Karnowscy w sieci szujstwa, Morawieckiego wyczyny krętactwa, smogiem chcą nas zabić. Z życia pasqud (6)

1 Lip

„Mam nadzieję, że za takie okładki Karnowscy doczekają się wreszcie kary. To już przechodzi ludzkie pojęcie, do jakiego stopnia można się upodlić, żeby przypodobać się PiSowi. Prezydent Gdańska wybrało 84% mieszkańców. Zestawiać nas ze swastyką?” – tak jedna z internautek podsumowała okładkę najnowszego wydania prawicowego tygodnia „Sieci”. Redaktorem naczelnym pisma jest Jacek Karnowski, a jego brat Michał (poza publikowaniem w nim tekstów) zasiada we władzach spółki Fratria, która pismo wydaje.

Na okładce najnowszego numeru tygodnika widnieją fotografie prezydent Gdańska Aleksandry Dulkiewicz, jej poprzednika, zamordowanego w styczniu tego roku Pawła Adamowicza oraz Donalda Tuska. Otoczeni są m.in. flagami ze swastykami, a tytuł głosi: „Czy Gdańsk chce do Niemiec?”.

„To z bezsilności. Gdańsk ich uwiera! To wolne Miasto wolnych Ludzi i nie mogą nic z tym zrobić. Wiedzą, że jak spróbują na siłę – będzie jak z poprzednią komuną. Potkną się, połamią sobie te spróchniałe kły i skończą na śmietniku. Prawdziwi Polacy potrzebują Gdańska jak powietrza”;

„Gdańsk do Niemiec, Wy do Tworek”; – „Tak sobie pomyślałem że przejęcie terenu Westerplatte ma służyć temu, żeby w przyszłości postawić posąg naszego świetlistego wodza JK i okaże się, że to on wywołał, a potem wygrał wojnę i rozgromił III Rzeszę”; – „Władze Gdańska powinny bez żadnej zwłoki złożyć pozew o takie odszkodowanie, dzięki któremu bracia ciągnący państwowe pieniądze do końca życia będą tylko rozwozić gazety” – komentowali internauci.

Polska w ruinie, zwijanie państwa, konieczność reindustrializacji gospodarki, państwo teoretyczne, czy najdroższe drogi świata – tak od lat propaganda kolportowana przez zwolenników i funkcjonariuszy medialnej “dobrej zmiany” mówi o działaniach w obszarze infrastruktury w czasie rządów koalicji PO-PSL.  Tak samo często politycy PiS przekonują, że teraz jest inaczej, że poprzednicy mogliby od nich uczyć się skutecznego zarządzania, że dopiero teraz wykorzystywane są wszystkie możliwości. Tyle tylko, że to pic na wodę. Nie jest przypadkiem, że Mateusz Morawiecki to właśnie w kwestii budowania dróg przez ekipę Donalda Tuska i Ewy Kopacz został skarcony przez sąd w trybie wyborczym. Dziś szczegółowe dane, pokazujące przepaść w skali “Polski w budowie” tj. wielkiego programu budowy infrastruktury drogowej pokazała na Twitterze Alicja Defratyka, autorka projektu ciekaweliczby.pl

Okazuje się, że tempo przyrostu dróg szybkiego ruchu i autostrad radykalnie spadło w czasie ostatnich dwóch lat rządów PiS. Jak wynika z oficjalnych odpowiedzi z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, łączna liczba kilometrów autostrad w Polsce zwiększyła się 3-krotnie (z 535 km do 1 638 km), a dróg ekspresowych aż 11-ktrotnie (z 190 km do 2092 km) między 2004 r. a 2018 r. Najwięcej nowych autostrad oddano do użytku w 2011 r. – 210 km i w 2012 r. – prawie 241 km. Między 2017 r. a czerwcem 2019 r. nie oddano do użytku ani jednego kilometra autostrady!

Zestawienie danych dotyczących budowy dróg i autostrad w Polsce skomentował poseł PO Sławomir Neumann, który zauważył, że te kilometry autostrad, dróg ekspresowych i dróg krajowych, które w zestawieniu wliczone zostały “na konto” dobrej zmiany to w olbrzymiej części dokończenie inwestycji przygotowanych i podpisanych za rządów PO-PSL, co tylko jeszcze wydatniej pokazuje, jak bardzo PiS skapitulowało w tym obszarze. Polityk opozycji zwrócił także uwagę, że dużą determinację w załatwianiu dróg lokalnych w zasadzie wykazał jedynie w przypadku budowy drogi w Brzeszczach, z której teraz korzystać może mieszkająca tam Beata Szydło.

Pozostaje jedynie zadać sobie pytanie, na ile szybciej mogłaby się dziś rozwijać polska gospodarka, gdyby owoców jej wzrostu nie wykorzystywano do kupowania wyborców w szeregu programów socjalnych tylko inwestowano w polepszanie warunków prowadzenia polskich biznesów. Moglibyśmy skorzystać wszyscy, korzystają jedynie nieliczni. Oto państwo PiS w pigułce.

Komisja Europejska nie będzie spotykać się już z polskim rządem i pracować nad zmianą programu „Czyste powietrze”. W praktyce oznacza to, że z 4 mln pieców na węgiel uda nam się zlikwidować niewielki procent.

Nie ma zgody Komisji Europejskiej na kontynuowanie unijnej pomocy przy programie „Czyste powietrze”  – dowiedziała się „Wyborcza”. Informacja z Komisji o tym, że nie spotka się z polską stroną i odwołuje Komitet Sterujący, trafiła już do przedstawicieli polskiego rządu, Banku Światowego, samorządowców, niezależnych ekspertów oraz urzędników Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i wojewódzkich funduszy ochrony środowiska.

Komitet Sterujący to instytucja powołana przez polski rząd i KE do podejmowania strategicznych decyzji dotyczących „Czystego powietrza”. Najbliższe spotkanie, na którym miały zapaść finalne decyzje dotyczące reformy programu, miało odbyć się 4 lipca.

– To spotkanie nie ma sensu, Komisja straciła cierpliwość. Od pół roku strona polska nie podejmowała żadnych decyzji niezbędnych dla reformy programu – tak nieoficjalnie unijni eksperci komentują swoją decyzję.

KE miała zastrzeżenia do realizacji programu

Nim ją podjęli, Marc Lemaitre, dyrektor generalny KE ds. polityki regionalnej i miejskiej, wysłał do polskiego rządu list. Opisaliśmy go 19 czerwca. Lemaitre podkreślał w nim, że obecnie program nie kwalifikuje się do uzyskania unijnych funduszy i „stanowi ryzyko utraty reputacji dla Komisji, Banku Światowego i polskiego rządu”. KE dała ultimatum: albo strona polska zreformuje program i dysponowanie pieniędzmi na wymianę pieców na węgiel odda w ręce samorządów i banków komercyjnych (dziś zarządza nimi tylko NFOŚ podległy ministrowi środowiska), albo Unia na program pieniędzy nie da.

Liczone na ponad dziesięć lat „Cp” jest warte ok. 35 mld euro. Za te pieniądze ma zostać wymienionych 4 mln kopciuchów i docieplone budynki. Celem jest ograniczenie smogu, którego głównym źródłem są domy opalane węglem.

Unia w najbliższej perspektywie finansowej 2021-27 zamierzała dołożyć Polsce miliardy euro na walkę ze smogiem i gotowa była też przekazać niewykorzystane środki z obecnej perspektywy. Bez tych pieniędzy programu nie uda się zrealizować. Obecnie bowiem NFOŚ dysponuje ok. 1 mld zł na „Cp”. W przyszłym roku publicznych pieniędzy będzie ok. 2,5 mld. zł.

Lemaitre dał rządowi na odpowiedź czas do 21 czerwca i wezwał do zorganizowania przed 4 lipca spotkania najważniejszych urzędników odpowiedzialnych za „Cp”.

PiS nie widział problemu

Do spotkania jednak nie doszło, a minister inwestycji i rozwoju Jerzy Kwieciński, który miał je zorganizować, w mailu do „Wyborczej” przekonuje, że KE nie postawiła polskiej stronie żadnego ultimatum, lecz zapytała grzecznie, czy „polska strona wyraża chęć kontynuowania wsparcia Banku Światowego w realizacji programu” i dalszej współpracy.

Co więcej, jak udało nam się dowiedzieć, oficjalna odpowiedź ministra Kwiecińskiego KE jest lakoniczna. Resort zaznacza w niej jedynie, że Polska jest zdeterminowana, by walczyć ze smogiem.
To jeszcze bardziej zirytowało europejskich ekspertów KE i Banku Światowego, którzy od początku roku przyjeżdżali na spotkania z rządem i na podstawie analiz BŚ wskazywali, co zrobić, by poprawić niedziałający dziś program. Szacuje się, że na dotychczasową pomoc przy flagowym programie PiS KE wydała ok. 1 miliona euro.

Mimo to flagowy program PiS, którym premier Mateusz Morawiecki chwalił się w 2018 r., został źle przygotowany i jest dziś źle realizowany.

Miliony kopciuchów w Polsce

Program „Czyste powietrze” zakłada, że w ciągu najbliższej dekady zlikwidujemy 4 mln kopciuchów dymiących w polskich domach i docieplimy przestarzałe budynki, z których na potęgę ucieka ciepło. Mieszkają w nich głównie ludzie dotknięci ubóstwem energetycznym – ci, których nie stać na ekologiczne ogrzewanie, nie mają możliwości jego podłączenia, bo w pobliżu ich domów nie biegną sieci ciepłownicze i gazowe, oraz ci, których nie stać na termomodernizację budynków, przez co płacą znacznie wyższe rachunki za ogrzewanie.

Premier Morawiecki, ogłaszając program, zapowiadał, że na jego realizację potrzebnych jest ponad 100 mld zł. Skąd te pieniądze?

Unia miała sypnąć pieniędzmi

Mają pochodzić z budżetu państwa, z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i wojewódzkich funduszy ochrony środowiska, przychodów w ramach handlu emisjami (ETS), a przede wszystkim z funduszy unijnych. Ochrona środowiska będzie bowiem w najbliższej perspektywie unijnej 2021-27 jednym z głównych priorytetów, a ponieważ program „Czyste powietrze” miał być największym programem modernizacji budynków, na jego realizację pieniądze miały dotrzeć do Polski już teraz – niewykorzystane w ramach obecnej perspektywy.

Aby jednak otrzymać pieniądze z UE, program musi być dostosowany do unijnych przepisów i wytycznych. Dlatego Komisja Europejska, od momentu gdy program „Czyste powietrze” został przygotowany, wyliczała jego błędy i wzywała do jego reformy. Po pierwsze, resort środowiska zapisał w nim, że przestarzałe kopciuchy zatruwające powietrze będą mogły być wymieniane na inne kotły na węgiel, tyle że nowoczesne, oraz że dopuszczalne jest montowanie pieców węglowych w nowo budowanych domach. To jasno kłóci się z polityką UE, która nie finansuje i nie wspiera żadnych inwestycji opartych na paliwach kopalnych.

Po drugie, eksperci Banku Światowego wyliczyli, że w ciągu roku musi być likwidowane ok. 400 tys. kopciuchów, by osiągnąć cel programu i prawidłowo wydatkować pieniądze. Dlatego – wzywali eksperci BŚ – realizacją programu powinny zająć się samorządy (tak jak np. programem 500 plus) i banki komercyjne. To one powinny przyjmować wnioski o dotacje i udzielać dofinansowania. MŚ jednak od miesięcy upiera się, by pieniędzmi zarządzał jedynie NFOŚ poprzez fundusze wojewódzkie. To doprowadziło do zastoju w programie i zamiast kilkuset udzielonych dotacji po dziesięciu miesiącach trwania programu udzielono ich niewiele ponad 20 tys., a kolejne prawie 60 tys. czeka w długiej kolejce.

Unia mówi koniec

Dlatego po miesiącach prób współpracy KE mówi dość współpracy z polskim rządem. Co to oznacza w praktyce dla przeciętnego Kowalskiego?

Dotychczas złożone 60 tys. wniosków o dotację ma szanse na realizację, bo w budżecie NFOŚ jest w tym roku ok. 1 mld zł na program „Czyste powietrze”. Uśredniając, że jedna dotacja to 15 tys. zł, obecnie złożone wnioski sięgają 900 mln. Bez unijnej kasy nie uda się jednak zrealizować kolejnych 340 tys. planowanych przez BŚ inwestycji.

W przyszłym roku na program NFOŚ ma blisko 2,5 mld zł. W programie będzie mogło wziąć więc udział ok. 160 tys. mieszkańców.

Na tyle jest szansa ze środków krajowych. Oznacza to więc, że bez unijnych pieniędzy tego programu nie uda się zrealizować, bo w optymistycznym wariancie 160 tys. dotacji udzielanych przez dziesięć lat daje 1,6 mln zlikwidowanych pieców zamiast 4 mln. A więc polskie miasteczka zimą dalej będą spowite chmurą pyłów, a Polska nadal będzie brunatną, zanieczyszczoną plamą na mapie Europy.

„Domniemanie niewinności nie ma zastosowania przy zatrzymaniu osoby, której popełnienie przestępstwa zostało wystarczająco uwiarygodnione. W chwili zatrzymania traktuje się ją jak osobę winną.”

W szkole mojej młodości dyżurne pytanie wielu sprawdzianów z języka polskiego brzmiało: co autor chciał przez to powiedzieć? Uzyskana w owych czasach sprawność w doszukiwaniu się sedna rozmaitych cytatów przydaje mi się ostatnio coraz częściej, umożliwiając dotarcie do rzeczywistych intencji polityków. Szczególnie polityków rządzących, którzy do perfekcji opanowali sztukę skrywania brudnych myśli i paskudnych intencji w stercie słów wzniosłych, płomiennych, porywających masy ludowe. Mimo, że wszyscy posługują się argumentacją wymyśloną w wydziale propagandy i agitacji PiS, to jednak każdy funkcjonariusz tej partii ma swój charakterystyczny sznyt.

Weźmy przykładowo takiego premiera. Mateusz Morawiecki nie jest wirtuozem skomplikowanych narracji, chociaż lubi mówić, a jeszcze bardziej kocha słuchać jak mówi. Co do formy wypowiedzi – to serce na dłoni po prostu. Owszem, jak kłamie, to już kłamie, ale kiedy mówi prawdę, to bynajmniej nie kryje prawdziwych intencji. Wystarczy posłuchać go uważnie. Weźmy taki przykład: – Nie ma dzisiaj konkretnych planów dotyczących repolonizacji mediów w Polsce. Co to oznacza? Oczywiście to oznacza, że takie plany są. Od dawna straszy nimi Jarosław Kaczyński, już przed rokiem Krystyna Pawłowicz groziła że PiS przejmie media prywatne zaraz po wakacjach i nie bez powodu powrócił teraz do tematu Jarosław Gowin.  Zatem plany repolonizacji mediów bezsprzecznie istnieją, ale – jak podkreśla Morawiecki – nie ma planów KONKRETNYCH. One są jeszcze niekonkretne.  Bo na przykład nie wiadomo czy zmusić właścicieli do sprzedaży swoich mediów jakąś specustawą, czy stworzyć im takie bariery i przeszkody, które zniechęcą właścicieli mediów i skłonią ich do wycofania się z interesu, czy może nakazać spółkom skarbu państwa, by cichcem wykupiły udziały w prywatnych mediach za cenę, której nie oprze się żaden człowiek interesu? Premier Morawiecki zaprzeczając planom zagarnięcia przez PiS niezależnych mediów, nie ukrywa, że plany takie są – tyle, że DZISIAJ nie są jeszcze KONKRETNE.

W tej samej sprawie odmienną formę narracji przyjął szef gabinetu premiera Marek Suski, który w TVP „wyjaśniał”: – Bo te zagraniczne koncerny, które wykupiły naszą prasę – mieliśmy takie informacje, że gdzieś z zagranicy dostawali instrukcje w jaki sposób atakować rządzących. Czyli – tłumacząc z języka Suskiego na język polski – media z udziałem kapitału zagranicznego uczestniczą w zamachu stanu, realizując instrukcje swoich mocodawców, żywo zainteresowanych unicestwieniem polskiego rządu.  Oczywiście nikt w TVP nie ośmielił się poprosić o dowody potwierdzające zatrważającą tezę pana Suskiego, ani tym bardziej nie spytał na jakim etapie jest obecnie śledztwo ABW w sprawie zagrożenia Polski puczem inspirowanym przez wrogie państwa, takie jak USA i Niemcy – bo stamtąd wywodzą się właściciele niemal wszystkich polskich mediów niezależnych od rządu PiS. Nietrudno jednak odgadnąć co Marek Suski, autor groźnego scenariusza, miał na myśli: nic, albo co najwyżej bardzo niewiele.

Europoseł Richard Henry Czarnecki (naprawdę tak ma w papierach), do niedawna zabawny kuglarz słowami oraz niekwestionowany mistrz świata w odwracaniu kota ogonem na czas, stara się teraz o pozycję zasłużonego ideologa PiS, bezkompromisowego i pryncypialnego do bólu. Możliwe, że w tym właśnie celu wygłosił następującą groźbę: – My wycofaliśmy się z projektu sądowego [chodzi o ustawę odsyłającą na wcześniejszą emeryturę niepokornych sędziów Sądu Najwyższego], ale Timmermans nie wycofał skargi z TSUE, a to oznacza, że w przyszłości będziemy mniej elastyczni… Zastanawiam się co by powiedział o tym Czarnecki, gdyby go spytać prywatnie, na luzie, przy ośmiorniczkach na przykład. Znam tego pana z czasów gdy szefował nowej, ale szybko bankrutującej gazecie dolnośląskiej, kiedy polemizowałem z nim na łamach mojego „Słowa Polskiego” – i mam podstawy by wyobrazić sobie taką oto wypowiedź: – Jasne, że ta nasza ustawa była niekonstytucyjna, ale wcale nie musieliśmy się z niej wycofywać! Przecież inne, konieczne, ale też bezprawne ustawy pozostały w obiegu. A jednak poszliśmy Unii na ustępstwo, ponieśliśmy poważną stratę wizerunkową, bo nasz wyborczy ludek nie zrozumiał dlaczego pozostawiamy na stanowiskach sędziów, o których mówimy że kradną i że skazywali opozycję w stanie wojennym. Poszliśmy więc Unii na rękę, licząc, że Timmermans zachowa się przyzwoicie i odpuści. Okazało się, że jednak zrobił nam świństwo. Jeśli tak, to na drugi raz już się nie cofniemy. Uchwalimy co chcemy i co nam zrobią?

Zbigniew Ziobro – zarazem minister, prokurator i buldożer rozjeżdżający państwo prawa – ogłosił święto wolności (…) sumienia, wyznania, decydującej o tożsamości każdego z polskich obywateli, bo każdy ma prawo sam tę tożsamość określać, ale też święto wolności konkurencji, wolności gospodarczej, bo ta wolność też była miarą rozstrzygnięcia sądu konstytucyjnego”. Okazją do świętowania był wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który głosami 3:2 z przewagą nominatów PiS stwierdził, że przepis Kodeksu wykroczeń przewidujący karanie za umyślną, bez uzasadnionej przyczyny, odmowę świadczenia usług, jest niekonstytucyjny, czyli praktycznie przedsiębiorca czy handlowiec ma prawo odmówić obsługi każdego, kto mu się nie podoba. Minister – buldożer podkreślił, że ten wyrok oznacza zwycięstwo wolności, bo o wolną Polskę nam chodziło i byłoby rzeczą smutną, gdyby zmory i zaszłości komunistyczne mogły nam tę wolność ograniczać”. Oczywiście nie chodziło mu w tej sprawie o żadne wolności, swobody ani o demokracje, tylko o to, że przyczyną całej procedury zakończonej w TK była odmowa wykonania usługi na rzecz organizacji LGBT, których Ziobro i jego formacja z całej duszy nienawidzą.  Nie przyszło mu do głowy, że teraz każdy właściciel sklepu czy punktu usługowego może wywiesić kartkę NIE OBSŁUGUJEMY WYBORCÓW PiS, albo wręcz odmówić wykonania usługi Zbigniewowi Ziobrze argumentując, że nie jest w stanie znieść jego idiotycznych argumentów, bufonady i zachwytu nad własnym geniuszem prawnym.

Niezgłębioną dotąd wiedzą prawniczą popisała się również Krystyna Pawłowicz, enfant terrible prezesa. Doktor hab. nauk prawnych, żartobliwie nazywana „profesorem”, wyjaśniła maluczkim, że „domniemanie niewinności nie ma zastosowania przy zatrzymaniu osoby, której popełnienie przestępstwa zostało wystarczająco uwiarygodnione. W chwili zatrzymania traktuje się ją jak osobę winną.” Wszystkich prawników zatkało tak skutecznie, że nikt nie spytał tej pani skąd wywodzi owo rewolucyjne przeświadczenie, stanowiące przełom nawet w prawodawstwie białoruskim. Warto przypomnieć, że nieco wcześnie w radiu Maryja pani Pawłowicz komentując sprawę

Niewinnego Tomasza Komendy grzmiała, że w jego sprawie wszystkie postępowania wyglądały bardzo dziwnie, w ogóle nie działało domniemanie niewinności”.

Nietrudno zgadnąć co autorka miała na myśli głosząc te sprzeczne komentarze. Pamiętamy, że już raz dokonała politycznego sepuku informując w Sejmie, że oto z lojalności dla swojej partii głosuje za ustawą mimo świadomości, że jest ona niekonstytucyjna. To zdumiewający przypadek medyczny człowieka, który dwukrotnie popełnił skuteczne samobójstwo. A obserwując jej środowisko można dostrzec, że nie jest to przypadek pojedynczy.

Waldemar Mystkowski pisze o wyroku TSUE.

Polskie sądownictwo broni swojej niezależności dzięki unijnym instytucjom.

Władze PiS przegrały i to dubeltowo sprawę w Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Rzecz dotyczy Sądu Najwyższego, obniżenia wieku emerytalnego sędziów SN. TSUE uznał, iż obniżenie wieku emerytalnego i przyznanie prawa arbitralnego decydowania przez prezydenta RP w sprawie przedłużenia urzędowania sędziów jest sprzeczne z prawem unijnym, stanowi uchybienie artykułu 19, ustęp 1 Traktatu o UE.

Więcej >>>

Dodaj komentarz