Pisowska bolszewia u koryta

13 List

Eliza Michalik na koduj24.pl pisze o pisowskich politykach legitymizujących faszystów

Ulicami stolicy maszerowali ludzie, których jedynym celem jest odebranie głosu, prawa do istnienia i swobodnej ekspresji i zniszczenie każdego, kto nie podziela ich fanatycznych poglądów.

Niezależnie od propagandowych przekazów prawda jest oczywista – po trzech latach przygotowań na 100-lecie Niepodległości PiS zafundował nam marsz z faszystami. Można bawić się w dzielenie włosa na czworo i kombinować, mówić o „incydentach” z nacjonalistami, rasistami, narodowcami w tle, dwóch sektorach, dwóch oddzielonych od siebie częściach pochodu (tym lepszym i tym gorszym – jakie to charakterystyczne dla PiS), bagatelizować napaść na dziennikarkę „Gazety Wyborczej” – i próbować złagodzić w ten sposób wydźwięk tego bezprecedensowego wydarzenia, jak robi to rząd i jego satelickie media, tylko że to nie zmienia faktów.

A fakty są dokładnie takie, jak opisał i podał dalej w świat Francis Fukuyama, jeden z najbardziej znanych i liczących się filozofów politycznych na świecie: „Polski prezydent i premier dołączyli do marszu faszystów”. Wszystkie liczące się światowe media, od BBC do CNN, wszyscy liderzy światowej opinii zauważyli i nagłośnili fakt, że na czele radykalnej skrajnej prawicy, na czele marszu, podczas którego spalono europejską flagę i pojawiały się symbole nazizmu (swastyka), faszyzmu (mieczyk Chrobrego, znak Falangi) i nacjonalistyczne hasła i okrzyki antyunijne, szli przedstawiciele najwyższych polskich władz państwowych.

Dzięki PiS, dzięki jego wieloletnim ukłonom w stronę ONR i kiboli, dzięki hodowaniu potęgi nawiązującego do antysemickiej i faszystowskiej tradycji Falangi ONR–u doczekaliśmy się chwili, w której głównymi ulicami stolicy maszerują ludzie, których jedynym celem jest odebranie głosu, prawa do istnienia i swobodnej ekspresji i zniszczenie każdego, kto nie podziela ich fanatycznych poglądów.

Doczekaliśmy się skrajnie instrumentalnego traktowania państwa i religii i nacjonalizmu, który, jak słusznie powiedział prezydent Macron na odbywających się w tym samym czasie w Paryżu uroczystościach z okazji 100-lecia zakończenia I wojny światowej, jest zaprzeczeniem i zdradą patriotyzmu. Jest dokładnie tak, jak powiedział francuski przywódca, postawa: nieważne co się stanie ze wszystkimi innymi ludźmi, byleby nasze było na wierzchu, jest zaprzeczeniem wszystkich wartości, na których zbudowano Unię Europejską i każdą nowoczesną, liberalną demokrację na świecie.

A w naszych warunkach geopolitycznych, w warunkach wojny hybrydowej i prób zdezintegrowania polskiego społeczeństwa przez Rosję i zmieniającego się ładu światowego, nacjonalizm jest nawet czymś więcej: jest zdradą Polski i zagrożeniem dla jej niepodległości. Pełną odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosi PiS, skrajnie niebezpieczna dla demokracji, partia, która wielokrotnie złamała prawo, w tym najwyższe prawo, stanowiące o ustroju państwa – Konstytucję RP, zlikwidowała niezależne sądy, w tym najważniejsze – jak Sąd Najwyższy i Trybunał Konstytucyjny, ograniczyła wolności i prawa obywatelskie, jak prawo do demonstracji i wolności słowa, zwasalizowała wszystkie państwowe instytucje, wprowadzając do nich białoruskie standardy zarządzania i upokorzyła Polskę nie po raz pierwszy, ale tym razem skrajnie, przed całą Europą.

I tej odpowiedzialności nie da się z PiS zdjąć ani niczym jej wymazać. To jest wina tej formacji – wina historyczna i nieodwołana. Dziś jesteśmy w punkcie, w którym na naszych oczach Polska – choć do następnych wyborów parlamentarnych, do samego końca będę miała nadzieję, że nie nieodwołanie – zmienia się w dyktaturę, w pośmiewisko wolnego świata i zaprzeczenie państwa prawa.

To, że Warszawa została stolicą europejskiego nacjonalizmu, to nie jest szczegół, oderwany incydent. To groźny znak niebezpiecznej ewolucji, jaką przechodzi nasz kraj. I, niestety, dopóki PiS jest u władzy, to jeszcze nie koniec.

Temat powrotu Donalda Tuska do polskiej polityki pojawia się w mediach od wielu miesięcy. Do tej pory były to czyste spekulacje czy plotki, np. „o liście Tuska” w wyborach europejskich w maju przyszłego roku (zdementowane zresztą przez byłego premiera). Sam Tusk i jego otoczenie o ewentualnym powrocie wypowiadają się dość enigmatycznie. Dopiero w ostatnich dniach zaczęło wyglądać na to, że jest coś na rzeczy. Bo obecność Tuska widać było w Warszawie bardziej niż kiedykolwiek od 2014 r. I nie była to obecność przypadkowa.

Tusk się uaktywnił, bo przymierza się do wyborów w 2020 r.?

Od Warszawy po Łódź

Pierwszym akcentem było przesłuchanie byłego premiera przed komisją śledczą badającą aferę Amber Gold. W planach PiS miał to być mocny akcent na zakończenie kampanii samorządowej, który ostatecznie pozbawi opozycję nadziei na zwycięstwo w tych i kolejnych wyborach. O rzekomych problemach prawnych Tuska związanych z Amber Gold mówił zresztą Jarosław Kaczyński przy okazji jego powtórnego wyboru na stanowisko w marcu ubiegłego roku.

Z tych planów nic nie wyszło. Posłowie PiS przez wiele miesięcy działania komisji nie byli w stanie znaleźć żadnych konkretnych dowodów czy nawet mocnych politycznych argumentów, które uderzyłyby w byłego premiera. Skończyło się na tym, że w ostatniej chwili wezwanie Tuska zostało przesunięte już poza kampanię. Siedmiogodzinne przesłuchanie przyniosło dużo retorycznych przepychanek, ale żadnych konkretów, a były premier pokazał, że politycznie przerasta o głowę swoich oponentów z komisji.

Dużo ważniejsze było jednak łódzkie przemówienie Tuska w przeddzień rocznicy odzyskania niepodległości. Były premier zarysował w nim pole politycznego sporu zarówno w Polsce, jak i w jej otoczeniu. Pokazał geopolityczne zagrożenia dla Polski: od rosnących nacjonalizmów w samej Europie po rywalizację USA z Chinami. Podkreślił, ze jedynym sposobem na ich przezwyciężenie jest silna obecność w zjednoczonej Europie. Z którą nie można igrać, bo może to doprowadzić do scenariusza brytyjskiego, w którym David Cameron nie chciał wyprowadzić Wielkiej Brytanii z Unii, ale ją wyprowadził.

Innym udało się świętować bez partyjnej młócki

Przeszłość i przyszłość

Tusk najmocniej też do tej pory odniósł się do wewnętrznej sytuacji politycznej w Polsce. „Niepodległe, niezawisłe państwo jest nam potrzebne do tego, żebyśmy mogli być wolni. Nie ma niepodległości bez praw i wolności” – podkreślał. I przedstawił swój pozytywny program i najważniejsze dla niego wartości: „Silna Polska w zjednoczonej Europie, ład konstytucyjny, rządy prawa, wolności obywatelskie, wolne i niezwisłe sądy i media. Warto też pamiętać o szczepieniu dzieci”.

Zaznaczył także, że nie zamierza oddawać PiS symboliki historycznej, podkreślając, iż „bohaterem, ojcem naszej niepodległości jest Józef Piłsudski. Bohaterem i ojcem naszej wolności jest Lech Wałęsa. I basta”.

W politycznym kontekście należy też czytać obecność Tuska na trybunie honorowej podczas obchodów 11 listopada i złożenie kwiatów przy Grobie Nieznanego Żołnierza.

Tusk patrzy na kalendarz

Czy to wszystko oznacza, że możemy się spodziewać powrotu byłego premiera do polskiej polityki już w najbliższych miesiącach? Nie tak prędko.

Tusk jest politykiem, który zawsze doceniał znaczenie kalendarza w polityce. A ten kalendarz pozostaje wciąż dość zagmatwany. Kadencja Tuska w Brukseli kończy się 30 listopada przyszłego roku. To już nie tylko po wyborach europejskich w maju, ale też po kluczowym, jesiennym głosowaniu na posłów i senatorów, które rozstrzygnie o tym, kto będzie rządził w kraju do 2023 r. W tej sytuacji Tusk mógłby dopiero kandydować na prezydenta w wyborach na wiosnę 2020 r.

Z drugiej strony Tusk mógłby wcześniej odejść z Brukseli. Po zakończeniu negocjacji brexitowych i wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii nie będzie miał tam już specjalnie wiele do roboty. Dobrym pretekstem do dymisji byłaby np. wymiana na kluczowych europejskich stanowiskach po majowych wyborach.

Nowe rozdanie obejmie m.in. fotele przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, szefa Komisji Europejskiej i jego zastępcy ds. zagranicznych. Unijni przywódcy mogliby się nawet ucieszyć, że Tusk, ustępując, rozwiązuje im ręce i ułatwia ułożenie tej układanki na nowo. To oznaczałoby, że były lider Platformy mógłby bezpośrednio włączyć się już do kampanii parlamentarnej.

Może nie na białym koniu, ale…

Wiele będzie zależało od tego, jak będą się układały karty w samej opozycji. Tusk może się włączyć, jeśli zarysuje się możliwość utworzenia silnego sojuszu, który będzie miał realne szanse na zwycięstwo wyborcze i odebranie władzy PiS.

Na razie były premier zasygnalizował więc tylko swoim zwolennikom, że może wrócić do polskiej polityki i być dla opozycji mocną, być może decydującą kartą. Ale wciąż trzyma wszystkie opcje otwarte.

To, że na przyspieszony powrót Tuska nie ma co liczyć, były premier sam zasugerował w swoim przemówieniu w Łodzi. Rzucając pomysł organizacji środowisk opozycyjnych wokół majowych wyborów i rocznicy Konstytucji 3 Maja, dodał: „Nie ma co czekać na jeźdźca na białym koniu”.

Tuska scenariusz jest więc zapewne taki: najpierw się ogarnijcie, pokażcie, że jesteście w stanie włączyć się do gry o zwycięstwo. A wtedy zobaczymy. Może nie na białym koniu, ale…

Donald Tusk: W 2019 roku będę w Polsce. I nie wybieram się na emeryturę

10 listopada Tusk był w Łodzi na zorganizowanych przez władze miasta „Igrzyskach Wolności”. Wypowiedział tam proste i precyzyjne przesłanie: „skoro Piłsudski i Wałęsa dali radę pokonać bolszewików, dlaczego wy nie mielibyście pokonać współczesnych bolszewików. Brońcie Polski, brońcie wolności, brońcie niepodległości”. W przededniu święta niepodległości udzielił też ważnego wywiadu „Gazecie Wyborczej”, gdzie rozliczał się ze swoich politycznych niedokonań i błędów.

11 listopada Donald Tusk najpierw złożył wieniec przed pomnikiem Marszałka przy Belwederze wraz z Grzegorzem Schetyną, w gronie politycznych przyjaciół i zwolenników, po czym w południe na Placu Piłsudskiego wziął udział w uroczystościach państwowych, w gronie swoich śmiertelnych politycznych wrogów.

To Jarosław Kaczyński osobiście zdecydował o tym, że przejście przewodniczącego Rady Europejskiej przez szpaler polityków PiS będzie „marszem hańby”. Dlatego żaden z PiS-owców nie przywitał się z Tuskiem, żaden z nich nie zareagował na powtarzane przez oficjalnego gościa gesty powitania. Jak zwykle najbardziej żałośnie wyglądało to w wykonaniu Andrzeja Dudy, który przecież Tuska na oficjalne obchody zaprosił. Jednak obecny polski prezydent, jak zwykle w obecności Kaczyńskiego, okazał się człowiekiem beznadziejnie słabym. Jego obojętność miała zatrzeć pamięć o przymilnej pogawędce z Tuskiem w Nowym Jorku, w kuluarach Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Tam Kaczyńskiego nie było, więc Duda okazał się wobec Tuska miękki. Jednak były media i Duda znów skompromitował się w oczach twardego elektoratu PiS. Zatem 11 listopada musiał publicznie odegrać scenariusz napisany mu przez Kaczyńskiego.

Długa walka o prezydenturę

Fakt, że Donald Tusk zrezygnował z udziału w zjeździe politycznych celebrytów w Paryżu (gdzie byłby jedną z gwiazd) i wybrał trudną dla siebie wizytę w totalnie podzielonej ojczyźnie, oznacza tylko jedno. Kiedy skończy się kadencja przewodniczącego Rady Europejskiej Tusk wróci do polskiej polityki, a pierwszą taką okazją mogą być tylko wybory prezydenckie.

Nie znaczy to jednak, że Donald Tusk może sobie pozwolić na czekanie do połowy 2020 roku. Jeśli opozycja wygra wybory europejskie i parlamentarne 2019 roku, kampania prezydencka, starcie z tchórzliwą marionetką obozu, który po utracie władzy pójdzie w rozsypkę, będzie dla Tuska tylko formalnością. Jeśli jednak opozycja przegra wybory parlamentarne 2019 roku, Tusk będzie wracał do Polski nie po zwycięstwo, ale po zorganizowane mu przez Kaczyńskiego kolejne upokorzenia, a być może na własny proces.

Kluczem do odsunięcia PiS-u od władzy jest efektywna jedność opozycji. Uniknięcie podzielenia i zmarnowania głosów, których już dziś – pokazały to wybory samorządowe – wystarczy, żeby odsunąć Kaczyńskiego od władzy. Donald Tusk nie tylko sam musi „grać w jednej drużynie” z Grzegorzem Schetyną (rozprowadzane w mediach plotki o własnej liście Tuska do wyborów europejskich okazały się jak do tej pory fałszywe). Ale musi też zwrócić się wyraźnie do elektoratu całej opozycji, z przesłaniem, że miejsce liderek i liderów różnych opozycyjnych partii jest na jednej liście. Pod własnymi sztandarami, wokół nie tylko „minimum programowego”, ale odważnej wizji Polski po rządach PiS-u, ale bezwzględnie na jednej liście. Tylko to daje szansę na wygranie ze „zjednoczoną prawicą”. Większościowa ordynacja wyborcza jest tu nieubłagana. Każde inne rozwiązanie będzie oznaczało – jak pokazały to wybory do sejmików – zmarnowanie setek tysięcy głosów, utratę wielu mandatów, a w konsekwencji pozostawienie Kaczyńskiego u władzy. Na kolejne cztery lata, w czasie których PiS-owska mniejszość, dla której Kaczyński szuka – pokazały to obchody 11 listopada w Warszawie – wzmocnienia ze strony elektoratu narodowców – będzie dalej demolowała Konstytucję, demokrację, praworządność, a przede wszystkim pozycję Polski w instytucjach i sojuszach liberalnego Zachodu.

11 listopada pokazało, że Tusk nie wróci do Polski na białym koniu, nie będzie nowym Macronem, ale w polskiej polityce czekają go „krew, pot i łzy”. Tak naprawdę nie będzie przekraczał istniejących podziałów, ale może pomóc Schetynie, Lubnauer, Nowackiej i wszystkim innym odpowiedzialnym liderom i liderkom opozycji jednoczyć i mobilizować antypisowski elektorat. W najlepszym scenariuszu nieco go poszerzy. To zadanie mniej efektowne, niż „kocham wszystkich” Biedronia, ale w dzisiejszej polskiej polityce zwracanie się do wszystkich jest hasłem, które nie trafia do nikogo.

Jedynym problemem Donalda Tuska w tym i tak najbardziej optymistycznym scenariuszu jest fakt, że przewidziana dla niego pozycja prezydenta daje mu mniej władzy, niż pozycja premiera. A „krew, pot i łzy” zainwestowane w pracę na rzecz opozycji będą tyleż inwestycją we własną prezydenturę, co inwestycją w bardzo realną władzę dla Grzegorza Schetyny jako premiera. Jednak innego scenariusza nie ma. A rola Tuska przy ochranianiu jedności opozycyjnego elektoratu jest nie do przecenienia. Wyborcy PO, Nowoczesnej, a nawet PSL i SLD pamiętają go jako człowieka, który efektownie odsunął od władzy Jarosława Kaczyńskiego w 2007 roku. Dziś oczekują od niego, że pomoże opozycji odebrać władzę Kaczyńskiemu w roku 2019.

Więcej o Tusku >>>

„Dla mnie w większym stopniu to, co się tam wydarzyło, jest nie kwestią polityki, ale po prostu wychowania. To było po prostu chamstwo, takie prymitywne, nieokrzesane. To nie przystoi głowie państwa polskiego. Mądrzy i kulturalni ludzie wiedzą, że jest jakaś granica, której się nie przekracza, chcąc nawet utrzeć nosa przeciwnikowi politycznemu” – powiedział były prezydent w Bronisław Komorowski w TVN 24. To jego komentarz do zachowania Andrzeja Dudy wobec Donalda Tuska na pl. Piłsudskiego, o czym pisaliśmy w artykule „Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej celowo pomija w powitaniu przewodniczącego Rady Europejskiej i prezydent Warszawy”.

>>>

Bronisław Komorowski mówił także o marszu, który przeszedł 11 listopada ulicami Warszawy. Jego zdaniem, jednym ze źródłem chaosu decyzyjnego w sprawie organizacji marszu był Andrzej Duda. – „Błędem zasadniczym z punktu widzenia pozycji prezydenta i głowy państwa polskiego jest to, że doprowadził do sytuacji, w której chcąc być może przechwycić marsz narodowców poszedł w jakiejś mierze na czele w marszu, który wszyscy identyfikują ze skrajnymi środowiskami nacjonalistycznymi. To był błąd wizerunkowy, bardzo kosztowny, bo nie tylko na świecie, ale wobec opinii publicznej w Polsce” – stwierdził Komorowski.

Dodał, że Duda zamiast negocjować z organizatorami Marszu Niepodległości powinien przejąć organizację „marszu prezydenckiego”, który został zapoczątkowany podczas kadencji Komorowskiego.

Były prezydent odniósł się też do odsłonięcia pomnika Lecha Kaczyńskiego na pl. Piłsudskiego. – „Rozumiem potrzebę wypełnienia pewnej pustki po dramatycznej śmierci prezydenta. Ale trzeba zachować pewne proporcje w podejściu do kwestii upamiętniania tragicznie zmarłych wybitnych Polaków” – powiedział Komorowski. Zauważył, że Gabriel Narutowicz – pierwszy prezydent II RP, który padł ofiarą zamachowca – ma jeden pomnik. – „Więc chciałoby się powiedzieć: trochę umiaru, Jarosławie Kaczyński, z tym upamiętnianiem brata, bo gdzieś zatraci się proporcje” – dodał Komorowski.

„Współcześni bolszewicy” to konkretne ugrupowanie, analogia nasuwała się sama. Przecież Donald Tusk nie mówił o wydumanym, potencjalnym „bolszewiku”, tylko realnym zagrożeniu, które w Polsce występuje – mówi prof. Aleksander Hall, historyk, polityk, działacz opozycji w PRL, minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. – Moja ocena tego, co dzieje się w Polsce, jest podobna, czyli uważam, że jest realne zagrożenie autorytarne. Złamanie niezależności sądów, dysponowanie posłusznymi czy zastraszonymi sędziami jest jedną z najgorszych rzeczy. Mam tego świadomość. Nie mam do Donalda Tuska pretensji o takie słowa – dodaje.

KAMILA TERPIAŁ: „Wspólny marsz to ogromny sukces, to wielki dzień” – przekonuje prezes PiS Jarosław Kaczyński. Naprawdę jest się czym chwalić?

PROF. ALEKSANDER HALL: Oglądałem ten marsz w telewizji i mam co najmniej mieszane uczucia. Z jednej strony liczba ponad 200 tys. ludzi, z których większość zapewne myślała poważnie o uczczeniu rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Z drugiej jednak jest coś dwuznacznego w tym, że prezydent i rząd podłączają się pod marsz organizowany od lat przez środowiska skrajne i na którym wielokrotnie pojawiały się hasła niemające nic wspólnego z polskim interesem narodowym i poczuciem przyzwoitości. Pozostaje też poczucie niedosytu, że w stolicy naszego kraju nie wytworzył się obyczaj organizowania marszów czy parad naprawdę jednoczących Polaków. To udaje się od wielu lat na przykład w Gdańsku.

Marsz Niepodległości nie był marszem jednoczenia.

PiS nie ma problemu z tym, że obok biało-czerwonych flaga na marszu były także flagi ONR-u, włoscy neofaszyści i nacjonalistyczne hasła?
Nie wiem, jak PiS się z tym czuje, ale myślę, że rozsądniejsi politycy tej partii widzą w tym jakiś problem.

To dlaczego w ogóle zaczęli z narodowcami rozmawiać? Wiadomo było, czego się spodziewać…
Dlatego to wszystko idzie na rachunek obecnej władzy. Obóz rządzący być może zdaje sobie sprawę z istotnych strat wizerunkowych, jakie przy tej okazji ponosi, ale z drugiej strony nie chce rezygnować z głosu Polaków, którzy w Marszu Niepodległości dobrze się czują. To jest dylemat, który PiS miał i rozstrzygnął go tak, jak go rozstrzygnął. To ich odpowiedzialność.

Co mogli albo powinni zrobić?
Jestem bardzo daleko od obozu władzy, więc nie czuję się uprawniony, aby im coś podpowiadać. Ale

myślę, że zło stało się znacznie wcześniej. Chodzi o politykę, którą PiS prowadzi od 2015 roku, ostrego podziału polskiego społeczeństwa na dobrych patriotów i Polaków gorszego sortu. Zbyt wiele stało się, jeżeli chodzi o dzielenie wspólnoty narodowej, zarzucanie opozycji najniższych intencji, a nawet zdrady narodowej, łamanie konstytucji. Od początku wiadomo było, że żaden wspólny, narodowy marsz nie jest możliwy.

Taki jak „Marsz dla Niepodległej” organizowanej przez prezydenta Bronisława Komorowskiego?
To były prezydenckie marsze politycznie ekumeniczne, oddające hołd ponad podziałami wszystkim głównym twórcom niepodległości. Sam kilkukrotnie towarzyszyłem prezydentowi Komorowskiemu podczas składania kwiatów przed pomnikiem Romana Dmowskiego. PiS niestety nie zdecydował się na kontynuowanie tej tradycji.

Realnym alternatywnym krokiem, który prezydent i rząd mógł zrobić w 100-lecie odzyskania niepodległości, było zorganizowanie własnego marszu, ale byłby to tylko marsz PiS-u.

Obok Jarosława Kaczyńskiego, premiera Mateusza Morawieckiego i prezydenta Andrzeja Dudy nie stanęliby przecież politycy opozycji, autorytety występujące w obronie konstytucji i praworządności.

Taki marsz PiS-u byłby znacznie skromniejszy od Marszu Niepodległości, który ma już przecież swoją tradycję.

Dlatego postanowili dogadać się z nacjonalistami i przyłączyć do nich kilka dni przed Świętem Niepodległości?
Tak. Inna decyzja wymagałaby prowadzenia innej polityki, w której podziały, wzajemne pretensje nie byłyby aż tak głębokie.

„Zazwyczaj to PiS stosuje patriotyczny szantaż, odmawiając swym oponentom prawa miłowania ojczyzny. Teraz sam został w taką pułapkę przez narodowców złapany” – pisze Andrzej Stankiewicz w Onet.pl. A może właśnie sytuacja wymknęła się spod kontroli?
Uważam, że część myślących polityków obozu rządzącego, a do nich zaliczyłbym Jarosława Kaczyńskiego, miało poczucie ulgi wychodząc z marszu z poczuciem, że nie stało się nic drastycznego.

Myślę, że odczuwali niepokój podejmując decyzję o firmowaniu tego marszu, a potem poczucie ulgi, że jednak mogło się skończyć gorzej. Były flagi ONR-u, włoscy neofaszyści, nacjonalistyczne hasła, ale nikt nie został dotkliwie pobity.

Władza legitymizując takie organizacje, daje im przecież poczucie siły… A to nie musi się dobrze skończyć.
Za miarodajną ocenę zagrożenia uważam wyniki wyborów. One pokazują wyraźnie, że skrajne ruchy nacjonalistyczne w Polsce mogą liczyć na niewielkie poparcie. Myślę, że świadomość historyczna wśród członków tych ruchów jest niewielka.

Czym innym, bez porównania poważniejszym, mającym duże społeczne poparcie, jest polityka PiS-u rozmontowująca państwo prawa, lekceważącą konstytucję, chcąca mieć władzę nad sądami. Tego się boję, to jest groźne dla Polski.

PiS nadal będzie prowadził taką politykę? Zbliża się wyjątkowo trudny czas, maraton wyborczy.
Myślę, że czas na podjęcie decyzji w tej sprawie zbliża się wielkimi krokami. Wybór jest taki: złagodzenie kursu, języka, odwrót od działań wymierzonych w niezależność władzy sądowniczej pod presją UE, albo wręcz przeciwnie. W dłuższej perspektywie czasowej trudno wyobrazić sobie dwa równoległe sądownictwa, sędziów uznawanych przez jedną lub drugą stronę. Ta sytuacja będzie musiała znaleźć jakieś rozstrzygnięcie. Ale

nie jestem w stanie przewidzieć, jakiego wyboru dokona obóz władzy, czyli de facto Jarosław Kaczyński. Mogę przewidzieć tylko jedno – nastąpi korekta politycznego kursu.

Donald Tusk wróci do polskiej polityki?
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że będzie wspierał, a nawet już wspiera w sposób otwarty polską opozycję. Jego ostatnie przemówienia miały charakter deklaracji człowieka, który aspiruje do politycznego przywództwa. Klamka zapewne jeszcze nie zapadła, pozostawia sobie otwartą furtkę, ale myślę, że taki jest jego cel.

Jak pan zrozumiał słowa byłego premiera o tym, że Polacy mogą pokonać „współczesnych bolszewików”, tak jak pokonali ich Józef Piłsudski i Lech Wałęsa?
Trudno było je zrozumieć inaczej niż zrozumiała sala, ja też je tak zinterpretowałem. „Współcześni bolszewicy” to konkretne ugrupowanie, analogia nasuwała się sama. Przecież

Donald Tusk nie mówił o wydumanym, potencjalnym „bolszewiku”, tylko realnym zagrożeniu, które w Polsce występuje.

Niektórzy mówią, że to były za mocne słowa. Pan też tak myśli?
Moja ocena tego, co dzieje się w Polsce, jest podobna, czyli uważam, że jest realne zagrożenie autorytarne. Złamanie niezależności sądów, dysponowanie posłusznymi czy zastraszonymi sędziami jest jedną z najgorszych rzeczy. Mam tego świadomość. Nie mam do Donalda Tuska pretensji o takie słowa.

Powinien wrócić? Pomógłby opozycji w walce z PiS-em?
W tej chwili potrzebne są każde ręce na pokładzie.

Polityk mający tak znaczne poparcie społeczne, wielką rozpoznawalność i pozycję w Europie jest Polsce potrzebny.

Dlatego PiS się go tak boi, że zostaje zlekceważony podczas oficjalnych obchodów przed Grobem Nieznanego Żołnierza i postawiony w ostatnim rzędzie?
Myślę, że to było działanie z premedytacją. Chociaż była to rzecz bezprecedensowa. Przecież Donald Tusk był jedynym wysokim rangą przedstawicielem świata, który zdecydował się wziąć udział w tym święcie. Nawet przyjaciel PiS-u, czyli premier Węgier Victor Orbán nie przyjechał do Warszawy.

To chyba wiele mówi o naszej pozycji w Europie i organizowanych przez władze obchodach 100-lecia odzyskania niepodległości…
Oficjalne obchody trudno uznać za udane. Poza tym muszę pani powiedzieć, że

nie lubię sposobu przemawiania prezydenta Andrzeja Dudy, który po prostu krzyczy. To jest cecha ludzi niepewnych siebie, dodających sobie tym sposobem ekspresji otuchy. Ale to nie jest właściwy styl.

Patrząc krytycznie na te obchody, trzeba jednak podkreślić, że w wielu miejscach Polski ten dzień był obchodzony uroczyście, pogodnie i ekumenicznie. Dobrym przykładem jest Gdańsk.

Nie zabrakło panu w ostatnim czasie dyskusji o tym, co znaczy dla nas niepodległość i jak obroniliśmy ją po raz drugi? PiS oczywiście ani razu nie wspomniał na przykład o Lechu Wałęsie. To przykre.
Obecna władza nie jest w stanie wpłynąć na moje samopoczucie.

Od długiego czasu widać, że w przekazie, jaki PiS kieruje do polskiego społeczeństwa, III RP jest przedstawiana przede wszystkim jako okres błędów i wypaczeń, zmarnowanych szans, a nawet nowego zniewolenia przez kondominium niemiecko-rosyjskie. Polska według obozu władzy przecież wstała z kolan dopiero w 2015 roku.

W tym jest pewna logika, ale i niekonsekwencja. Skoro PiS odwołuje się do polskiej dumy, chce budować poczucie patriotyzmu na historycznych zasługach Polski, to przynajmniej nieroztropne jest przekreślanie ostatniego ćwierćwiecza naszej historii. To jest też głęboko niesprawiedliwe.

Niesprawiedliwe jest też to, że na Placu Piłsudskiego stanął pomnik Lecha Kaczyńskiego, a Andrzej Duda przekonuje, że „od czasów marszałka Józefa Piłsudskiego tak wielkiego przywódcy państwa polskiego nie było”?
To jest przede wszystkim wyrządzanie krzywdy Lechowi Kaczyńskiemu. Wydaje mi się, że to jest nieświadome działanie ze strony Jarosława Kaczyńskiego. Przecież

jego brat ma swoje miejsce w historii Polski, jest tam dużo zasług, ale ich wyolbrzymianie i wynoszenie go na piedestał z pominięciem wielu postaci, których zasługi były większe i porównywalne, tak drastycznie rozmija się z prawdą historyczną i świadomością większości obywateli, że przynosi przeciwne efekty.

Deformacja historii i narzucony kult Lecha Kaczyńskiego powoduje reakcje odrzucania, które przejawiają się także w nieparlamentarnych słowach, czy zapowiedziach burzenia pomników. To też jest złe, ale absolutnie wytłumaczalne zjawisko.

„Bankier Leszek Czarnecki oskarża szefa KNF: 40 milionów złotych i nie będzie kłopotów”– to tytuł pierwszej strony z „Gazety Wyborczej”. Według dziennika, „Marek Chrzanowski, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego, zaoferował przychylność dla Getin Noble Banku w zamian za około 40 milionów złotych – twierdzi właściciel banku Leszek Czarnecki”.

Oferta miała zostać nagrana przez bankiera. – „To zbyt gruba sprawa, by ją przemilczeć… Miało się nie nagrać, a jednak – co za pech – się nagrało” – napisał na Twitterze Jarosław Kurski, wicenaczelny „GW”.

A publicysta dziennika Wojciech Maziarski na Facebooku dodał: – „No ładnie. Szef Komisji Nadzoru Finansowego, członek prezydenckiej Narodowej Rady Rozwoju Marek Chrzanowski oskarżony przez Leszka Czarneckiego – właściciela Getin Noble Banku, jednego z najbogatszych Polaków – o złożenie propozycji korupcyjnej. Czarnecki nagrał rozmowę z Chrzanowskim”. Chrzanowski w październiku 2016 r. został powołany przez Beatę Szydło na stanowisko szefa Komisji Nadzoru Finansowego.

Jak pisze onet.pl, zawiadomienia w tej sprawie mają trafić do Prokuratora Generalnego.

Z nieoficjalnych informacji portalu wynika, że mogą one dotyczyć właśnie Chrzanowskiego, premiera i przedstawiciela Andrzeja Dudy w KNF Zdzisława Sokala.

Ujawniamy: Marek Chrzanowski, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego, zaoferował przychylność dla Getin Noble Banku w zamian za mniej więcej 40 mln zł – twierdzi właściciel banku Leszek Czarnecki. Bankier nagrał tę ofertę i zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez szefa KNF. Chrzanowski nagle poleciał do Singapuru.

Leszek Czarnecki, właściciel Getin Noble Banku i Idea Banku, z majątkiem ponad 2,19 mld zł należy do najbogatszych Polaków. Ale od 2016 r. wartość jego banków spada. Mają poważne kłopoty, ich los w dużej mierze zależy od regulacji rządowych i wymagań KNF sprawującej państwowy nadzór m.in. nad rynkiem finansowym.

Z nagrania, którego stenogram Czarnecki przekazał prokuraturze wraz z zawiadomieniem o przestępstwie, wynika, że Chrzanowski proponował mu następujące przysługi:

* usunięcie z KNF Zdzisława Sokala – przedstawiciela prezydenta w Komisji i szefa Bankowego Funduszu Gwarancyjnego – bo jest on zwolennikiem przejęcia banków Czarneckiego przez państwo;

* złagodzenie skutków finansowych zwiększenia tzw. stopy podwyższonego ryzyka (kosztowało to bank ok. 1 mld zł);

* życzliwe podejście KNF i NBP do planów restrukturyzacji banków Czarneckiego.

W zamian bankier miałby zatrudnić prawnika wskazanego przez Chrzanowskiego. Wynagrodzenie – „powiązane z wynikiem banku” – 1 proc. wartości Getin Noble Banku, czyli ok. 40 mln zł.

Pełnomocnik Czarneckiego mec. Roman Giertych zawiadomił prokuraturę 7 listopada. Deklaruje, że nagrania przekaże „w charakterze dowodu w trakcie przesłuchania pokrzywdzonego”. „Wyborcza” ma kopię tych nagrań.

9 listopada Chrzanowski poleciał do Singapuru.

„Mam takie szumidła”

Południe, 28 marca 2018 r. Szare bmw Czarneckiego parkuje na pl. Powstańców Warszawy. Tu pod nr 1 ma siedzibę Komisja Nadzoru Finansowego. Bankier przyjechał na spotkanie z szefem KNF Markiem Chrzanowskim.

Wysiadając z auta, Czarnecki nerwowo sprawdza zawartość kieszeni. Na biodrze ma cyfrowy dyktafon, na piersi – drugi na wszelki wypadek. Do kieszonki na poszetkę wsunął długopis z minikamerą. Uruchamia wszystkie trzy urządzenia nagrywające.

Po co? Szef KNF zaprasza go już trzeci czy czwarty raz. Ale to zaproszenie jest wyjątkowe. Żąda, by bankier stawił się sam. Wcześniej zawsze towarzyszył mu prawnik lub prezes Getin Noble Banku. Teraz rozmowa ma być „w cztery oczy”.

Czarnecki jest bardzo podejrzliwy. Intuicja go nie zawodzi.

TU PRZECZYTASZ STENOGRAM Z ROZMOWY CZARNECKIEGO Z CHRZANOWSKIM

W gabinecie Chrzanowski mówi: – Mam tu takie szumidła, ponoć to nic nie daje, ale…

Chodzi o urządzenia antypodsłuchowe, które zakłócają sygnał telefonów i sprzętu elektronicznego.

Szef KNF pyta: – Pan nie ma telefonu ze sobą, żadnych takich?

Dodaje: – Byli tu jacyś komandosi, ale powiedzieli, że jest tyle sygnałów w okolicach tego miejsca, bo tam jest telewizja [obok mieści się siedziba TVP], że mówią, że rekomendują włączenie tego, ale nie gwarantują, jaki jest rezultat.

„Komandosi” mieli rację. Kamera i jeden dyktafon przestają działać po włączeniu zagłuszarek. Ale drugi dyktafon Czarneckiego pokonuje przeszkodę. Na nagraniu wyraźnie słychać obu rozmówców.

Chrzanowski zapewnia właściciela banku, że jest z nim „szczery”. Kilka razy przypomina, że to rozmowa „poufna”. Upewnia się: – Ja mogę pana o dyskrecję prosić?

„Zdzisław ma plan”

Najpierw rozmawiają o sytuacji banków Czarneckiego. Przeżywają one kryzys związany z koniecznością dokapitalizowania, z podatkiem bankowym, kredytami we frankach oraz obligacjami GetBacku sprzedawanymi przez Idea Bank. Zagrożony jest zwłaszcza ten ostatni.

Przed siedzibą Dowództwa Garnizonu Warszawa przy pl. Józefa Piłsudskiego w Warszawie odsłonięto pomnik prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Pomnik odsłonili wspólnie prezydent Andrzej Duda, prezes PiS Jarosław Kaczyński oraz Marta Kaczyńska – córka Lecha Kaczyńskiego.

– Mamy dzisiaj wigilię 100-lecia odzyskania niepodległości, dzień szczególny – szczególne zrządzenie Boże spowodowało, bo przecież plany były inne, że dziś właśnie odsłoniliśmy ten pomnik – mówił prezes PiS.

Zwrócił uwagę, że jego brat „urodził się prawie 31 lat po po tym wspaniałym listopadzie 1918 r.”. – Był z tego pokolenia, które doznało łaski późnego urodzenia – nie musiał przeżywać wojny, stalinizmu, to było wspomnienie co najwyżej dzieciństwa, i było to jednocześnie pokolenie, które podjęło (…) ponownie, w sposób czynny i bezpośredni idee polski niepodległej, demokratycznej, obywatelskiej – podkreślił Kaczyński.

Prezes PiS przypomniał m.in. że jego brat uczestniczył w wydarzeniach marcowych „w tym wszystkim, co przyczyniło się do powołania Solidarności”. Przypomniał, że pełnił też wiele funkcji państwowych i samorządowych – był m.in. posłem, senatorem, prezesem Najwyższej Izby Kontroli, ministrem sprawiedliwości, prezydentem Warszawy a wreszcie prezydentem Polski.

– Ten pomnik tutaj staje to nie dlatego, że – można tak powiedzieć – (Lech Kaczyński – PAP) awansował najwyżej jak można. Nie o to tutaj chodzi. Chodzi o to, że jego działalność przyczyniła się – i to w sposób decydujący – do tego, iż można było się przeciwstawić temu wszystkiemu, co zostało nazwane (…) postkomunizmem. Systemu, który był nieporównanie lepszy od poprzedniego ale jednak w dalszym ciągu obciążony ogromnymi wadami – oświadczył Kaczyński.

Prezes PiS podczas swojego wystąpienia powiedział, że jego brat – Lech Kaczyński był człowiekiem „głębokiej wiary”. – (Był)jednocześnie człowiekiem skromnym i wyjątkowo osobiście dobrym” – podkreślił. „Pamiętam, że kiedy w samolocie lecącym do Smoleńska po katastrofie, po tragedii pisałem jego nekrolog, to tę cechę właśnie bardzo mocno podkreśliłem – dodał Kaczyński.

Prezes PiS powiedział też, że jego brat był „z jednej strony skutecznym politykiem, który potrafił przeciwstawiać się przemysłowi pogardy, całemu temu ogromnemu przedsięwzięciu zmierzającemu do tego by go zniszczyć, a z drugiej strony potrafił kierować się w swoim życiu osobistym, prywatnym, ale także w życiu publicznym dobrocią, a także względami moralnymi, które potrafił często stawiać przed korzyścią polityczną”.

– Tak było kiedy doprowadził do zmiany ustawy o lustracji, bo wiedział, że uczyni ona pewnym ludziom, zasłużonym w walce o niepodległość Polski, w walce o solidarność, wiele osobistych krzywd, bo znał różne wydarzenia z życia tych ludzi, wiedział, że zostaną one ujawnione – mówił prezes PiS.

– I powtarzam: to połączenie bardzo rzadkie w polityce. Każdy, kto zna historię, to wie. I to też jest przesłanka dla której powinien być uczczony, powinien być pamiętany, bo jeszcze raz powtórzę – dobrze zasłużył się Polsce, wpisał się złotymi zgłoskami w jej historię – podkreślił Kaczyński.

Prezes PiS dziękował tym wszystkim, którzy przyczynili się do budowy pomnika Lecha Kaczyńskiego w sposób najbardziej bezpośredni, m.in. członkom komitetu budowy pomnika. W szczególności Kaczyński dziękował trzem osobom: szefowi KPRM Jackowi Sasinowi, szefowi gabinetu premiera Markowi Suskiemu i szefowi MON Mariuszowi Błaszczakowi, choć – jak zaznaczył – „tych zasłużonych jest znacznie więcej”.

Waldemar Mystkowski pisze o możliwości przyspieszonych wyborów.

PiS Polską raczej się nie martwi. Oni martwią się o władzę, o koryto, a scenariusz kampanijny nie jest dla nich korzystny. Mogą więc zechcieć zawrócić bieg wydarzeń. Najpierw jednak zmierzą się z orzeczeniem Trybunału Sprawiedliwości UE, który w najbliższy piątek wysłucha stron w sprawie decyzji dotyczącej zawieszenia stosowania przepisów ustawy o Sądzie Najwyższym.

A dzisiaj właśnie w tej sprawie w Brukseli zebrała się Rada ds. Ogólnych, na której nie był żaden polski minister ani wiceminister spraw zagranicznych. Wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans był tym wielce zaniepokojony i debatę o Polsce zamknął w 15 minutach. Mateusz Morawiecki w niedzielę zapewniał, iż strona polska w sprawie Sądu Najwyższego przedstawi „bardzo konkretne kroki”. Jakie zatem one będą, gdy dzisiaj są trzymane w tajemnice? A ponadto, co znaczą słowa, że „kompromis wymaga takich jakichś ustępstw z obu stron”. Wszak ani Komisja Europejska, ani TSUE nie demolowali Sądu Najwyższego ani wcześniej Trybunału Konstytucyjnego i sądownictwa.

Można zatem spodziewać się dalszego matactwa rządu pisowskiego, który zechce oddalić w czasie wyrok Trybunału unijnego. Jeżeli dorzucimy do tego stwierdzenie Andrzeja Dudy, że „Bruksela i Europa mają inną wizję państwa niż my”, to możemy spodziewać się, że kompromisu nie będzie.

A zatem, co nas czeka? Prędzej czy później Polexit, który nie ma jeszcze „wzięcia” wśród elektoratu partii Kaczyńskiego, ale nie musi być ostatecznie odstręczający. I właśnie w tym momencie należy uwzględnić to, iż PiS zechce zmienić bieg spraw, przyspieszyć, bo kalendarz wyborczy nie jest dla niego korzystny. A do tego odnowił się w przestrzeni publicznej Donald Tusk, polityk wybitny i skuteczny, który potrafi wygrać z Kaczyńskim i jego marionetkami.

Na agendę wchodzi – na razie jako tajemnica poliszynela – temat przyspieszonych wyborów parlamentarnych, które mają swoją kolej po wyborach do europarlamentu, ale przecież nie muszą. Mogą być już wiosną 2019 roku, gdy Komisja Europejska za sprawą wyroku TSUE jeszcze nie wdroży sankcji.

Już raz Kaczyński na przyspieszeniu wyborów przewiózł się w 2007 roku. Dzisiaj jednak jeszcze Tuska w Polsce nie ma, 2,5 letnia kadencja w Brukseli kończy mu się na jesieni 2019 roku.

Tusk ma świadomość, że Kaczyński coś szykuje, dlatego usłyszeliśmy w Łodzi podczas Igrzysk Wolności tak zdecydowane jego słowa o sytuacji w Polsce i demonstracyjną solidarność z Grzegorzem Schetyną w sprawie jednoczenia opozycji. Ciągle do odwrócenia jest fatalna sytuacja Polski na zewnątrz, której losy się ważą, czy pozostanie liczącym się graczem na Zachodzie, czy zostanie wepchnięta przez PiS w łapy Kremla.

Komentarze 3 to “Pisowska bolszewia u koryta”

  1. Hairwald 13 listopada 2018 @ 07:20 #

    Reblogged this on Holtei i skomentował(a):

    Nie pozwolić PiS-owi na oddech, leży już na ringu, jest liczony, tak walnąć w papę, aby już się nie podniósł, aby nie hańbił imienia Polski.

  2. Earl drzewołaz 13 listopada 2018 @ 14:27 #

    Reblogged this on Earl drzewołaz i skomentował(a):
    Czy afera z KNF okaże się Rywingate dla PiS, dla Matołusza Morawieckiego i jego sponsora Kaczyńskiego?

Trackbacks/Pingbacks

  1. Państwo mafijne PiS. Nie Polska, tylko Pislandia | Hairwald - 13 listopada 2018

    […] Depresja plemnika […]

Dodaj komentarz