustannego eufemizowania, uważam za jeden z najbardziej szkodliwych nawyków polskiego życia społecznego.

Dużo gorszy niż odradzające się ruchy faszystowskie, narodowe, skrajny populizm i agresję w debacie publicznej.

Ponieważ z tymi wszystkimi problemami można sobie poradzić – ale niestety, tylko pod warunkiem, że nazwie się je po imieniu.

Natomiast jeśli mówimy jak nie jest, zamiast mówić jak jest, poradzić sobie z nimi nie sposób.

Bo leczyć można jedynie zdiagnozowaną chorobę.

Rzecz nie dotyczy bynajmniej tylko kościoła katolickiego, o którego skrajnie szkodliwej roli w życiu publicznym można by długo mówić. O tym, jak zaprzecza nowoczesnej medycynie i nauce, jak wpędza ludzi w poczucie winy, wmawiając im, że są grzesznikami, których odkupić mogą tylko datki na kościół, podczas gdy sami ukrywają liczne grzechy i przestępstwa.

Dotyczy praktycznie każdej dziedziny życia publicznego z którą mamy do czynienia.

Kiedy polityk kłamie, nikt nie mówi, że kłamie, tylko, że  minął się prawdą.

Kiedy ukradł, najczęściej powie się że przywłaszczył albo, że doszło do nieprawidłowości.

Kiedy politycy obsadzają państwowe spółki niekompetentnymi znajomkami i rodziną, mówi się, że to nepotyzm, a nie przestępstwo lub (i!) zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa.

Kiedy Antoni Macierewicz działa w interesie Putina, nie mówi się o tym głośno, nie krzyczy i nie ostrzega opinii publicznej, bo przecież on…zaprzecza.

Rok 2019 to będzie dla Polski bardzo ważny rok, najważniejszy od 1989 roku, bo wyborczy. Wiosną zdecydujemy, kto będzie nas reprezentował w Parlamencie Europejskim, a jesienią, czy PiS nadal będzie rządził w Polsce.

Ale o tym także mało kto jasno i klarownie mówi: że w tych wyborach chodzi właściwie tylko o to i nic więcej.

Że tyko jedno pytanie będzie się w nich liczyć, pytanie, które zadał publicznie były premier Włodzimierz Cimoszewicz: czy jesteś za tym, żeby PiS nadal rządził Polską?

Tymczasem słucham jałowych rozważań polityków na temat różnic w programach i innych trzeciorzędnych w tej sytuacji rzeczy.

Trzeciorzędnych – bo to wszystko będzie miało znaczenie dopiero po wygranych wyborach, a nie będzie miało żadnego, jeśli się je przegra.

Dlatego politycznie w 2019 roku życzę sobie tylko jednego. Żebyśmy wreszcie zaczęli nazywać rzeczy po imieniu,  nie udawali, że nie widzimy problemu, dopóki nie stanie się nierozwiązywalny. Żebyśmy byli czujni, przytomni i skuteczni i o zagrożeniach mówili jasno i wprost. Ponieważ tylko to może uratować nam państwo prawa, a więc w jakimś sensie – życie.

Magdalena Środa pisze o światecznych rozterkach.

Miłość przyniosło chrześcijaństwo a wraz z nią wizję całej ludzkości

Jestem niewierząca. Religia wydaje mi się reliktem po epokach, gdy ludzie nie potrafili radzić sobie z lękami. Wiara w dziewictwo Maryi, Trójcę Świętą czy sprawczego Boga (w niezrozumiały sposób okrutnego i rzekomo miłującego ludzkość, na którą ustawicznie zsyła rozmaite plagi) wydaje mi się czymś równie dziwacznym, jak wiara w zielone smoki, elfy i latające pegazy. Niepojęte i okropne wydaje mi się rytualne połykanie krwi i zjadanie ciała, co robi większość Polaków w każdą niedzielę, nawet jeśli ma to znaczenie wyłącznie symboliczne. Nie jestem w stanie zrozumieć historii z Adamem i Ewą, których wyrzucono z raju za cechy niezwykle cenne w dzisiejszej cywilizacji (ciekawość, ambicje, nieposłuszeństwo), której rozwój przewidział zresztą co do joty sam pan Bóg.

Historia Kaina i Abla wydaje mi się okrutna i pełna negatywnych konsekwencji; dlaczego to Bóg wolał ofiarę z mięsa a nie z roślin? Produkcja mięsa, którą ludzkość zajmuję się od samych swoich początków jest, po pierwsze zbrodnicza  (narażamy na cierpienia i unicestwiamy miliony żywych istnień, choć moglibyśmy być, jak Kain, wegetarianami), po drugie, to właśnie przemysł mięsny stanowi dziś największe zagrożenie dla naszej planety, nad którą „czuwa” mięsożerny Bóg. Niepojęte!

Jeśli chodzi o historyczną postać samego Jezusa to jest mało interesująca, bo przecież rzekomych mesjaszy było wtedy mniej więcej tylu ilu dziś jest polityków. A jednak nie sposób wyobrazić sobie kultury europejskiej bez Niego. Niewierzący Leszek Kołakowski jeszcze w czasach siermiężnego komunizmu (1965) pisał: „wszelka próba unieważnienia Jezusa, usunięcia go z naszej kultury pod takim oto pretekstem, że nie wierzymy w Boga, w którego on wierzył, wszelka taka próba jest śmieszna i jałowa”. Fakt.

W pięknym tekście „Jezus Chrystus jako prorok i reformator”, Kołakowski zastanawiał się co spowodowało, że to właśnie chrześcijaństwo przebiło się spośród dziesiątek konkurujących religii starożytnego Rzymu. Ano, z powodu: równości, nadziei i miłości. Teza o równości wszystkich ludzi („nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz kobiety ani mężczyzny, wszyscy jesteście jedno w Jezusie”, Gal. 3,29) – była wówczas czymś niezwykłym, zwiększała poczucie godności. Nadzieja przekazana w błogosławieństwach (czy ktoś je jeszcze czyta??), które obiecują wyrównanie krzywd i wieczną sprawiedliwość dla tych, którzy z różnych powodów byli wykluczeni w życiu doczesnym, stanowiła niewiarygodne pocieszenie.

No i wreszcie miłość, miłość silniejsza niż nadzieja i wiara, pokazywała horyzont ludzkich możliwości emocjonalnych i potencjalną siłę więzi, które spajają ludzkość (dzięki pośrednictwu samego Boga). To miłość niosła chrześcijaństwo i była tym atutem, w obliczu którego inne religie wydawały się mało atrakcyjne i przejściowe. Monoteizm zresztą dostarczał sprawnych narzędzi do instytucjonalizacji i jednowładztwa, co chrześcijaństwo dość szybko wykorzystało stając się potęgą polityczną i ekonomiczną; w jej cieniu stoi Jezus ze swymi obłędnymi, niewiarygodnymi tezami, które jednak, pomału, wcielają się w życie.

Grecy mieli swoją gościnność i filantropię, oświecenie – tolerancje i prawa człowieka, ale miłość przyniosło chrześcijaństwo a wraz z nią wizję całej ludzkości (i każdego z nas z osobna) połączonych równych statusem, sprawiedliwością i nadzieją na lepsze życie. No właśnie. Tego lepszego życia mamy dziś w brud i o miłości zapominamy.

Gdyby zapytać ludzi (nawet gorliwych katolików): czy wolą władzę czy miłość, małą stabilizację czy miłość lub nowy model smartfona czy miłość” – wybraliby to pierwsze. Miłość w kościele sprowadzona jest do kilku czytanych wersetów, które wzruszają nas szczególnie podczas ślubów oraz do znaku pokoju, który wymienia się naprędce tuż przed rozejściem się do zamkniętych jak twierdze domów pełnych dóbr materialnych lub marzeń o nich. Trochę przesadzam, ale wielu przyzna mi jednak rację. Wracam do Leszka Kołakowskiego. W niedawno opublikowanej (pośmiertnie) książce „Jezus ośmieszony” nawoływał on to tego by Jezusa potraktować poważnie. By zobaczyć go w cieniu apokalipsy, która naprawdę się zbliża, bo o tej powadze i zobowiązaniach moralnych związanych z zasadą miłości zapomnieliśmy. Kołakowski pisał: „Czyż nie jest tak, że – jak wszyscy widzą – nasza rozpaczliwa zachłanność, ciągle rosnąca spirala potrzeb, nasze oczekiwanie, iż wszyscy, łącznie z najbogatszymi, nie tylko mamy prawo, by mieć coraz więcej wszystkiego, ale rzeczywiście mamy coraz więcej – że to wszystko doprowadziło nas do punktu w którym skumulowane napięcie spowoduje przerażającą katastrofę?”.

W świąteczny wieczór, namawiam państwa do przemyślenia tych słów. W imię miłości i Jezusa, który rodzi się co roku by ją głosić.

Waldemar Mystkowski pisze o zachowaniach kleru w święta.

Wierni w coraz mniejszej ilości odnajdują się w kościołach. Nawet tak szczególna okazja jak Pasterka bożonarodzeniowa nie gromadzi w świątyniach tłumów katolików, jak jeszcze kilka lat temu. Z niejakim zdziwieniem odkrył to w swojej parafii Krzysztof Ziemiec, prezenter reżimowej telewizji – dawniej publicznej.

Nawet posunął się dalej, bo oświadczył na Tweeterze, iż „dużo pracy przed nami, aby wizja Kościoła katolickiego, jaką nakreślił przed nami Benedykt XVI, nie wypełniła się na naszych oczach”. Poprzedni papież prorokował o wyludnianiu się kościołów.

Polski Kościół i tak to czeka, choć i w tym jesteśmy zapóźnieni. Z Ziemcem jest ten kłopot, iż nie wie, jaką misję ma wypełniać: być prezenterem, czy apologetą polskiego Kościoła? Gdyby ten prezenter trzymał się przynajmniej przykazania, nie głosić fałszywego świadectwa, to nie miałby kłopotów natury etyczno-zawodowej.

Jak pisał wybitny myśliciel ksiądz Józef Tischner (dla dzisiejszych kapłanów i wszelakich Ziemców: lewak): „Religia jest dla mądrych, a jak ktoś jest głupi i chce być głupi, nie powinien do tego używać religii, nie powinien religią swojej głupoty zasłaniać”.

Nie wymagam od Ziemców mądrości (bo ta właściwość nigdy ich nie dotknie), tylko uczciwości, wszak nawet kler polskiego Kościoła uważa, że kłamstwo jest grzechem, zaś w telewizji reżimowej (dawniej publicznej) króluje kłamstwo i nazwać TVP Świątynią Grzechu nie jest żadna rewelacją socjologiczną, dlatego ta świątynia też się wyludnia (ma coraz gorszą oglądalność).

A czym zasłaniają się książęta polskiego Kościoła? Abp Leszek Sławoj Głódź –  jeden z większych grzeszników na łonie Kościoła – stosuje starą psychologiczną sztuczkę: wyparcie. Świadome to kłamstwo, czy też nie, w każdym razie ten człowiek nie przyjmuje do wiadomości, że ks. Henryk Jankowski był wstrętnym pedofilem i uważa to za manipulację „środowisk wrogich Kościołowi”.

Więc Głódź nie może być zdziwiony, gdy na pasterce oglądał dużo mniejszy tłum wiernych niż kilka lat temu. Głódź nie dorównuje innemu arcybiskupowi, poznańskiemu metropolicie Stanisławowi Gądeckiemu. Ten nie dość, że uważa, aby ofiary pedofilii kleru przyjęły gwałty na sobie za część cierpienia za Kościół, to na pasterce wygłosił kolejne brednie, mianowicie uznał, że „szacunek dla tych, którzy nie są chrześcijanami” jest miękkim totalitaryzmem.

Gądecki ma za złe szkołom, że nie wystawiane są jasełek, a podczas spotkań świątecznych uczniowie i nauczyciele nie dzielą się opłatkiem. Pedofilia jest zbrodnią fizyczną na dzieciach, a indoktrynacja chrześcijańska jest zbrodnią na wnętrzu nieletnich. Muszą to w pierwszym rzędzie zrozumieć polscy politycy, którzy są współodpowiedzialni za to, że kler dopuszcza się zbrodni na młodych Polakach i za to nie odpowiada. Taki oto michałek z podręcznika do katechezy sugerujący uczniom następujący tok postępowania: “postaraj się zaoszczędzić pieniądze, nie kupując sobie ulubionych słodyczy. Złóż je w ofierze na tacę w czasie najbliższej mszy świętej“.

Kler katolicki i tak poniesie odpowiedzialność za swoje niecne czyny, to jeszcze przed nami, prędzej czy później dojdzie do powstania  komisji państwowej, jak w tylu krajach na świecie – i wówczas kościoły zupełnie opustoszeją. Na razie Głódź, Gądecki i ich pomagierzy Ziemcowie zasłaniają się religią, która powinna zapewniać człowiekowi potrzebę metafizyki, ale w Polsce służy materialności.

Każdy człowiek jest religijny, jak pisał najwybitniejszy znawca religii świata Mircea Eliade. Nie jest to jednak tożsame z potrzebą religii sensu instytucjonalnego. Potrzebę metafizyczną może wypełnić medytacja – coraz powszechniejsza – zastępująca intelektualnie przestarzałe i niestrawne instytucje religijne. A chrześcijaństwo – (cytat-Yuval Noah Harari), zdaniem jednego z najbardziej wpływowych intelektualistów – „było najbardziej nietolerancyjną i brutalną religią na świecie”. Islam w tym kontekście to betka.

Przed politykami polskimi dużo pracy, aby osądzić Kościół katolicki i odseparować go od polityki, bo grozi nam zapaść nie tylko moralna i aksjologiczna, z którą demokracje zachodnie jakoś sobie poradziły.

Komentarze 4 to “Demokracja kona, nie jest to powód do świętowania”

  1. ereglo 26 grudnia 2018 @ 09:02 #

    Jak zwykle Sikorski coś wie, ale nie do końca. Owe „powiedzenie, które słyszał w Anglii, to w rzeczywistości glośna maksyma słunnego pisarza i leksykografa Samuela Johnsona: Patriotyzm, to ostatnie (last,a nie: first) schronienie łajdaków. Niby podobnie, ale co innego.

  2. Hairwald 26 grudnia 2018 @ 11:13 #

    Reblogged this on Holtei i skomentował(a):

    Pijak broni pedofila. Na pasterce.

Trackbacks/Pingbacks

  1. Tadeusz Cymański, Cymbalski | Hairwald - 26 grudnia 2018

    […] Depresja plemnika […]

  2. Akt Odnowy Rzeczypospolitej | Earl drzewołaz - 26 grudnia 2018

    […] Depresja plemnika […]

Dodaj komentarz