Morawiecki ma kwalifikacje na bajkopisarza, w banku był zwykłym słupem

9 Mar

Powołanie przez rząd Prawa i Sprawiedliwości spółki celowej Aplikacje Krytyczne Sp. z o.o. w 2016 roku miało być remedium na nieskuteczne działanie polskiego fiskusa w walce z oszustami podatkowymi. Głównym zadaniem tej spółki było stworzenie “zaawansowanych technologii informatycznych”, które przy pomocy algorytmów i narzędzi analizy baz danych w dużej mierze zastąpią “niedoskonałych” urzędników urzędów skarbowych w wykrywaniu nieprawidłowości w rozliczeniach podatkowych. Żeby zaznaczyć determinację rządzących, ówczesny minister finansów Paweł Szałamacha sięgnął głęboko do kasy państwa i postanowił nadać spółce kapitał w wysokości 20 mln złotych.

W 2017 roku kapitał spółki został podniesiony o kolejne 15 mln złotych, choć swoje pierwsze pół roku działalności zakończyła ona z ok. 3,2 mln straty. Najwyższa Izba Kontroli, kontrolująca wykonanie budżetu za 2017 rok była dla tej spółki bezwzględna, podkreśliła, że jej działalność jest skrajnie niedochodowa, a pieniądze, które płyną z MF na jej funkcjonowanie nie są w żaden sposób powiązane z rzeczywistymi efektami działań jej pracowników.

Jak donosiła wówczas była wiceminister finansów, a obecnie posłanka PO Izabela Leszczyna, raport to “interesująca lektura o niekompetencji, nieudolności i skoku na kasę działaczy PiS, którzy rządzą w resorcie finansów. NIK zwróciła uwagę, że spółka notowała straty, które kolejny minister finansów Mateusz Morawiecki zasypywał poprzez podwyższenie kapitału zakładowego. Najbardziej istotna jest jednak uwaga, że do końca 2017 roku koszty funkcjonowania spółki były blisko trzykrotnie wyższe niż uzgodniona wartość realizowanych zadań, a resort w żaden sposób nie udokumentował analizy zasadności zlecenia ich właśnie tej jednostce.

W lipcu 2017 roku nasza redakcja pytała Krajową Administrację Skarbową i przedstawicieli spółki o koszty zatrudnienia jej pracowników oraz zadania, jakie wykonuje dla resortu. Wówczas dowiedzieliśmy się, że spółka zatrudnia na stanowiskach pracowniczych 28 osób, w tym dwóch członków zarządu. Średnie wynagrodzenie pracownicze wynosi natomiast 13.616,57 zł brutto, czyli jest zbliżone do pensji premiera polskiego rządu. Informacje na temat działów, w jakich zatrudnieni byli pracownicy (Dział Zarządzania Projektami, Dział Zespoły Produktowe, Dział Techniczny, Biuro Zarządu, Dział Prawny, Dział Organizacyjny) pokazywały jednak, że mimo wszystko spółka skupiała swoje funkcjonowanie na zadaniach przed nią postawionych.

Na przełomie 2017 i 2018 roku trwała tam intensywna karuzela kadrowa, a przez blisko pół roku nie udawało się znaleźć nowego prezesa. Finalnie od lipca minionego roku szefem tej najważniejszej spółki IT podległej resortowi finansów jest Maciej Wardaszko, wcześniej pracownik rządowego Centralnego Ośrodka Informatyki. Sama spółka natomiast, oprócz nowych zadań, bardzo intensywnie zajęła się zwiększaniem zatrudnienia. Jak udało nam się właśnie ustalić, na dzień dzisiejszy na stanowiskach pracowniczych pracuje blisko trzy razy więcej osób, niż jeszcze półtora roku temu. Średnie wynagrodzenie na poziomie 11.770 zł brutto otrzymuje 80 osób oraz trzech członków zarządu. W sumie zatem na pensje pracownicze Aplikacje Krytyczne wydają blisko milion złotych.

Jak informuje spółka, pracują oni w dziesięciu działach, z których tylko część obejmuje zadania postawione przed spółką. Są to Dział Zarządzania Projektami, Dział Technologii Informatycznych, Dział Rozwoju i Jakości Usług, Dział Komunikacji, Dział Biuro Zarządu, Dział Zakupów, Dział Kontrolingu, Dział Księgowości, Dział HR, Dział Prawny oraz Pełnomocnik ds.Bezpieczeństwa. Każdy, kto choć raz widział strukturę państwowych urzędów, gdzie w postępie geometrycznym przybywa pracowników niemerytorycznych, zajmujących się obsługą samego urzędu, a nie jego zadaniami, zobaczy tu oczywistą analogię do patologii, która od dekad toczy polskie urzędy państwowe. Takie działanie doprowadza do skrajnej niegospodarności funkcjonowania sektora publicznego, czemu powierzenie informatyzacji resortu finansów spółce prawa handlowego miało przecież zapobiec.

Spółka pochwaliła się także liczbą dziesięciu aplikacji, które stworzyła i wdrożyła w KAS oraz ujawniła nad jakimi jeszcze rozwiązaniami dla polskiego fiskusa nadal pracuje. Są to

  • e-Mikrofirma,
  • STIR 2,
  • VAT Marża,
  • Mandatory Disclosure Rules (MDR),
  • e-Sprawozdania – rozwiązanie dla US,
  • e-Sprawozdania – rozwiązanie dla podatników,
  • JPK Klient 2.0,
  • Lunetka,
  • JPK Analizator,
  • Fundament Danych,
  • Bazy UE,
  • Zefir2

Co ciekawe, spółka Aplikacje Krytyczne, przy całej swojej potędze informatycznej i olbrzymim zapleczu w zakresie nowych technologii, nie brała udziału w przygotowywaniu ani wdrażaniu najbardziej rozpoznawalnego rozwiązania e-administracji podatkowej czyli systemu e-PIT, dzięki któremu wielu z nas może przestać się martwić rozliczeniami podatku dochodowego od osób fizycznych.

W 2006 r. – miesiąc po objęciu przez Jarosława Kaczyńskiego stanowiska szefa rządu – teczkę Kazimierza Kujdy przeglądano na zlecenie lub za wiedzą Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego – służby podlegającej premierowiW teczce Kujdy, znajdującej się w IPN, na dole spisu dokumentów znajduje się napis: „Sprawdzono. 17.08.2006 r.”.  Ówczesnym szefem ABW był gen. Witold Marczuk. Według gazeta.pl, zaufany człowiek braci Kaczyńskich.

„Nie mam wątpliwości, że jeżeli Kaczyński chciałby sprawdzić w 2006 r. jako premier przeszłość kogokolwiek, to – podobnie jak poprzednicy i następcy – mógł to bez problemu zrobić, pytając szefów służb, a jeśli nie miałby do nich zaufania, to dodatkowo także przez prezesa IPN” – powiedział portalowi gazeta.pl rozmówca, opisany jako „osoba znająca praktykę w IPN i kontakty ze służbami”.

Wtedy szefem IPN był Janusz Kurtyka, który według informatora portalu, był w latach 2006-07 częstym gościem w gabinecie premiera. – „Osobiście nie wierzę, że Kaczyński tego nie zrobił” – podsumował informator.

Sam Kaczyński powtarza, jak mantrę, że nie miał pojęcia o współpracy Kujdy (wieloletniego prezesa powiązanej z PiS spółki Srebrna) z aparatem bezpieczeństwa PRL.  – „Nie ukrywam, że ta informacja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba.  Nigdy nie zauważyłem niczego, co by wskazywało na to, że Kazimierz Kujda działa przeciwko nam, czy spółce, a spółka była atakowana. Zawsze się sprawdzał” – mówił np. w wywiadzie dla PAP. Paweł Kowal, który był wiceministrem spraw zagranicznych w rządzie Kaczyńskiego, nie ma jednak żadnych wątpliwości: – „Oczywiście, że wiedział i moim zdaniem to jeden z największych problemów PiS-u”.

Więcej >>>

W PiS w sprawie strajku nauczycieli sięgnęli po jedną z metod stalinowskich i rozgrywają jedną grupę przeciwko drugiej.

Kiedy jeszcze pracowałam w gimnazjum, jeden z uczniów zapytał mnie, „dlaczego taka osoba jak pani, z takim potencjałem, pracuje w szkole? To przecież fucha dla miernot, bo nikt inteligentny za takie grosze nie będzie marnował swego czasu i życia”. Roześmiałam się i powiedziałam, że mogę poświęcić się swojej pasji zawodowej, bo mąż zarabia przyzwoite pieniądze. Z jednej strony rozbawiło mnie to pytanie, połechtało moje ego, jednak z drugiej pokazało, co sądzą o nauczycielach uczniowie. Jak bardzo wiążą sprawy finansowe z wykonywanym zawodem, jak mocno są przekonani, że do szkoły trafiają byle jakie jednostki, nieudacznicy, którzy nie są w stanie znaleźć lepszej pracy.

Przypomniała mi się ta rozmowa teraz gdy nauczyciele wreszcie postanowili ostro powalczyć o docenienie ich pracy nie tylko stekiem pustych słów, ale przede wszystkim odpowiednim wynagrodzeniem. Pieniędzmi, które powinny być adekwatne do pracy, jaką wykonują, do odpowiedzialności, jaką ponoszą, wkładając tyle wysiłku i trudu nie tylko w edukację młodego pokolenia, ale i jego wychowanie.  Nie powiem, miałam żal do nauczycieli, gdy nie znaleźli w sobie siły, by ostro przeciwstawić się deformie edukacji, jednak teraz całym sercem jestem za nimi. Jestem, bo wiem, ile czasu poświęcają dzieciakom, ile wydają na dokształcanie, ile energii i pasji trzeba, by być dobrym nauczycielem.

Patrzę więc z oburzeniem na to, jak do sprawy podchodzi obecny rząd i politycy PiS. Sięgnęli po jedną z metod stalinowskich i wzięli się ostro za rozgrywanie jednej grupy przeciwko drugiej, czyli… ci straszni nauczyciele, a biedne dzieci… Taki przekaz idzie w Polskę i wielu rodziców to kupuje. Straszni, bo chcą strajkować w okresie, gdy egzaminy i matury za pasem. Straszni, bo dzieci nie zrealizują podstawy programowej, nie będzie miał się nimi kto zająć, rodzice zamiast do pracy, będą musieli zorganizować opiekę dla swoich pociech. Zapewne najlepiej by było, gdyby, jeśli już, nauczyciele zastrajkowali w wakacje, a im się chce właśnie teraz. Skandal! Po prostu skandal!

Nad sytuacją pochylił się z troską Joachim Brudziński, który nie jest w stanie sobie wyobrazić „aby jakikolwiek pedagog, znakomici, kochani nauczyciele, wzięli na swoje sumienie odpowiedzialność za dzieciaki”, dla ministra Glińskiego to nic innego jak zwykła „awantura polityczna”, a Adam Bielan upatruje w tym chęć obalenia rządu PiS i przejęcia władzy przez PO. Premier Morawiecki bardzo prosi „nauczycieli, aby powstrzymali się od akcji protestacyjnej, ponieważ na strajku ucierpią dzieci” i zwala winę na samorządy, które dostały kasę na podwyżki, ale nic z nią nie robią. Minister Zalewska macha narodowi przed oczami jakimiś wykresami, planszami i udowadnia, że to wszystko bujda, bo PiS tak dba o nauczycieli, tyle już dobrego dla nich zrobił, a jeszcze więcej planuje, jak tylko wygra wybory. Pominę milczeniem słowa Szczerskiego, który zaproponował, by nauczyciele wzięli się za reprodukcję, to załapią się na 500 plus. Szkoda czasu i energii na komentarz.

Przerażające jest to, że rodzice dają się nabrać na te demagogiczne bzdurki. Internet pełen jest wpisów potępiających nauczycieli, nazywających ich nierobami, leniami, którzy za odsiadywanie raptem 18 godzin tygodniowo chcą zarabiać kupę kasy. No właśnie, jak nauczyciel śmie stawiać rodziców pod ścianą? Jakiś taki niedouczony, byle jaki, a teraz jeszcze do strajku się przygotowuje? Kosztem dzieci?

Rodzic wie lepiej, co się nauczycielom należy, a co nie. Szczególnie ten, który namawia swojego potomka do nagrywania lekcji, bo chce wiedzieć, czy przypadkiem nauczyciel nie przekazuje treści niezgodnych z jego poglądami i religią. Ten, który pozwala sobie na ostrą krytykę nauczyciela w obecności dziecka i ten, który uważa, że w szkołach uczą tylko tacy, co to do innych zawodów się nie nadają, bo są zbyt tępi, mało przebojowi, mało inteligentni. Dla takich rodziców słowa polityków PiS to jak miód na serce.

Mam jednak nadzieję, że dla większości jasne jest, iż podstawą motywacji, przyciągnięcia do szkół dobrych nauczycieli, zatrzymania tych najwartościowszych, są właśnie odpowiednie pieniądze. Pieniądze, dzięki którym nauczyciel nie będzie już typem współczesnego samarytanina. Będzie mógł przestać kombinować, by jakoś przetrwać od pierwszego do pierwszego, móc się rozwijać zawodowo i wreszcie przypomnieć sobie, że zawód nauczyciela to również, a może przede wszystkim, pasja.

Chcę też wierzyć, że nauczyciele nie ulegną temu szantażowi emocjonalnemu, nagonce. Nie dadzą sobie wmówić, że nie zasługują, że krzywdzą dzieci, że są mało warci, a ich praca to luz. Chcę wierzyć, że do grona strajkujących dołączą również nauczyciele z Solidarności, bo chociaż władze ich związku są zbratani z rządem, to jednak czas na podjęcie własnych decyzji już nadszedł.

Trzymam mocno kciuki za nauczycieli, a tym, którzy tak ich krytykują i potępiają proponuję, by spróbowali przetrwać w szkole choć jeden dzień. Może wtedy zrozumieją, na czym polega praca nauczyciela i przestaną wreszcie opowiadać bzdury.

Dodaj komentarz