Trudno się z nią zgadzać, łatwo umieszczać w memach, niełatwo ignorować. Niemniej wraz z zapowiedzianym przez poseł Krystynę Pawłowicz (już po raz drugi) odejściem z polityki zniknie najbardziej wyrazisty papierek lakmusowy nastrojów obozu władzy. Oto kilka dowodów…
Krystyna Pawłowicz mówi to czego boją się powiedzieć jej partyjni koledzy
W lipcu ubiegłego roku, gdy PiS po raz pierwszy usiłował sparaliżować Sąd Najwyższy (przypomnijmy skończyło się na protestach ulicznych, wecie Andrzeja Dudy, drugiej ustawie i ostatecznie sprawie przegranej przez rząd przed TSUE) prof. Pawłowicz, prawniczka z wykształcenia, jedną odpowiedzią zdradziła stan napięcia w obozie władzy oraz plany dotyczące mediów, które będzie można wcielić w życie, po tym, jak PiS podporządkuje sobie sądy.
Zapytana przez dziennikarza „Onetu” o zmiany w sądownictwie odpowiedziała tak:
– W pewnych etapach, w pewnym tempie wprowadza się po prostu reformy, a po wakacjach weźmiemy się za was!. – To znaczy, ja tak mówię – dodała szybko, oddalając się od dziennikarza. Okazało się, że nie tylko ona tak mówiła. Dowodem rzekomo istniejący projekt repolonizacji mediów, próby walk władzy ze stacją TVN i niedawna interwencja w tej sprawie ambasady USA.
Reedukacja opozycji w Korei Północnej
Gdyby nie prof. Pawłowicz, polskich polityków, tak jak kiedyś polskich straszono by jedynie Berezą, a tak pogróżki zyskały nowy geograficzny wymiar. – Powinniście jak w Korei przejść reedukację w obozach uczących demokracji – oznajmiła podczas prac komisji sprawiedliwości. Czy tak myślał twardy elektorat? Sądząc po postach w mediach społecznościowych firmowanych pani profesor nie można tego wykluczyć. Nie ukrywajmy, za podobnymi metaforami będziemy tęsknic najbardziej.
Co ciekawe sama Pani profesor uważała, że niesłusznie przyprawia się jej agresywną gębę.
Pawłowicz patriotyzm a zdrada
Podobnie tęsknić będziemy za klarownymi podziałami społecznymi, które najpierw wykreowali posłowie tacy jak prof. Pawłowicz, a potem przejęli politycy z PiS-owskiego mainstreamu. Ot choćby ten na patriotów z PiS i zdrajców, którzy myślą inaczej niż partia obecnie rządząca.
Posłanka nie była retorycznym trendsetterem? To przypomnijcie sobie jak niedawno podział zarysowany przez nią wykorzystał Mateusz Morawiecki na urodzinach Radia Maryja.
Lewacki spisek przeciw PiS
Komisja Wenecka, która – przypomnijmy – przyjechała do Polski na zaproszenie PiS skrytykowała zmiany w prawie forsowane przez Prawo i Sprawiedliwości, a jej przekaz poszedł w świat.
Na szczęście Pani poseł dobitnie była w stanie wykazać, kto za tym wszystkim stoi. Słyszeliście to gdzieś potem? Zapewne, bo motyw wracał nieraz.
Myszka agresorka, czyli totalny atak personalny
Niedawno Pawłowicz za swoje wypowiedzi o mało nie stanęła przed komisją etyki. Jednego, nie można jej jednak odmówić – zdolności semantycznych. Do historii Parlamentu przeszło m.in. nazwanie Kamili Gasiuk-Pihowicz „myszką agresorką”. W kontekście politycznych wolt tej drugiej, można stwierdzić, że posłanka PiS miała w tym wypadku dar przepowiadania.
Faktem jest jednak, że ataki personalne nie są prof. Pawłowicz obce. Przypominamy poniżej, ten na Jarosława Kuźniara. Musimy jednak zaznaczyć, że raz prof. Pawłowicz swoją bezpośredniością nas urzekła. Gdy Mateusz Morawiecki pokazywał na unijnym szczycie zdjęcie Edwarda Gierka z młodą dziewczyną sugerując, że jest to sędzia Magdalena Gersdorf, opowiedziała publicznie, że to nieprawda. Tłumaczyła, że znała I prezes SN w młodości, i że ta w odróżnieniu dziewczyny ze zdjęcia była wtedy bardzo ładna.
Krystyna Pawłowicz powróci
Tak naprawdę to nie do końca wierzymy w jej polityczne odejście. Wprawdzie Pani poseł deklaruje, że jako 70-latka zamierza zadbać o nadwątlone zdrowie. Ale przecież każdy, włącznie z samą zainteresowaną wie, że Krystyna Pawłowicz jest jak Feniks.
Zresztą wiemy, że Pani poseł umie o siebie zadbać. Tak jak wtedy, gdy na koszt Kancelarii Sejmu leciała na forum ekonomiczne do Tokio.
„Schowali Pawłowicz, Macierewicza, Szyszko. Kochają Europę, chcą czcić Okrągły Stół, odpuścili sądy. Kurs na centrum może świadczyć tylko o jednym. JK poważnie rozważa wybory w marcu” – sugeruje na Twitterze Roman Giertych, były wicepremier w poprzednim rządzie PiS. Podobnego zdania jest politolog, były europoseł PiS Marek Migalski: – „Przedwczesna emerytura polityczna Krystyny Pawłowicz może wskazywać na poważne rozważanie przez JK przedterminowych wyborów”. Temat coraz częściej pojawia się w przestrzeni publicznej i w mediach społecznościowych, o tym w artykule „Wiosną przyspieszone wybory?”.
„Zastanawiam się, czy oni właśnie dlatego nie kombinują z budżetem. Jeżeli nie zostanie przyjęty w terminie, pozwoli to przecież Adrianowi rozwiązać parlament i rozpisać przyspieszone wybory” – skomentowała internautka.
Jej wpis ma związek z tym, o czym kilka dni temu napisał z kolei senator Marek Borowski: – „Senatorzy otrzym. właśnie harm. prac nad ustawą budżet. Senat ma się nią zająć 24.01, a termin na rozwiąz. Sejmu mija 27.01. Znów pachnie pomysłem na wcześn. wybory. Dlatego powtarzam moją koncepcję szybk. przygot. wspólnej listy opozycji! Pilne!!!”.
„Wątpię, żeby Kaczyński drugi raz tak zaryzykował. Ale to też zależy od stanu wewnątrz partii i całego kraju. Jeżeli przewidują, że będzie coraz gorzej. to wcześniej ogłoszą wybory – żeby jeszcze raz zdobyć władzę, zanim im naprawdę spadnie”;
„PiS może zrobić przyspieszone wybory, gdyż byłyby one wcześniej niż do UE, a do UE PiS raczej nie wygrałby i wtedy PiS byłby na równi pochyłej. Wcześniejsze wybory to także odcięcie się od afer i nowe otwarcie. A więc mogą być wcześniejsze wybory połączone z Polexit” – komentowali internauci.
Andrzej Karmiński na koduj24.pl pisze o pisowskich podatkach, a przede wszystkim ekonomicznych kłopotach tego rządu.
Rozpoczęło się huczne tłuczenie termometrów, odwracające uwagę od ekonomicznych kłopotów Polski.
U schyłku roku zwyczaj nakazuje podjąć noworoczne postanowienia i poczynić plany. Przy tej okazji zastanawiamy się zazwyczaj, co też przyniesie nam rok następny. Wakacje na Kanarach, czy kredyt u Bociana na zimowe buty dla dzieciaków? Dadzą podwyżkę, czy zredukują mój etat, bo nowy durny prezes nie ma pojęcia o kierowaniu firmą? Wygram konkurs i dostanę wreszcie pracę zgodną z moimi kwalifikacjami, czy najpierw będę musiał zapisać się do PiS? Kupię młode auto, czy stać mnie będzie tylko na 10-letniego rzęcha z wyrwanym filtrem? Ożenię się w końcu, czy z braku kasy uda mi się przełożyć ślub na lepsze czasy?
Jeśli o mnie chodzi, to odpuszczam sobie planowanie, bo wiem, co przyniesie nowy rok. Nie ulega wątpliwości, że gospodarka zadołuje i będą podwyżki. Mocnym tego dowodem są wystąpienia premiera Morawieckiego, który kategorycznie zapewnia, że podwyżek nie będzie, a jeśli będą, to tylko zarobków, bo Polska ma się tak świetnie jak nigdy. Słucham go z rozrzewnieniem, wracając myślami do czasów szczęśliwego dzieciństwa. Premier przypomina mi lata, gdy Polska też rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej, tyle że zarobki były marne, a na rynku brakowało rozmaitych produktów, których tym bardziej brakowało, im bardziej były potrzebne. Pamiętam swoją wędrówkę po sklepach, swoistą „drogę przez mąkę” w poszukiwaniu „wrocławskiej” niezbędnej do zrobienia makaronu, który też był trudno dostępny. I pamiętam wystąpienie ówczesnego sekretarza partii, który całkiem jak ten obecny wygrażał malkontentom rozpowszechniającym kłamliwe informacje o rzekomych słabościach kwitnącej gospodarki. Pamiętam też wyjaśnienia ówczesnych partyjnych mediów, że jeśli nawet występują jakieś chwilowe-przejściowe niedobory, to tylko dlatego, że ludzie wykupują, bo przecież państwo „rzuciło na rynek” więcej mąki niż w analogicznym okresie… itd. Ludzie komentowali: – Co za bezczelny naród: wykupują żywność i zżerają! A mąkę to może i rzucili na rynek, ale pewnie za mocno rzucili i się rozsypała…
Po dłuższym niż zazwyczaj okresie koniunktury świat przygotowuje się do recesji, planując pokrycie niższych dochodów pieniędzmi odłożonymi w okresie prosperity. Natomiast w przedwyborczej Polsce PiS organizuje wielki bal na Titanicu. Nie trzeba oszczędzać, bo ojczyzna ma się pierwszorzędnie, dzięki genialnym reformom. Pod rządami wybitnych i wreszcie uczciwych fachowców gospodarka kwitnie nadzwyczajnie. Już dziś jesteśmy bijącym sercem Europy, wstając z kolan staliśmy się potęgą, z którą każdy musi się liczyć. A nasza przyszłość nigdy jeszcze nie malowała się tak radośnie i kolorowo, w różowe kwiatki i aniołki.
Rozpoczęło się huczne tłuczenie termometrów, odwracające uwagę od ekonomicznych kłopotów Polski. Tymczasem w ciągu najbliższych pięciu lat na emerytury i renty zabraknie ponad 300 mld zł, czyli niewiele mniej niż roczne dochody państwa. Dopłaty z budżetu będą rosły, bo mimo 500+ dzieci wcale nam nie przybywa, a zdolnych do pracy ubywa. Każdego roku umiera 35 tys. Polaków zatrutych smogiem produkowanym przez preferowane przez PiS elektrownie węglowe i przez wiekowe rzęchy bez katalizatorów z wyciętymi filtrami, wpuszczane do Polski bez przeszkód, żeby nie drażnić elektoratu. O dotychczasowym pięcioprocentowym wzroście PKB możemy zapomnieć. Analitycy Pekao SA szacują, że nasza gospodarka w przyszłym roku wzrastać będzie co najwyżej o 3,5%. O dwie trzecie zmniejszy się dynamika zatrudnienia. Już teraz maleje liczba i wartość zamówień z krajów Europy osłabiając nasz eksport. Zmniejsza się liczba umów inwestycyjnych w sektorze publicznym. A na giełdzie indeks WIG spadł w tym roku o 12% i zdaniem fachowców zapowiada się dalsza obsuwa. Nie wiadomo jeszcze, czym skończy się afera KNF, ale z pewnością nie pomoże Polsce zszargana opinia o naszym systemie bankowym, sterowanym przez kasjerów partii rządzącej.
Ale pan premier jest pewny nadzwyczajnych sukcesów w przyszłości. No bo skoro dotąd PiS – w odróżnieniu od PO – dotrzymywał słowa, to i teraz dotrzyma. Mateusz Morawiecki nie docenia wyborców, którzy pamiętają obietnice powtarzane podczas kampanii, że PiS nie podniesie podatków i nie wprowadzi żadnych ukrytych danin. W rzeczywistości my, klienci banków, już zapłaciliśmy 4 mld podatku bankowego , który oczywiście ominął spółdzielcze kasy SKOK. W ubiegłym roku uiściliśmy pół miliarda opłaty OZE (odnawialne źródła energii) doliczanej do rachunków za prąd i bardzo możliwe, że tymi pieniędzmi dotowano budowę nowych trujących elektrowni, w każdym razie na wsparcie zielonej energii poszło ledwie 22 mln zł. W tym roku każda rodzina wpłaciła średnio 50 zł „opłaty przejściowej”, dotującej konwencjonalną energetykę, w 85% opartą na węglu. Premier chwalił się zapowiadaną obniżką podatku VAT do 5 % m.in. na żywność dla niemowląt, cytrusy, wyroby piekarnicze i ciastkarskie, ale Ministerstwo Finansów chce podnieść VAT na niektóre soki z owoców i warzyw z 5 do 23 % i na posiłki wydawane na wynos, np. kebaby i hamburgery. A do tego wyższa akcyza na używane samochody. A poza tym opłata recyklingowa, czyli podatek od foliówek. A oprócz tego zapisana w nowym Prawie Wodnym opłata za wodę pobieraną przez firmy z własnych odwiertów (w tym obśmiana opłata za deszcz od metra kw. powierzchni dachów dużych budynków, z której oczywiście zwolniono kościoły). I jeszcze wiele innych ukrytych podatków.
Mateusz Morawiecki kpi z wiarygodności opozycji, nicując na wszystkie strony jedyny (jak na razie) przypadek niedotrzymania wyborczej obietnicy przez prezydenta Warszawy. Zapomina o własnych hucpiarskich projektach: mieszkanie plus, program budowy dróg lokalnych, przywrócenie likwidowanych połączeń kolejowych, masowa produkcja promów w zmartwychwstałych stoczniach, milion samochodów elektrycznych polskiej produkcji, polskie drony bojowe – i o wielu jeszcze buńczucznych zapowiedziach, które okazują się propagandowym humbugiem. Nawet dwukrotne przeprosiny za kłamstwa nie ostudziły zapału Mateusza Morawieckiego. Walcząc o mocną pozycję w PiS, a może i o schedę po gasnącym zwolna Kaczyńskim, wykonuje niesamowite łamańce próbując ogłupić elektorat. Wielokrotnie obiecywał powrót do 22 % stawki VAT podniesionej w czasie walki z kryzysem, a gdy wytknięto mu, że nie dotrzymał słowa, to okazało się, że to z winy PO, bo Tusk stawkę podniósł, a on tylko ją utrzymał… Premier obiecywał wszystkim podwyższenie kwoty wolnej od podatku do 8 tys., ale uszczęśliwił tylko nielicznych, w tym parlamentarzystów, którzy bez podatku zarobić mogą 30,5 tys. zł. Szczególnie udał mu się występ na konwencji PiS, gdzie ćwiczył mowę ciała wymachując rękami w powtarzalnych sekwencjach oraz prezentował bogate możliwości modulacji głosu, raz pokrzykując, a raz hipnotyzując słuchaczy barytonem aksamitnym w prążki. – Nie podniesiemy cen energii! – ogłosił znienacka, zaskakując samego siebie i rozglądając się przy tym po sali jak nie przymierzając pan prezydent po wygłoszeniu głupawego żarciku, który go bardzo rozśmieszył.
Oczywiście podwyżka prądu będzie, bo na żadne dotowanie deficytowych koncernów energetycznych Unia się nie zgodzi, a na wyjście z Unii przed wyborami nie zgodzi się Kaczyński. Problemem jest tylko co zrobić, żeby do wyborców nie dotarło, że chociaż nie zapłacą za droższy prąd, to jednak zapłacą i to podwójnie: raz, bo budżet z którego otrzymają wyrównanie, to ich własne pieniądze, a po drugie droższy prąd tylko dla firm, to automatyczna podwyżka cen prawie wszystkich produktów i usług . Tak czy owak obowiązująca jest narracja, że podnoszenia cen nie ma i nie będzie. Jakbym słyszał premiera Cyrankiewicza zapewniającego, że nie ma mowy o żadnych podwyżkach, jest tylko naturalna regulacja cen. Z publikowanej wtedy listy wynikało, że co prawda zdrożał chleb, mięso, nabiał i ubrania, ale za to staniały wyroby kute, łańcuchy i lokomotywy.
Noworoczne plany i postanowienia poprzedzić więc trzeba konstatacją, że miło to już było, ale się skończyło. Pewnie nam jeszcze daleko do kryzysu, z którego Grecja do dziś nie może się wykaraskać. Ale może warto z wyprzedzeniem zastanowić się, kto nam pomoże w sytuacji, gdy Kaczyńskiemu uda się przedłużyć rządy, Morawiecki utrzyma stanowisko, PiS opróżni kasę państwa do dna przekupując swoich wyborców, niekompetentna nomenklatura partyjna zawłaszczy już wszystkie stanowiska kierownicze, a Polska po raz drugi stanie w obliczu bankructwa? Kto zechce z nami rozmawiać o redukcji koszmarnego zadłużenia, które już dziś przekroczyło bilion złotych, czyli mniej więcej tyle, co trzyletnie dochody budżetowe? I czy Unia naprawdę pieczołowicie i troskliwie zajmie się losem kraju na skraju Polexitu ?
Odpowiedzi należy przesyłać na adres : ul. Nowogrodzka 84/86, 02-018 Warszawa.
Waldemar Mystkowski pisze o Tusku.
Donald Tusk w Dortmundzie na tamtejszym Uniwersytecie Technicznym otrzymał tytuł doktora honoris causa. Dortmund jest bliski sercu polskiego kibica, bo miejscowy klub odnoszący największe sukcesy w europejskiej piłce był i jest przystanią dla najlepszych polskich piłkarzy. To jakby filia polskiej reprezentacji „haratającej w gałę”. Ostatnio trzech naszych wybitnych reprezentantów sięgało z dortmundzkim klubem po najwyższe trofea klubowe, a byli to Łukasz Piszczek, Kuba Błaszczykowski i Robert Lewandowski.
Dortmund zatem czuje sympatię do naszego narodu, nieprzypadkowo właśnie tamtejsza uczelnia przyznała honoris causa Tuskowi. Jeżeli jakaś niemiecka uczelnia miałaby nagradzać wybitnego polskiego polityka – i do tego marzyciela piłkarskiego – tym honorowym prestiżowym tytułem, to tylko z Dortmundu.
Tusk zarówno w rozmowie z dziennikarzami, jak i w wykładzie nie omieszkał podkreślić swoich związków z piłką, a nawet wyznał, że jego marzeniem było uprawiać zawodowo piłkę. Owe marzenia realizują się w młodości, a dojrzały człowiek może rekreacyjnie wybiec na boisko i sobie poharatać. Tak też robi Tusk, ja zresztą też.
Jaką wartością dla polskiej polityki jest Tusk, nikogo nie muszę przekonywać, zwłaszcza w obecnych marnych czasach, gdy sypie nam się w kraju demokracja, a państwo prawa stacza się w bezprawie.
Na podstawie emocji udzielających się na piłkarskich stadionach Tusk w swym wystąpieniu porównał je z politycznymi, związek emocji jest silny zwłaszcza w podziale na „my” i „oni”, są wówczas zarzewiem do prymitywnej wspólnoty plemion. To jest gleba dla nacjonalizmu, dla budowanie mitów i symboli, które zawsze są fałszywe, gdy obierają wroga, aby poprzez niego definiować własną tożsamość.
W świecie emocji „lider jest ważniejszy niż wartości”. No, właśnie, a tak nie powinno być. Oddaję glos Tuskowi: „Nie zawsze byłem grzeczny. Z bliska obserwowałem, i sam brałem udział w tym, jak emocje ze stadionu przenoszą się na ulice. Ze sportu do polityki. I musiało minąć wiele czasu bym zrozumiał, że obowiązkiem każdej osoby w życiu publicznym, polityce i codziennym życiu, jest unikanie konfliktu i przemocy”.
Szef Rady Europejskiej odwołał się do doświadczenia z Grudnia 1970 roku, a także do najlepszych kart polskiej historii – klasycznej „Solidarności”. „Wydawało mi się, że jedyną odpowiedzią na przemoc władzy jest właśnie stosowanie przemocy. Prawdziwe zwycięstwo, jak pokazał czas, nie ma z tym nic wspólnego. Doświadczenie „Solidarności”, moje doświadczenie”.
I bodaj najważniejsze słowa, najważniejsze dla naszego coraz bardziej kruchego humanizmu: „Można wygrać odrzucając podział na plemiona„. Bo miłość zawsze zwycięża.
Tusk w rozmowie z dziennikarzami delikatnie zwrócił uwagę obecnemu premierowi RP Mateuszowi Morawieckiemu: „Jesteśmy zagrożeni kłamstwem i manipulacją w przestrzeni publicznej. Przywrócenie prawdy w polityce jest rzeczą pilną i to mówię nie tylko premierowi Morawieckiemu”. A co do bijącego serca Europy, które wygrzmiało na ostatniej konwencji PiS, były premier zwraca uwagę na inną część ciała, która jest w tym okolicznościach najważniejsza: „Dziś warto zadbać o płuca, nawiązuję tu do szczytu w Katowicach. Wszyscy wiemy jak Polacy są zmęczeni stanem powietrza i tym, że nie dba się o ich zdrowie. 11 tys. ludzi więcej niż rok temu zmarło w Polsce w ciągu miesiąca z powodu smogu”.
Chciałoby się w tym miejscu strawestować słynne hasło: „Ekonomia, durniu!”. A więc: „Płuca, durniu!” Jak one przestaną działać, to serce nie zabije.
Reblogged this on Holtei i skomentował(a):
W aferze KNF tatuś i synalek Morawieccy są umoczeni po łokcie.