TSUE nakazuje PiS powrócić do standardów demokratycznych w sprawie Sądu Najwyższego

18 Gru

„Podpisał nowelizację do nowelizacji o nowelizacji w sprawie nowelizacji w odniesieniu do nowelizacji, która była nowelizacją nowelizacji ustawy o SN. Podpisywał klęcząc!!!” – skomentował internauta podpisanie przez Andrzeja Dudę ustawy o Sądzie Najwyższym. To rzeczywiście siódma wersja ustawy.

A tak w TVN24 o podpisie prezydenta pod tą ustawą mówił Adam Bielan: – „My nie uważamy, że to było złamanie Konstytucji. Dalej uważamy, że mieliśmy w tym sporze rację, natomiast respektujemy wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE. Skoro takie orzeczenie zabezpieczające zapadło, dzisiaj zostało podtrzymane, potwierdzone, to musimy się do tego dostosować”.  22 sędziów SN, w tym troje prezesów, przeniesionych pół roku temu poprzednią pisowską ustawą w stan spoczynku, wróciło do orzekania.

Nawet prawicowy dziennikarz Łukasz Warzecha ironizował na Twitterze: – „Towarzysze, nasza bohaterska armia, zadawszy ciężkie straty wrogowi, wycofała się na z góry zaplanowane pozycje”. Janusz Piechociński z PSL pospieszył z radą: – „Politykom PiS do nucenia piosenka Joanna Rawik Po co nam to było? Po co nam to było? Jeszcze nic się nie zaczęło A już się skończyło Ledwie zapłonęło Jedną krótką nocą Po co nam to było? Po co?!”.

„Ani kroku w tył… Tak mówili…”; „Duda podobno płakał jak podpisywał nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym”; – „Adrian podkulił ogon i podpisał nowelizację ustawy o SN. Oznacza to, że rząd PiS nie będzie już kwestionował pozycji I prezes SN Małgorzaty Gersdorf. No to czekamy na przeprosiny? A nie… To przecież PiS. Do przeprosin trzeba honoru”;

„PiS wnosi do sejmu ustawę o SN, Duda niby wetuje; Duda wnosi niby swoją, PiS przegłosowuje; TSUE kwestionuje zapisy, PiS ustawę niby nowelizuje; Duda nowelizację po miesięcznym niby namyśle podpisuje; Andrzej, jak ty mi teraz zaimponowałeś” – podsumowali internauci.

Już ponad tydzień temu pojawiła się w mediach informacja o postawieniu zarzutów karnych oszustwa Markowi P., byłemu bliskiemu współpracownikowi Kornela Morawieckiego, szefa stowarzyszenia “Solidarność Walcząca”. Zdaniem śledczych z wrocławskiej Prokuratury Regionalnej miał on zdefraudować pieniądze, jakie miały zostać przekazane przez fundację “SOS dla życia” prowadzoną przez księdza Tomasza Jegierskiego.

Tyle tylko, że taka decyzja i postawienie zarzutów tylko jednej osobie będącej w całej historii ujawnionej przez szefa fundacji zasadniczo jedynie pionkiem, wcale nie zamyka tej sprawy, a wręcz prowokuje do zadawania głośno pytań, czy nie jest on jedynie kozłem ofiarnym, który w tej sprawie musiał się znaleźć. Tym bardziej, że skoro śledczy zdecydowali się na zarzuty oszustwa to nie tylko potwierdzili istnienie zaginionych (zdaniem Jegierskiego niezwróconych) pieniędzy, ale uwiarygodnili zeznania samego księdza oraz historii przez niego opowiedzianej. A ta jest zupełnie niespójna, gdy tak jak chcą śledczy, uznamy, że Marek P. sam, z własnej inicjatywy i bez żadnej wiedzy swojego szefa połakomił się na te pieniądze. Cóż bowiem wiemy o tej sprawie?

W marcu z mównicy sejmowej, z ust Stanisława Gawłowskiego padają głośne pytania pod adresem Kornela Morawieckiego oraz jego syna, premiera rządu RP, Mateusza “Panie premierze Morawiecki, stawiam publiczne pytania, czy pan jest skorumpowany? Czy pan wpłacał ze swego banku dotacje dla dzieci pod warunkiem, że pieniądze zostaną przekazane na rzecz pańskiego ojca?” – pytał były sekretarz generalny PO, sam będący przecież ofiarą pisowskiej prokuratury. Powodem postawienia takich zarzutów była historia, którą opowiedział ks. Tomasz Jegierski, dotycząca wydarzeń z 2013 roku, kiedy to asystent posła Kornela Morawieckiego zaproponował wsparcie m.in. ze strony Wielkopolskiego Banku Kredytowego (BZ WBK), którym wówczas zarządzał obecny premier Mateusz Morawiecki. Warunkiem tej pomocy (czyt. warunkiem udzielenia wsparcia) miała być wpłata 96 tys. złotych na rzecz Kornela Morawieckiego i jego organizacji Solidarność Walcząca. 5 stycznia 2013 roku Kornel Morawiecki odebrał te pieniądze, a na żądanie księdza pokwitował je jako pożyczkę, na co przedstawił zdjęcie pokwitowania z podpisem obecnego lidera Wolnych i Solidarnych.

Sam Kornel Morawiecki sprawie konsekwentnie zaprzecza, przekonując że Ks. Jegierski wszystko zmyślił, dokument to fałszywka, a sama afera jest próbą szantażu, co zgłosił do prokuratury. I właśnie tu warto się zatrzymać, by wyciągnąć pewne wnioski.

Skoro śledczy wrocławskiej prokuratury postawili zarzut Markowi P., to tym samym są przekonani, że pieniądze jednak zostały przez ks. Jegierskiego przekazane na rzecz stowarzyszenia Solidarność Walcząca. Ksiądz w marcu tego roku pokazał wydruki zrachunku bankowego fundacji, potwierdzające dwukrotną wypłatę po 48 tys. złotych oraz twierdzi wprost, że do przekazania pieniędzy doszło 5 stycznia 2013 roku w siedzibie Stowarzyszenia „Solidarność” Walcząca we Wrocławiu. Otrzymał tam pokwitowanie podpisane przez Kornela Morawieckiego, które mówi o pożyczce.

Problemy zaczynają się, gdy szef fundacji zaczął domagać się zwrotu pożyczonych pieniędzy. Tu bowiem sprawa bardzo poważnie się komplikuje, a Jegierski z ofiary ma w oficjalnej narracji stać się potencjalnym przestępcą.

Kornel Morawiecki przekonuje, że nie jest Jegierskiemu nic winien, a samo wezwanie do zwrotu pieniędzy to próba szantażu. Składa zawiadomienie do prokuratury, a funkcjonariusze ABW (podlegli przecież jego synowi) błyskawicznie reagują, próbując przedstawiać księdza jako szantażystę. Bulwersować powinna kwestia bardzo dużej mobilizacji służb, by odnaleźć oryginał pokwitowania. Funkcjonariusze są na tyle zdeterminowani, że oprócz siedziby fundacji przeszukują nawet mieszkanie babci Jegierskiego. Czy nie powinno nas dziwić tak nerwowe działanie funkcjonariuszy? Czy nie dzieje się tak dlatego, że potwierdzenie wiarygodności ks. Jegierskiego i przedstawianej przez niego historii obciążałoby zarówno Kornela Morawieckiego, jak i samego premiera? Jedno jest pewne – zarzuty dla Marka P. oznaczają, że Kornel Morawiecki po prostu kłamał, że takich pieniędzy w ogóle nie było. Czy kłamał też w innych kwestiach?

W ostatnich dniach doszło do konfrontacji Marka P. z księdzem Jegierskim, jednak prokuratura we Wrocławiu milczy w tej sprawie. Szef Fundacji “SOS dla życia” przekonuje, że ma jeszcze inne dowody, mające potwierdzać jego wersję. Przekonuje jednak, że dalsze prowadzenie śledztwa akurat przez prokuraturę we Wrocławiu, gdzie kontakty obu Morawieckich są bardzo rozległe, może poważnie wpłynąć na jego finałowe ustalenia.

Niestety, ostatnia decyzja o postawieniu zarzutów defraudacji pieniędzy Markowi P. daje podstawy, by podejrzewać, że w sprawie nikt “drążyć nie będzie” i asystent Kornela Morawieckiego zostanie klasycznym kozłem ofiarnym (niewykluczone, że z wyboru). Dla zakończenia śledztwa nie ma znaczenia fakt, że bardzo wątpliwe jest, by fundacja księdza Jegierskiego dostała takie wsparcie ze strony dwóch banków (darowiznę otrzymano także z PKO BP, gdzie prezesem jest Zbigniew Jagiełło), których szefostwo powiązane jest personalnie ze stowarzyszeniem “Solidarność Walcząca” tylko w oparciu o samodzielne i prowadzone z własnej inicjatywy działania Marka P. Sprawę trzeba jak najszybciej zamknąć, bo jeśli się to nie uda, to w najbliższych miesiącach może ona skutkować postawieniem zarzutu udziału w oszustwie nie tylko szefowi Marka P., ale i jego synowi, pełniącemu obecnie funkcję premiera.

Trybunał Sprawiedliwości UE w ostatecznym orzeczeniu podtrzymał swoją decyzję o zastosowaniu środków tymczasowych w postaci zawieszenia przepisów ustawy o Sądzie Najwyższym – poinformował TSUE. Polski rząd nie zdołał przekonać unijnego Trybunału, że postępuje słusznie w kwestii reformy sądownictwa.

W październiku Trybunału Sprawiedliwości UE podjął decyzję o zastosowaniu środków tymczasowych, zawieszających stosowanie przepisów ustawy o Sądzie Najwyższym, tym samym w pełni przychylając się do wniosku Komisji Europejskiej w tej sprawie. Trybunał zdecydował, że sędziowie wysłani przez PiS na emeryturę zostaną przywróceni do pracy.

Październikowa decyzja nie była to jednak decyzja ostateczna. W listopadzie w Luksemburgu odbyła się rozprawa w tej kwestii, na której Polska i KE przedstawiły swoje argumenty w sprawie. Komisja Europejska przekonywała, że niezbędne jest zawieszenie przepisów do czasu wydania ostatecznego wyroku, a Polska argumentowała, że nie ma do tego przesłanek.

„Podnoszone przez Komisję zarzuty faktyczne i prawne uzasadniają zarządzenie środków tymczasowych” – tłumaczy jednak Trybunał w swojej decyzji.

Oznacza to, że TSUE przychylił się do wniosku KE o to, aby sędziowie, których dotyczą sporne przepisy, mogli powrócić na stanowiska oraz by wstrzymane zostało mianowanie nowych sędziów na miejsca tych, którzy zostali odesłani na emeryturę. Zgodnie z tą decyzją Polska ma też powstrzymać się od powołania nowego pierwszego prezesa SN.

Trybunał przypomniał, że środki tymczasowe mogą być zarządzone jedynie wtedy, gdy zostanie wykazane, że ich zastosowanie jest prawnie i faktycznie uzasadnione oraz że mają one pilny charakter. Chodzi o to, że ich zarządzenie i wykonanie przed ostatecznym rozstrzygnięciem sprawy jest konieczne, by uniknąć poważnej i nieodwracalnej szkody dla interesów UE.

„Przedstawione przez Komisję argumenty nie wydają się prima facie (na pierwszy rzut oka – przyp. red.) pozbawione poważnych podstaw, a zatem nie można wykluczyć, że sporne przepisy prawa krajowego naruszają zasady nieusuwalności sędziów i niezawisłości sędziowskiej – podkreślił TSUE.

Nowelizacja ustawy o SN

Oznacza to, że błyskawiczna nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym, przyjęta w listopadzie przez polski Sejm nie wstrzymała postępowania przed TSUE. Poprawka przewidywała, że sędziowie SN i Naczelnego Sądu Administracyjnego, którzy przeszli w stan spoczynku po osiągnięciu 65. roku życia, powrotu do pełnienia urzędu. Ustawa w nowym kształcie miała także potwierdzić, że I prezesem SN do końca kadencji pozostanie prof. Małgorzata Gersdorf. Nowelizacja czeka teraz na podpis prezydenta Andrzeja Dudy.

Nie da się po raz drugi zrobić dobrego pierwszego wrażenia, ale wejść dobrze do Unii, to jak najbardziej… Nie ma przeciwwskazań

Kiedy Krystyna Pawłowicz zapowiada odejście na polityczną emeryturę i zamyka konto na Twitterze, a z okazji zjazdu partii aktualnie rządzącej odprasowuje się unijne „szmaty” i wiesza w sali konferencyjnej, to – by zacytować klasyka – wiedz, że coś się dzieje.

Wchodzimy do Europy, mianowicie. Że już raz weszliśmy i to dawno temu? Niby tak, ale w Unii coraz częściej podnoszą się głosy, że wcale nie jesteśmy prawdziwymi Europejczykami. A Bruksela wytoczyła nawet postępowanie przed Trybunałem UE, by nam to udowodnić.

Czyli coś z tym wchodzeniem musiało być nie tak, co zresztą oczywiste, skoro zabrali się za to liberałowie i lewacy. Więc nie ma rady, trzeba wchodzić od nowa, przy okazji zadając kłam krzykaczom z opozycji, straszącym Naród Polexitem. Przekaz dnia z Nowogrodzkiej informuje więc: Polexitu żadnego nie będzie. Przeciwnie – partia właśnie zapowiedziała Pol-enter. Czy raczej Pol-re-enter.

Bo owszem, nie da się po raz drugi zrobić dobrego pierwszego wrażenia, ale wejść dobrze do Unii, to jak najbardziej… Nie ma przeciwwskazań.

Na początek chodzi – oczywiście – o to, żeby Polska po raz kolejny weszła do Europy w osobach swych najlepszych przedstawicieli z – ma się rozumieć – partii aktualnie rządzącej. Nasze Powtórne Przyjście muszą bowiem w Europie poprzedzić poważne reformy i liczne ustawy naprawcze. Niemniej jednak, jeśli tylko wyborcy dadzą kandydatom formacji władzy odpowiednio szeroki mandat, to oni „dadzą radę”. Zrobią to dla kraju! A co tam – poświęcą się i ostatecznie pojadą do tej nieszczęsnej, brudnej, niebezpiecznej, zdziczałej i pozbawionej wartości Brukseli. Poza tym „się im należy” za cierpienia moralne związane z udawaniem Europejczyków i znoszenia widoku unijnych „szmat” na oficjalnych partyjnych konwencjach. No i przecież to są fachowcy, którzy w trzy lata uczynili z Polski „w ruinie” kraj mlekiem, miodem i milionami z budżetu płynący. To i Unia też popłynie.

Niektórzy mają już nawet dla Europy ambitne programy naprawcze, wzorowane na spektakularnych sukcesach partii władzy nad Wisłą. Na przykład Beata Szydło już zawczasu przygotowała dla europosłów prezentację pod tytułem „Zobacz, Europo, jak można pięknie żyć!”.

Istnieje wprawdzie niebezpieczeństwo, że z Brukseli niewiele da się zobaczyć ze względu na smog zalegający akurat nad Krakowem i Warszawą, ale być może plan jest taki, żeby zamiast narażać wzrok europosłów, od razu oprzeć wykłady o materiał wizualny z „Dziennika” TVP. Tam najpiękniej widać, jak Polska pod nową ekipą rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej.

Krążą słuchy, że w składzie delegacji, która miałaby odpowiadać za przygotowanie Unii na Polenter, mają się – między innymi – znaleźć były minister obrony narodowej Antoni Macierewicz oraz aktualny minister sprawiedliwości – Zbigniew Ziobro. I słusznie, bo obronność i praworządność pozostawiają w Europie najwięcej do życzenia. O stan środowiska unijnego miałby z kolei zadbać były minister Szyszko, wsławiony w świecie nowatorskimi metodami walki z kornikami, a o zdrowie Europejczyków – ex-minister Radziwiłł. Warto by również uzupełnić naszą brukselską ekspedycję o szefa Komisji Finansów – senatora Biereckiego. Bowiem bogate unijne banki aż się proszą o jakieś ambitne SKOKi na kasę.

Chodzą też słuchy, że za politykę imigracyjną Brukseli miałaby odpowiadać pani minister Kempa i słusznie, bo uchodźcom najlepiej jest „pomagać na miejscu”. A za media – prezes Kurski (Jacek, znaczy). Ministerstwo wyznań najlepiej byłoby powierzyć paniom posłankom Sobeckiej albo Sierakowskiej. A były wiceminister obrony Kownacki może nauczyłby wreszcie Europejczyków, jak posługiwać się widelcem.

Gdyby wyborcy dali tym państwu szansę, to już za kilka lat otworzyłaby się dla nas kolejna szansa na porządny, nielewacki Polenter do Europy „naszych marzeń”. A zamiast euro, czy to nad Sekwaną, czy nad Renem płacilibyśmy w złotówkach.

Niestety, w przeciwieństwie do pań i panów posłów delegowanych do Unii przez partię władzy, na swoją szanse na prawdziwą europeizację zwykli Kowalscy będą jednak musieli chwilę poczekać. Bo wprawdzie pan premier zapowiedział ostatnio nasz szybki „powrót do Europy” w kwestii przeciętnych wynagrodzeń (mają wzrosnąć do średniej europejskiej), ale zapomniał dodać, że musimy na to poczekać nie krócej, niż dekadę. No i że będzie to raczej średnia grecka, niż niemiecka.

Do tego zaś czasu, kto liczy na Polenter, musi samodzielnie spakować walizki. Albo pójść na wybory.

Prawicowa rewolucja Jarosława Kaczyńskiego nie tylko dąży do autorytaryzmu, zniesienia państwa prawa, braku wolności mediów i obywatelskich. Przygotowuje też młodzież do idei tradycji, w której nie myśli się samodzielnie, bo taki elektorat w przyszłości kształtuje się na własne potrzeby, jest jak plastelina.

Ta „rewolucja” prawicowa może przynieść największe straty wśród młodych Polaków, bo czego nie nauczą się za młodu, mogą nie mieć szans dowiedzieć się w życiu dorosłym. Brak głodu wiedzy i innowacji oraz ograniczania służą każdej indoktrynacji. Jeden z największych ideologów w historii Lenin, z którego dorobku  intelektualnego zdaje się czerpać prezes Kaczyński, sformułował tezę: „Jeżeli policjant zarabia więcej od nauczyciela, mamy do czynienia z państwem policyjnym”.

Lenin był wówczas na etapie walki z caratem, potem stworzył idealne państwo policyjne. U nas policjanci i nauczyciele zarabiają marnie, nie znaczy to, że państwo PiS nie dąży do autorytaryzmu. Na razie znajduje się na etapie tworzenia własnych kadr. Zresztą Lenin też wypowiedział się o tym: „Kadry są  najważniejsze”.

Kadry w wojsku, w policji zostały przez PiS obsadzone posłusznymi, spolegliwymi, także podobnie zindoktrynowani pracują w kuratoriach oświaty. Ale te kadry podstawowe, na dole hierarchii, nie są dowartościowane, szczególnie finansowo.

Głowę podnieśli już policjanci, połowicznie ich protest zażegnano (na razie). Protestują pracownicy sądów i prokuratur. W okresie przedświątecznym do protestu przystąpili nauczyciele. Stosują ten sam sposób legalności protestu, jak policjanci – biorą chorobowe, idą po prostu na L4.

W tym sensie protest jest oryginalny, bo nie można nazwać tego strajkiem. Ponadto nauczyciele protestują w sposób niezorganizowany, nie stoją za nimi żadne związki zawodowe. Protest na L4 w sensie braku odgórności przypomina strajki sierpniowe 1980 roku, które  potem posłużyły do utworzenia „Solidarności”.

Jak każdy protest, jak każdy strajk, który przewraca porządek prawny bądź polityczny, ma podłoże socjalne – to jest najlepszy motor do wspólnego działania, do przeciwstawiania się, do trwania w determinacji. Nauczyciele chcą zarabiać średnią krajową, z obliczeń wychodzi, iż domagają się od państwa podwyżek o 1000 zł.

Protestują nauczyciele w całym kraju, na razie kilka szkół w Warszawie, także we wszystkich większych miastach Polski. Pedagodzy zwołują się w mediach społecznościowych, informują siebie nawzajem za pomocą sms-ów. Ten protest może przewrócić porządek obecnej władzy przynajmniej w szkolnictwie. Jest inny z ducha niż policjantów, którym Joachim Brudziński na odczepnego rzucił po kilka setek i zapewnienie o lepszym przejściu na emeryturę. PRL-owski satyryk ludowy Jerzy Ofierski jako sołtys Kierdziołek, zwykł mówić: „Cie choroba, ale się porąbało!”. Nauczyciele władzy powiedzieli: „Cie choroba, to was porąbało, my idziemy na L4”.

Komentarze 3 to “TSUE nakazuje PiS powrócić do standardów demokratycznych w sprawie Sądu Najwyższego”

  1. Hairwald 18 grudnia 2018 @ 07:13 #

    Reblogged this on Holtei i skomentował(a):

    Aktywistka opozycyjna Alicja Cichoń poinformowała, że wspólnie z koleżankami wygrały sprawę w sądzie dotyczący oklejenia biura posłów PiS naklejkami „Konstytucja”.

Trackbacks/Pingbacks

  1. Krzyż jako pisowska maczuga | Hairwald - 18 grudnia 2018

    […] Depresja plemnika […]

  2. Dominik Tarczyński idzie do wora, nadeszła jego tam pora | Earl drzewołaz - 18 grudnia 2018

    […] Depresja plemnika […]

Dodaj komentarz