Kaczyński i jego agent esbecki, zaś Morawiecki powinien zmienić nazwisko

8 Mar

Ujawnienie, że przez ostatnie trzy dekady w najbliższym otoczeniu prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego znajdował się tajny współpracownik służb PRL o pseudonimie “Ryszard” musiało być dla polityków tego ugrupowania olbrzymim szokiem. To, że były prezes spółki Srebrna, a za rządów Prawa i Sprawiedliwości etatowy szef Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, Kazimierz Kujda przez tyle lat zajmował się interesami finansowego zaplecza środowiska skupionego wokół braci Kaczyńskich sprowokowało pytania, czy i inne osoby z najbliższego otoczenia prezesa PiS mają w swoich życiorysach sekrety, których elektorat Zjednoczonej Prawicy mógłby nie zrozumieć i nie wybaczyć.

Drugim, po Kujdzie, ciosem w antykomunistyczny wizerunek lidera obozu rządzącego było ujawnienie przez posła PO Krzysztofa Brejzę kłopotliwej przeszłości słynnej “pani Basi”, czyli Barbary Skrzypek, sekretarki prezesa PiS i szefowej biura prezydialnego tej partii. Już wcześniej pojawiały się pytania, czy pani Basia również ma swoją “teczkę” w IPN, ale najwięcej o jej zawodowej przeszłości można dowiedzieć się z odpowiedzi Kancelarii Premiera na interpelację głównego śledczego opozycji.

Jedna z najbliższych dziś współpracownic prezesa Kaczyńskiego przez blisko 9 lat, także w czasie stanu wojennego, była bowiem ważną urzędniczką w otoczeniu komunistycznych dygnitarzy. Nie można więc mówić o epizodzie, tylko o w pełni świadomym pozostawaniu w najbliższym otoczeniu gen. Janiszewskiego, szefa Urzędu Rady Ministrów w latach 1985-89, a potem szefa Kancelarii Prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego. Co więcej, pani Skrzypek pracowała także w Kancelarii Tajnej, a więc miała dostęp do największych tajemnic poprzedniego systemu. Kto wie, czy nie dlatego jest dla Jarosława Kaczyńskiego tak cennym współpracownikiem i czy nie miało to także wpływu na późniejszy, niezwykle korzystny dla środowiska braci Kaczyńskich, rozwój sytuacji w kwestii uwłaszczenia się na majątku komunistycznym.

Dziś natomiast portal Onet pochwalił się owocami swoich poszukiwań osób związanych ze spółką Srebrna w czeluściach zbiorów Instytutu Pamięci Narodowej. Udało się odnaleźć dokumenty z nazwiskiem Grzegorza Tomaszewskiego, kuzyna braci Kaczyńskich, znanego z tzw. “taśm Kaczyńskiego” jako jednego z najważniejszych uczestników narad nad inwestycją K-Towers. Jak ustalili dziennikarze portalu, nie ma śladów, by był on tajnym współpracownikiem komunistycznych służb, jednak brał udział w tajnym projekcie dla “reżimowej” armii Ludowego Wojska Polskiego, co wiązało się z przyznaniem mu dostępu do tajnych prac na zamówienie komunistycznego państwa.

— Żadnych szczegółów nie podam. Ale mogę powiedzieć, że ośrodek dostał od wojska zlecenie na opracowanie linii do produkcji łusek do nabojów, bardzo wydajnej linii. Mieliśmy opracować dokumentację i przygotować prototyp — mówi Onetowi Tomaszewski. Do projektu został włączony jako jeden z konstruktorów zatrudnionych w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Obróbki Plastycznej Metali PLASOMET. Mimo, iż było to zaledwie trzy miesiące po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego, który uderzył m.in. w jego kuzyna Lecha Kaczyńskiego, Tomaszewski nie widział nic złego w realizowaniu projektu wojskowego dla gen. Jaruzelskiego. Co więcej, w dokumentach IPN jest informacja, że Tomaszewski posiadał paszport wielokrotny do wyjazdów na cały świat, wydany w 1976 r. Zdaniem Onetu, otrzymanie w latach 70. takiego paszportu niewątpliwie było dowodem dużego zaufania ze strony władzy.

Obraz najbliższego otoczenia prezesa Kaczyńskiego i osób odpowiedzialnych za funkcjonowanie zaplecza finansowego środowiska byłego Porozumienia Centrum zaczyna zatem być coraz bardziej zaciemniony i powinien poważnie zaniepokoić nawet twardy, antykomunistyczny elektorat tej partii. Ilość zbiegów okoliczności wokół początków pierwszej partii braci Kaczyńskich oraz budowania przez nich olbrzymiego majątku, mającego zabezpieczać interesy politycznego ugrupowania, którym przewodzili staje się zbyt duża, by mówić tu o przypadku.

W miesiąc po tym, gdy w 2006 r. Jarosław Kaczyński został premierem, do tajnej teczki Kazimierza Kujdy zaglądali i opracowali ją upoważnieni przez ABW archiwiści – wynika z ustaleń Gazeta.pl. Teczkę pozostawiono w „zetce”, choć wówczas nie było podstawy, by ją trzymać pod kluczem.

Po wybuchu lustracyjnej sprawy Kujdy, który w latach 1979-87 był TW „Ryszardem”, sam Jarosław Kaczyński zapewniał, że nic o jego agenturalnej przeszłości nie wiedział. – Nie wiedziałem. Dowiedziałem się dopiero, gdy sprawa wybuchła w mediach. Gdy powstawał zbiór zastrzeżony, nie byliśmy przy władzy. Zielonego pojęcia nie miałem o sprawie. Nie ukrywam, że ta informacja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba – stwierdził w wywiadzie dla PAP.

Ale wątpiących nie brakuje. Paweł Kowal, który był wiceministrem spraw zagranicznych w rządzie Kaczyńskiego, wprost powiedział: – Oczywiście, że wiedział i moim zdaniem to jeden z największych problemów PiS-u.

Osoba z kręgu prezesa PiS: – Ale on naprawdę nie wiedział.

Inny: – Wcale nie był zaskoczony.T

Nie można wykluczyć, że Jarosław Kaczyński faktycznie żył bez świadomości, że Kujda to TW „Ryszard”. Ale w służbach specjalnych, które nadzorował jako premier, ta wiedza była. Prezes PiS na dowód swojej niewiedzy podkreślił: „gdy powstawał zbiór zastrzeżony [IPN], nie byliśmy przy władzy”. To prawda, bo wtedy rządziło SLD. Jednak w miesiąc po tym, gdy w 2006 r. Kaczyński został premierem, teczkę Kujdy przeglądano na zlecenie lub za wiedzą Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego – służby podlegającej premierowi.

Jarosław Kaczyński premierem

Teczki Kujdy włączono do „zetki” na podstawie decyzji wiceszefa ABW nr 00130 z 11 grudnia 2002 r. – była to decyzja nominata rządzącego wówczas SLD, płk. Pawła Pruszyńskiego. Prezes IPN prof. Leon Kieres zatwierdził tę decyzję po niemal roku. Mikrofilm z dokumentami dotyczącymi Kujdy zastrzeżono z kolei w lipcu 2004 r. – też na wniosek ABW.

SLD dogorywało, aż w 2005 r. władzę w Polsce przejęło Prawo i Sprawiedliwość. Kazimierz Kujda zostaje 2 stycznia 2006 r. pełniącym obowiązki prezesa NFOŚiGW, a potem już prezesem pełną gębą.

Po wygaśnięciu kadencji Kieresa w IPN jego miejsce zajął prof. Janusz Kurtyka (od 29 grudnia 2005 r.). Zapał do publikowania dokumentów odziedziczonych po SB dokumentów się zwiększył. Po rządach Kazimierza Marcinkiewicza, którego prezes PiS uznaje za swój może i największy błąd personalny, tekę szefa rządu przejął osobiście Jarosław Kaczyński. Premierem był od 14 lipca 2006 do 16 listopada 2007 r.

Lustracja w Sejmie

Już wówczas w Sejmie był procedowany projekt ustawy lustracyjnej – była to nowela ustawy o IPN. Dziwnym trafem nie wymieniała ona wprost prezesa NFOŚiGW (to stanowisko Kazimierza Kujdy) jako zobowiązanego do złożenia oświadczenia lustracyjnego, choć inne instytucje centralne do projektu wpisano. Projekt tej ustawy co prawda wpłynął do Sejmu już 18 listopada 2005 r., ale na serio w Sejmie zaczęto nad nią prace w lipcu 2006 r. Prace w komisjach: 17 lipca. Sejm przyjął ją po raz pierwszy 24 lipca 2006 r., a Senat w sierpniu. Ostatecznie posłowie uporali się z poprawkami Senatu 18 października 2006 r. i trafiła do podpisu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a ten złożył autograf.

Gdy w Sejmie wzbierała burza wokół ustawy lustracyjnej, to teczka Kujdy leżała w „zetce” – zbiorze zastrzeżonym IPN. Ale wcale się nie kurzyła. Na dokumentach z teczki znajdują się dopiski z roku 2006.

W spisie dokumentów znajdujących się w teczce na samym dole dopisano: „Sprawdzono. 17.08.2006 r. B.” [pełnych nazwisk pracowników nie podajemy – red.]. Podobnie w przeglądzie akt odnotowano zmianę numeracji stron – też z tą datą. Na tej samej karcie również dopisano „Sprawdzono”. Na kopercie, w której pierwotnie znajdowało się własnoręcznie napisane zobowiązanie Kujdy do współpracy z SB, dopisano: „PUSTA KOPERTA. 17.08. 2006 r.” i dwa autografy osób sprawdzających teczkę. Jest też na innej stronie sprostowanie, że notatka liczy dwie, a nie trzy karty. Podobnych drobnych dopisków – nie licząc nowych numerów stron – jest dziewięć z datami 17 albo 18 sierpnia 2006 r.

Gdy przeglądano teczkę Kujdy szefem ABW był gen. Witold Marczuk – jeden z zaufanych ludzi braci Kaczyńskich. Ale na tym stanowisku zaszła zmiana: od 19 października 2006 r. Marczuka zastąpił Bogdan Święczkowski, jeden z najbliższych współpracowników Zbigniewa Ziobry.

Podsumujmy:

– Jarosław Kaczyński zostaje premierem.

– Kazimierz Kujda jest szefem NFOŚiGW.

– Szefami ABW, podlegającej Kaczyńskiemu, są zaufani ludzie Kaczyńskich i Ziobry.

– Utajniona w „zetce” teczka Kujdy jest przeglądana i opracowana przez archiwistów na zlecenie lub za wiedzą ABW.

– Zgodnie z ustawą nie ma żadnego uzasadnienia, by teczka pozostawała tajna.

– ABW nie odtajnia teczki Kujdy.

„W ABW nie uznali teczki za zasługującą na ujawnienie”

Osoba znająca praktykę w IPN i kontakty ze służbami: – Te dwie osoby, które podpisywały się w 2006 r. na aktach Kujdy, to najpewniej archiwiści IPN ze specjalnej grupy mającej ze strony służb [ABW] prawo dostępu do materiałów w zbiorze zastrzeżonym. Na początku 2006 r., gdy w IPN pojawił się Janusz Kurtyka, zaczął odkręcać błędy przy tworzeniu „zetki” i zainicjował odchudzanie.

Jak podkreśla nasz rozmówca, sprzyjała temu postawa nowego kierownictwa służb. – Archiwiści zaczęli przygotowywać dla funkcjonariuszy służb kolejne teczki, by dokonali w nich przeglądu i zakwalifikowali je do ewentualnego ujawnienia – mówi. I dodaje: – Jednak teczki Kujdy – i tu pojawia się oczywiste pytanie: dlaczego? – ludzie z ABW nie uznali za zasługującą na ujawnienie.

Zaznacza też: – Nie mam wątpliwości, że jeżeli Kaczyński chciałby sprawdzić w 2006 r. jako premier przeszłość kogokolwiek, to – podobnie jak poprzednicy i następcy – mógł to bez problemu zrobić pytając szefów służb, a jeśli nie miałby do nich zaufania, to dodatkowo także przez prezesa IPN. Janusz Kurtyka był w latach 2006-07 częstym gościem w gabinecie premiera. Osobiście nie wierzę, że Kaczyński tego nie zrobił.

Jak informuje nas IPN, materiały dot. Kujdy zostały wyjęte z „zetki” dopiero 13 czerwca 2016 r. Ich zawartość stała się publiczna miesiąc temu.

Dlaczego tyle lat teczka Kujdy była tajna? Osoba dobrze zorientowana w tym temacie nie ma wątpliwości: – Jak coś się ujawnia, to przestaje się już mieć haka. Kaczyński naprawdę nie wiedział o agenturalności Kujdy, ale nie była to wiedza tajemna w środowisku służb.

W obozie władzy musi być naprawdę nerwowo, skoro premier Morawiecki zdecydował się udzielić wywiadu w znienawidzonym przez władzę i jej elektorat TVN24. Szef rządu potrafi pięknie dobierać słowa do bardzo łatwo weryfikowalnych kłamstw oraz bez zmrużenia okiem odwracać kota ogonem w każdej niewygodnej dla PiS sprawie. Jego wystąpienie niczym zatem nie zaskoczyło – dowiedzieliśmy się, że afera wokół Srebrnej tylko wzmocniła wizerunek Jarosława Kaczyńskiego jako polityka kryształowego, pieniądze publiczne rosną na drzewach, ceny prądu wcale nie wzrosną (choć każdy niemal dostał już wyższy rachunek), a zarobki najbliższych blond-współpracownic prezesa Glapińskiego w NBP to zjawisko całkowicie normalne, bo tak się zarabia w banku centralnym. Zwłaszcza ta ostatnia manipulacja jest bardzo ryzykowna, bo już w ciągu najbliższych dwóch tygodni samo NBP zobowiązane jest opublikować dane, które ją obnażą. Czyżby premier nie był tego świadomy?

Mateusz Morawiecki pytany o to, czy zszokowały go horrendalne zarobki Martyny Wojciechowskiej, dyrektor Departamentu Komunikacji i Promocji stwierdził, że niekoniecznie. “Bo wiem, że podobne zarobki występowały w czasach Marka Belki (poprzedniego szefa NBP – red.). Szkoda, że wtedy różne ośrodki medialne nie interesowały się tą sprawą” – mówił w rozmowie z Anitą Werner. O kwestii najbardziej bulwersującej, tj. fakcie, że zarobki na poziomie 50 tys. zł w NBP i ok. 10-12 tys. dzięki nominacji w pokrewnych instytucjach otrzymują kobiety o wątpliwych i utajnionych kompetencjach, kierujące departamentami niemerytorycznymi, premier wspomniał jedynie mimochodem. Przyznał, że może faktycznie kierujący pracami technicznych i finansowych departamentów powinni zarabiać “kilka tysięcy więcej”, ale ogólnie ta dysproporcja nie jest dla niego problemem. Premier przekonuje bowiem, że wynagrodzenia w NBP należy równać do wynagrodzeń w sektorze bankowym, a te są zbliżone.

– Rozumiem, że ta wysokość zaskakuje, porównuję ją do porównywalnych wynagrodzeń w departamentach dużych instytucji finansowych. Pan prezes Glapiński, z grubsza rzecz ujmując, odziedziczył tę siatkę płac po prezesie poprzednim i zarządza tą instytucją. Dodatkowo chcę podkreślić, że jest to instytucja zupełnie niezależna od rządu polskiego – dodał premier.

Istotą manipulacji w tej wypowiedzi jest fakt, że olbrzymie średnie wynagrodzenie słynnych “aniołków” wcale nie wynika z siatki wynagrodzeń, zwłaszcza tych z formalnego zaszeregowania. Panie Wojciechowska i Sukiennik zarabiają średnio o 10-20 tys. miesięcznie więcej niż jej koledzy dlatego, że mogą liczyć na zdecydowanie największe uznaniowe nagrody i premie. Z NBP nie sposób jednak wydobyć informację, jak na te nagrody zapracowały, jakie efekty ich pracy za nimi przemawiały, a jeśli powierzono im zadania dodatkowe, to jakie i jak zostały wykonane. Szef polskiego rządu, zwracając uwagę na “siatkę wynagrodzeń”, próbuje przesłonić najbardziej bulwersujący aspekt afery z wynagrodzeniami w NBP.

O tym, że słowa Morawieckiego zostaną bezlitośnie zweryfikowane już wkrótce, może świadczyć nawet wypowiedź kadrowej NBP, która uczestniczyła w pamiętnej konferencji prasowej, gdy po wybuchu afery powiedziano wiele, by w zasadzie nie rozwiać żadnych wątpliwości. Ewa Raczko, zastępca Departamentu Kadr w banku centralnym dementując 11 lutego medialne doniesienia o olbrzymich pensjach mówiła, że wynagrodzenie miesięczne na poziomie 60 tys. miesięcznie przekroczył tylko jeden dyrektor w NBP i było to za prezesury Marka Belki. I choć pani Raczko ukryła niewygodną dla prezesa NBP prawdę o tym, czym wspomniany dyrektor się zajmował i jaką wagę dla zadań banku centralnego miała praca jego departamentu, to opinia publiczna już wkrótce pozna całą prawdę w tej kwestii. Wszystko za sprawą ustawy dot. jawności wynagrodzeń w NBP.

Można odnieść wrażenie, że wszyscy politycy obozu władzy, którzy dziś wciąż robią dobrą minę do złej gry i bronią sprawy wynagrodzeń pani Wojciechowskiej i pani Sukiennik, kompletnie zapomnieli o tym, że opublikowana 22 lutego 2019 roku ustawa zobowiązała NBP do opublikowania pełnej siatki wynagrodzeń w NBP także za lata 1995-2018 i to w ciągu 30 dni od wejścia ustawy w życie. Wówczas polityka kadrowa prezesa Glapińskiego na tle poprzedników stanie się jeszcze większym obciążeniem dla obozu Prawa i Sprawiedliwości, a broniący go dziś będą musieli ze wstydu zapaść się pod ziemię. Co gorsza dla partii rządzącej, sprawa zamiast umrzeć medialną śmiercią naturalną powróci ze zdwojoną siłą, obciążona także niedorzecznymi słowami premiera. Umiejętność zarządzania kryzysem gdzieś Zjednoczonej Prawicy uciekła, co jednak wcale nie powinno nas martwić.

Komentarze 2 to “Kaczyński i jego agent esbecki, zaś Morawiecki powinien zmienić nazwisko”

  1. Hairwald 9 marca 2019 @ 10:27 #

    Reblogged this on Hairwald i skomentował(a):

    Politycy PiS to wspólnicy kleru, a Morawiecki nadal marzy o rechrystianizacji UE. A fe! Krzyżowcy.

Trackbacks/Pingbacks

  1. Morawiecki ma kwalifikacje na bajkopisarza, w banku był zwykłym słupem | Depresja plemnika - 9 marca 2019

    […] Więcej >>> […]

Dodaj komentarz