PiS trzeba pomóc w klęsce, bo inaczej Polska będzie katastrofą, przy której katastrofa smoleńska to mały pikuś

23 List

>>>

Dwaj wielcy oponenci polityczni zostali przesłuchani przed gdańskim sądem w związku ze sprawą o naruszenie dóbr osobistych, jaką prezes PiS wytoczył byłemu prezydentowi RP. Domaga się przeprosin i zasądzenia od Lecha Wałęsy 30 tys. zł na cele społeczne. Po raz pierwszy od wielu lat ci niegdysiejsi polityczni współpracownicy, których drogi rozeszły się radykalnie jesienią 1991 r., stanęli tak blisko siebie. Wałęsie spod marynarki wystawała koszulka z charakterystycznym nadrukiem „Konstytucja”. Jeszcze przed salą rozpraw doszło do wymiany złośliwości. Wałęsa Kaczyńskiego i Kaczyński Wałęsę określili mianem swojego „wielkiego błędu”.

Dwaj panowie z traumą

Było to spotkanie ludzi naznaczonych ciężkimi traumami. W przypadku Wałęsy – traumą „Bolka”, oskarżeniami o agenturalną przeszłość. Czego następstwem jest próba „wygumkowania” jego dokonań z najnowszej historii Polski. W przypadku Kaczyńskiego – traumą katastrofy smoleńskiej i pojawiającymi się w przestrzeni publicznej słowami dotyczącymi współodpowiedzialności. Ta rozprawa była swoistym spektaklem publicznego prezentowania swoich krwawiących ran. Spektaklem zainicjowanym przez Jarosława Kaczyńskiego, który tym razem wystąpił nie w roli wodza izolowanego od tłumu kordonem ochroniarzy, ale zwykłego uczestnika procesu sądowego. Zmuszonego, by na korytarzu sądu, w medialnym tumulcie, stawiać czoła pytaniom, które zaczynały się od familiarnego „panie Jarku”. To chwilowe zdjęcie z piedestału, na którym ustawiło prezesa PiS jego polityczne otoczenie. Cena za wolę ukarania przeciwnika, bo – jak stwierdził Kaczyński – „miarka się przelała”.

Trzy wątki sporu

Prezes PiS poczuł się dotknięty wypowiedziami Lecha Wałęsy w internecie i w mediach dotyczącymi następujących kwestii: 1. sugestii, że Jarosław Kaczyński miał wpływ na decyzję o lądowaniu samolotu w Smoleńsku mimo niesprzyjających warunków, 2. stwierdzeń, że to on stoi za „wrobieniem” Wałęsy w kwestię „Bolka”, 3. przypisywania mu przez Wałęsę choroby czy zaburzeń psychicznych.

Wszystkie te wątki były przedmiotem wielogodzinnego przesłuchania zwaśnionych stron.

Musimy ochronić prawdę o roli Lecha Wałęsy w historii Polski

Ostatnia rozmowa braci

„Oskarżenia, że jestem winien śmierci 96 osób, w tym mojego brata, odnajduję nawet w listach, które otrzymuję. Być może wśród nich są takie, które odwołują się do wypowiedzi pozwanego, ale teraz nie mogę tego potwierdzić” – mówił przed sądem Kaczyński.

Lech Wałęsa nie ma żadnych dowodów na to, że bracia Kaczyńscy w rozmowie telefonicznej na krótko przed katastrofą rozmawiali na temat: lądować czy nie lądować w Smoleńsku. Uważa, że nagraniem tej rozmowy mogą dysponować Amerykanie i Rosjanie. I ani jedni, ani drudzy nie mają interesu w tym, by ujawnić jej treść.

Jarosław Kaczyński twierdzi, że rozmowa dotyczyła wyłącznie stanu zdrowia ich matki.

Polska po prezesie

Sprawa „Bolka”

Adwokat Jarosława Kaczyńskiego starał się przekonać sąd, że powinien się on skoncentrować tylko na tym, czy Kaczyńscy wydali osobom trzecim polecenie „wrobienia” Wałęsy w kwestię agenturalności. Druga strona argumentowała, że polecenie nie było potrzebne, że wystarczył pośredni wpływ, różne wypowiedzi, by gorliwe służby szukały dowodów i interpretowały je po myśli lidera rządzącej partii. Podczas przesłuchania kwestię „Bolka” roztrząsano, sięgając dalekiej przeszłości. Wałęsa, który przed laty wygrał proces dotyczący TW „Bolka” z Lechem Kaczyńskim, teraz eksponował ostatni etap, zwłaszcza sprawę dokumentów przekazanych już za rządów PiS przez wdowę po generalne Kiszczaku. Wyrwało mu się, że Kiszczakową postraszono i ona zgodziła się powiedzieć, że te dokumenty były w jej domu.

Oskarżony Lech Wałęsa

Kto mieczem wojuje

Kaczyński i jego adwokat chcą, żeby wypowiedzi Wałęsy, które są przedmiotem pozwu, zostały potraktowane jako stwierdzenia faktu (w kategoriach prawda – fałsz), a nie jako tzw. wypowiedź ocenna, opinia, element dyskursu publicznego. Ciekawie zrobiło się po przywołaniu przez prawnika Wałęsy słynnych słów prezesa PiS o „zdradzieckich mordach”, które zabiły mu brata. Czy chodziło o fakty? To był „wybuch emocji” – przyznawał Kaczyński, uznając jednocześnie arbitralnie, że w przypadku wypowiedzi Wałęsy o emocjach nie może być mowy. Z kolei prawnicy Wałęsy dowodzili, że między obydwoma panami trwa wymiana ciosów, która rzutuje na reakcje po obu stronach. Prezes PiS w wywiadzie dla „La Republica” w 2016 r. określił byłego prezydenta mianem „deficytu intelektualnego”. Teraz przed sądem skwitował ten cytat słowami, że nie pamięta, czy tak powiedział, ale „co prawda, to nie grzech”.

Sąd czeka niełatwe zadanie oceny, czy prezes PiS, który sam niespecjalnie się liczy z cudzą wrażliwością, zasługuje na ochronę swojej wrażliwości. I jak daleko idącą ochronę. Na ile uczestnicy debaty publicznej muszą się trzymać faktów, a w jakich okolicznościach wolno im bliżej lub dalej „odpłynąć”. Pod wpływem emocji lub bez.

PiS myślał, że pozbędzie się sprawy nowej KRS z Trybunału Sprawiedliwości. Nic z tego – sędziowie walczą.

Nowelizacją ustawy o SN przyjętą w środę w ramach wykonania zabezpieczenia nałożonego przez Trybunał Sprawiedliwości UE PiS chciał się pozbyć dwóch problemów. Po pierwsze, zniósł przepisy zaskarżone przez Komisję Europejską do TSUE w nadziei, że KE uzna wobec tego skargę za bezprzedmiotową i ją wycofa. Co zrobi Komisja – zobaczymy.

Druga sprawa, której chciał się pozbyć, to pytanie prejudycjalne o legalność działania KRS. Tą samą ustawą wprowadza umorzenie zawisłych przed sądami spraw, w których sędziowie SN i NSA kwestionowali posłanie ich na przymusową wcześniejszą emeryturę. Na tle jednej z tych spraw SN zadał Trybunałowi Sprawiedliwości pytanie prejudycjalne zmierzające do ustalenia, czy działanie nowej KRS i sposób jej powołania nie naruszają standardów UE dotyczących prawa do bezstronnego sądu. PiS miał nadzieję, że umorzenie z mocy ustawy tych spraw unicestwi pytanie prejudycjalne zadane na ich tle.

A tu nic z tego. W czasie gdy PiS uchwalał ustawę, NSA zadał pytanie prejudycjalne do TSUE o KRS na tle pięciu innych spraw. To sprawy sędziów, którzy przegrali przed nową KRS konkursy na stanowiska sędziego i odwołali się od werdyktu KRS do NSA właśnie. Pytanie zadał sąd w składzie: Wojciech Kręcisz (przewodniczący i sprawozdawca), Małgorzata Korycińska i Cezary Pryca. Tej sprawy PiS nie ma jak umorzyć.

Pytanie o legalność KRS jest absolutnie kluczowe dla całej reformy PiS. Bo to KRS zapewnia PiS kontrolę nad sądami: decyduje w sprawach nominacji sędziowskich, rozpatruje (czytaj: odrzuca) odwołania sędziów od przenoszenia ich bez zgody do innych wydziałów pod pozorem zmiany zakresu obowiązków (casus sędziego Żurka), wypracowuje standardy w sprawach dyscyplinarnych, a także opiniuje (czytaj: żyruje) decyzje polityczne wobec sądów. Zakwestionowania nowej KRS PiS boi się najbardziej.

Sędziowie w okręgach sądowych i sądach w całej Polsce podejmują uchwały kwestionujące prawomocność działania KRS. I zwracają uwagę na niezgodny z konstytucją, polityczny sposób jej powołania i na niemerytoryczny, polityczny sposób rozstrzygania konkursów na sędziów. Wystarczy odtworzyć sobie transmisję z posiedzeń KRS, by zobaczyć, że wybiera się tam kandydatów wbrew negatywnym opiniom kolegiów sądów. Pozytywna opinia traktowana jest jako dowód na to, że opiniowany kandydat jest nie „swój”, czyli nie „dobrej zmiany”. A negatywna opinia traktowana jest jako rekomendacja, że kandydat nie jest z „sitwy” sędziowskiej.

Fragment uchwały z apelacji rzeszowskiej:

(…) członkowie Rady wielokrotnie, przedstawiając dane o kandydatach, wypowiadali się lekceważąco, a nawet obraźliwie o bogatym dorobku orzeczniczym i doświadczeniu zawodowym niektórych kandydatów, uzyskaniu przez nich wysokich ocen oraz jakości ocen opracowanych przez wizytatorów i opinii Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Apelacji Rzeszowskiej oraz Kolegium Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie. Członkowie KRS ostentacyjnie pomijali negatywne wyniki głosowania Kolegium Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie i Zgromadzenia Ogólnego Sędziów apelacji rzeszowskiej. (…) W odniesieniu do kandydującego [do sądu] członka KRS [członkowie KRS] przytaczali opinie uzyskane przez kandydata od podległych mu służbowo prezesów sądów rejonowych.

To jedna z wielu uchwał. A Zgromadzenie Sędziów Apelacji Gdańskiej właśnie odmówiło opiniowania kandydatów do konkursu na sędziów tej apelacji do czasu, aż TSUE oceni legalność działania KRS. To może być zapowiedź rozszerzającego się bojkotu nowej KRS.

Pytanie, jak wobec zakwestionowania prawomocności KRS powinien się zachować Sąd Najwyższy, w którym jest 37 sędziów mianowanych przez nową KRS, a w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Izbie Dyscyplinarnej są wyłącznie tacy sędziowie. Bo jeśli Trybunał zakwestionuje legalność KRS, to rozstrzygnięcia tych sędziów będzie można podważać. Mamy ten sam problem co z dublerami w Trybunale Konstytucyjnym. Ten sam, tyle że gorszy, bo SN wydaje kilkanaście tysięcy wyroków. A sprawa sędziów „z nieprawego łoża” dotyczy też sądownictwa administracyjnego i sądów powszechnych.

Najlepiej byłoby, żeby do czasu wyroku TSUE ci sędziowie nie sądzili. I żeby TSUE nadał sprawie priorytet. Gdyby to zrobił, orzeczenie mogłoby zapaść w ciągu roku.

Czy prezes SN zawiesi w orzekaniu „sędziów z nieprawego łoża”? Pytany przez Onet rzecznik SN sędzia Michał Laskowski odpowiada, że byłoby to logiczne, ale z drugiej strony niesłychanie trudne do przeprowadzenia. „Orzeczenie TSUE zapaść może nawet za półtora roku, więc wszyscy ci sędziowie mieliby przez ten czas nic nie robić i jednocześnie pobierać wynagrodzenie” – mówi.

Cóż, nie byłby to ewenement, bo dublerzy w TK też przez rok pobierali wynagrodzenie, nie pracując. Ale jest też inna trudność: pytanie, na ile sędziowie Izby Dyscyplinarnej podlegają pierwszemu prezesowi SN, skoro jest to izba w istocie autonomiczna administracyjnie i finansowo?

Syn pisowskiego dygnitarza dostał posadę w Banku Światowym za pół miliona zł rocznie. Ojciec oświadczył, że nie miał z tym nic wspólnego. Syn potwierdził i oświadczył, że ma wszelkie kompetencje na zajmowane od lipca stanowisko. Funkcjonariuszka partii rządzącej na wszelki wypadek oznajmiła, że ani jej szefowie, ani sam szef szefów nic o tej sprawie nie wiedzieli, nim nie napisała o niej „Gazeta Wyborcza”.

Ciekawe, jaka byłaby reakcja obecnej władzy na podobną informację dotyczącą syna jakiegoś dygnitarza PO, kiedy to obecna władza była jeszcze w opozycji, a partia Tuska rządziła. Ależ wiadomo! W ramach wrabiania byłego premiera w aferę Amber Gold obecna władza usiłuje go obarczyć odpowiedzialnością za to, że jego syn zatrudnił się – ku niechęci Tuska seniora – w biurze prasowym oszukańczego biznesu. I nie ma z tym moralnego kłopotu, mimo że ojciec wielokrotnie publicznie to wyjaśniał.

Może być, że sprawa syna koordynatora jest czysta jak łza, a on sam faktycznie wykonuje dobrą robotę wartą takiej pensji. Ponieważ jednak stał się bohaterem doniesień i spekulacji w mediach w kontekście bardzo poważnej afery KNF, porównywalnej z korupcyjną aferą Rywina, mleko się już rozlało.

Opinii publicznej należy się wyjaśnienie, czy z zatrudnieniem syna koordynatora miał jakiś związek obecny prezes NBP. Za jego człowieka portale gospodarcze uważają zdymisjonowanego szefa KNF, któremu szef NBP nawet teraz pochwał nie szczędził. Zresztą sam zdymisjonowany już po dymisji przekonywał po orwellowsku, że działał zawsze w imię stabilności finansowej kraju.

PiS walczył o władzę, a dziś walczy o jej utrzymanie różnymi sztuczkami. Między innymi próbował kompromitować przeciwników politycznych, rozdmuchując drobne lub fikcyjne sprawy do rangi afer zagrażających państwu i obywatelom. Stworzyli w ten sposób klimat do ataków, lustracji, insynuacji i rozliczeń personalnych na tle walki o władzę.

Tolerowali ten klimat i wykorzystywali, gdy jeszcze byli w opozycji. Usiłowali zohydzić postaci historyczne w rodzaju Wałęsy, Bartoszewskiego, Frasyniuka. Posiali zatrute ziarno. W końcu władzę zdobyli. Teraz sami trafiają pod lupę opinii publicznej (ale jak dotąd raczej nie organów sprawiedliwości). Ludzie mogą porównać afery z czasów przed rządami „zjednoczonej prawicy” z aferami i aferałami pisowskimi.

Korupcja na szczytach obecnej władzy, pazerność, kumoterstwo, wulgarny nowobogacki styl życia dygnitarzy po trzech latach rządów (np. rozbijanie się limuzynami) sięga skali wcześniej nieznanej. Do jakiej dojdzie po ewentualnej drugiej kadencji? A ta partia ma w nazwie prawo i sprawiedliwość.

Spodziewałem się bardziej mydlenia oczu, czyli ustawy, która celowo byłaby uchwalana w nieskończoność, która przewidywałaby jakąś specjalną, skomplikowaną procedurę przywracania sędziów. Tu mamy rozwiązanie legislacyjne, które jest dość jednoznaczne; wskazuje wyraźnie, że kadencja I Prezes SN nie została przerwa, podobnie jak funkcjonowanie sędziów. To jest absolutna zmiana narracji. Jest to rozwiązanie, które moim zdaniem ma na celu wygaszenie tego pola konfliktu, bo pamiętajmy, że takich pól jest więcej – mówi prof. Marcin Matczak, prawnik z Wydziału Prawa i Administracji UW. – Ta ustawa traktuje dość obcesowo rozwiązania prezydenta, bo właściwie likwiduje wszystkie ich skutki. Przypominam, że to prezydent najgłośniej przedstawiał twierdzenie, że pani I Prezes SN już nią nie jest, wysyłał listy przenoszące sędziów w stan spoczynku itd. – dodaje.

JUSTYNA KOĆ: Sejm ekspresowo przyjął nowelizację o Sądzie Najwyższym, która przywraca do orzekania sędziów wysłanych przymusowo na emeryturę. Sukces czy mydlenie oczu?

PROF. MARCIN MATCZAK: Moim zdaniem to jest rzeczywiście duży sukces obrońców praworządności, którzy przez ostatnie 3 lata wychodzili na ulice, protestowali, wskazywali, że tak być nie może, że w kraju w środku Europy rząd wyrzuca sędziów z sądu. Mówię to też dlatego, że spodziewałem się bardziej mydlenia oczu, czyli ustawy, która celowo byłaby uchwalana w nieskończoność, która przewidywałaby jakąś specjalną, skomplikowaną procedurę przywracania sędziów. Tu mamy rozwiązanie legislacyjne, które jest dość jednoznaczne; wskazuje wyraźnie, że kadencja I Prezes SN nie została przerwana, podobnie jak funkcjonowanie sędziów

To jest absolutna zmiana narracji. Jest to rozwiązanie, które moim zdaniem ma na celu wygaszenie tego pola konfliktu, bo pamiętajmy, że takich pól jest więcej. Zaskakujące jest to szczególnie dlatego, że do tej pory mieliśmy buńczuczne zapewnienia, że cała tzw. reforma sądownictwa jest w pełni legalna, a teraz mamy pełną kapitulację.

Jest to przyznanie racji krytykom tych zmian, zarówno w kraju, jak i za granicą, a więc jest to taka sama sytuacja, jak w przypadku ustawy o IPN: rząd po prostu wycofał się ze swoich pomysłów.

Czy ta nowelizacja ma wpływ na dalsze postępowanie przed TSUE?
Ta nowelizacja została przedstawiona jako działanie podjęte w celu wykonania postanowienia TSUE o zabezpieczeniu. Ona jest zgodna z postanowieniem, ale samo postępowanie toczy się dalej. To, czy te zmiany idą tak daleko, aby można uznać, że całe postępowanie jest bezprzedmiotowe, tego nie wiem.

Na pewno polski rząd wskazuje, że wykonał postanowienia o zabezpieczeniu, a więc, jak rozumiem, na razie nie kwestionuje w żaden sposób tego, że postępowanie dalej może się toczyć.

Sędziowie mogą wrócić, ale pozostałe kontrowersyjne przepisy zostają. Podczas prac nad nowelizacją opozycja zgłaszała poprawki w tych kwestiach, np. aby to nie prezydent, ale I Prezes SN ogłaszał wolne stanowiska sędziowskie, ale żadna z nich nie przeszła.
Myślę, że trzeba być realistą. To, że rząd PiS wycofuje się z tego ataku na sądy, jest dobre. Dobre jest także to, że opozycja jest aktywna i próbuje pokazywać, jak powinno wyglądać prawidłowe uregulowanie sytuacji Sądu Najwyższego, a więc takie uregulowanie, które spowoduje, że będzie on naprawdę niezależny. Niemniej powtarzam, trzeba być realistą. Udało się bardzo dużo osiągnąć. Ta ustawa jest prawdziwym sukcesem obrońców demokracji i praworządności w Polsce. Myślę, że nie można było mieć nierealistycznych nadziei, że skoro w tej sprawie udało się wygrać, to uda się od razu wygrać w innych, tym bardziej, że tych problemów z praworządnością jest naprawdę wiele.

Jest problem Izby Dyscyplinarnej, problem Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, problem nowej KRS i oczywiście problem Trybunału Konstytucyjnego. Dziś jednak trzeba cieszyć się z tego, co jest i co udało się osiągnąć. To jest naprawdę duży sukces, który powinien być mocnym impulsem, aby kontynuować walkę na innych polach.

Pojawiły się obawy, że ta nowelizacja spowoduje wycofanie pytań prejudycjalnych z TSUE. Czy ta ustawa może mieć takie konsekwencje?
Wiem, że pojawiły się takie obawy, ale moim zdaniem są niedorzeczne, ponieważ nie ma związku między tą zmianą, która wykonuje postanowienie TSUE dotyczące konkretnego postępowania (tym konkretnym postępowaniem jest procedura naruszeniowa dotycząca ustawy o SN), a innymi procedurami, które w TSUE czy na poziomie Unii się toczą. To, co się stało, nie ma związku formalnego ani z procedurą z art. 7, ani też z osobnymi procedurami dotyczącymi poszczególnych pytań prejudycjalnych.

Nie wyobrażam sobie sytuacji, gdy władza polityczna, ustawodawcza i wykonawcza mogłaby zainterweniować w sposób legislacyjny i umorzyć, zabronić albo unieważnić pytania prejudycjalne. To byłby jeszcze większy problem i jeszcze większy konflikt z UE, niż ten dotyczący wieku emerytalnego sędziów.

To byłoby uderzenie w podstawową zasadę funkcjonowania UE i podstawową relację pomiędzy sądami krajowymi a TSUE. Ten pomysł wydaje się dziwny z jeszcze z jednego punktu widzenia: najwyraźniej polski rząd chce załagodzić spór z Komisją i TSUE. Zupełnie nieracjonalne by było, gdyby jedną ręka łagodził, a drugą rozpoczynał inny, jeszcze większy konflikt.

Czy ta nowelizacja była potrzebna?
Ta nowelizacja nie była potrzebna po to, aby wdrożyć postanowienie TSUE, ale proszę zwrócić uwagę, że idzie ona dalej niż postanowienie TSUE wymaga.

Ta nowelizacja nie jest zamrożeniem sytuacji i jakimś chwilowym przywróceniem tych sędziów do pracy, tylko wycofaniem się całkowitym z tej zmiany, która weszła w życie 3 kwietnia. Na to wskazuje uzasadnienie, w którym przyznano, że te zmiany były niekonstytucyjne.

Po co w uzasadnieniu nowelizacji jest napisane, że jest to odpowiedź na zarzuty niekonstytucyjności, po co tak bardzo jednoznacznie wskazuje się, że to rozwiązanie z nowym wiekiem przejścia w stan spoczynku jest możliwe do wprowadzenia tylko w odniesieniu do nowo powołanych sędziów? To są wszystko rozwiązania, które poprawiają ustawę o SN w taki sposób, aby była ona w pełni konstytucyjna, a nie zamrażają sytuacji do momentu, kiedy TSUE sprawę rozstrzygnie. To trochę wygląda tak, jakby polski rząd już się pogodził z tym, że to ostateczne orzeczenie TSUE będzie dla niego negatywne i zawczasu poprawił ustawę.

Zatem podsumowując odpowiedź na pani pytanie:

aby wykonać zabezpieczenie TSUE ta nowelizacja nie była potrzebna. Ale ponieważ ta nowelizacja idzie dalej, to można stwierdzić, że w pewnym sensie była potrzebna, aby usunąć z polskiego systemu prawa niekonstytucyjne regulacje.

Co się wydarzy, gdy TSUE wyda ostateczne orzeczenie?  
Postępowanie się toczy, więc orzeczenie będzie. Prawdopodobnie gdy ono się pojawi, to będziemy mieć autorytatywnie stwierdzone to, że polski rząd naruszył prawo, i to może być istotne. Nawet jeżeli nie będzie to mieć żadnych praktycznych skutków, bo ta nowelizacja te skutki odwraca, to proszę pamiętać, że zawsze stwierdzenie oficjalne bezprawności działań daje podstawę do dochodzenia roszczeń odszkodowawczych. Z pewnością możemy stwierdzić, że sędziowie nie mieli łatwego roku i można sobie wyobrazić, że z jakiegoś powodu będą chcieli dochodzić odszkodowań. Dlatego

bardzo ważne jest, aby pojawiło się orzeczenie, które jednoznacznie stwierdzi, że działania rządu wobec SN były bezprawne. Proszę zwrócić uwagę, że sama zmiana ustawy przez polski parlament nie jest dowodem na to, że te wcześniejsze działania były bezprawne. Zatem orzeczenie będzie ważne, bez względu na to, czy coś się praktycznie zmieni. Poza tym to orzeczenie ma znaczenie nie tylko dla Polski, ale i dla całej Unii.

Pozostaje jeszcze kwestia Trybunału Konstytucyjnego czy KRS, która jest zależna całkowicie od władzy wykonawczej. Te kwestie także są podnoszone w Brukseli i prędzej czy później rząd będzie się musiał z nimi zmierzyć.
Tak, tylko nie wiadomo, w jakiej formule. Pamiętajmy, że jest już procedura dotycząca tych wszystkich naruszeń, czyli procedura z art. 7. Problemem może być to, że jest to procedura pozasądowa, dodatkowo w jej przypadku potrzebny konsensus polityczny, który, jak wiadomo, trudno będzie uzyskać. Formalnie my nie mamy takiego czysto sądowego postępowania, które dotyczyłoby KRS czy TK. Niektóre pytania prejudycjalne zadawane przez polskich sędziów dotyczą pozostałych zmian, np. pytanie sędziego Tulei dotyczy Izby Dyscyplinarnej.

Nie można również wykluczyć, że będą także inne procedury uruchamiane przez Komisje, np. dotyczące KRS.

Na pewno dziś możemy stwierdzić jedno: została wygrana bardzo ważna bitwa w wojnie, która toczy się na wielu frontach. Myślę, że możemy powiedzieć, że w tej wojnie coś pękło po drugiej stronie. Może to jest ten moment, że należy iść dalej, może warto zachęcać UE, aby wdrożyła postępowanie naruszeniowe dotyczące KRS, albo spróbować zintensyfikować działania art. 7. To są rzeczy, które należy teraz rozważyć.

Czy ta nowelizacja oddala widmo kar, które mogłoby zostać nałożone na Polskę?
Moim zdaniem tak. Wykonanie postanowienia TSUE powoduje, że nie ma powodu karać Polski. To jest dobra informacja dla nas wszystkich, bo oczywiście to nie rząd by płacił kary, tylko my wszyscy.

W jakim świetle to stawia prezydenta? Wiemy, że ustawa o SN to był jego projekt…
Rzeczywiście można postawić sobie takie pytanie, tym bardziej, że

ta nowelizacja jest dość „agresywna” w stosunku do rozwiązań prezydenckich. Można było sobie wyobrazić bardziej wstrzemięźliwą nowelizację w tym zakresie.

Wspominał o niej jeden z wiceministrów: o wprowadzeniu specjalnej procedury przywracania sędziów. To byłaby zła procedura, ale takie rzeczy w polityce się robi. Ta ustawa traktuje dość obcesowo rozwiązania prezydenta, bo właściwie likwiduje wszystkie ich skutki. Przypominam, że to prezydent najgłośniej przedstawiał twierdzenie, że pani I Prezes SN już nią nie jest, wysyłał listy przenoszące sędziów w stan spoczynku itd. Najważniejsze w tej nowelizacji jest jednak to, że jest ona zgodna z polską konstytucją, nie musi być zgodna z oczekiwaniami prezydenta.

Waldemar Mystkowski pisze o NSA, który wspiera Sąd Najwyższy w kwestii niezależności sądownictwa.

Nie Bruksela ma Kaczyńskiego i jego towarzystwo prowadzić za rękę ku praworządności, lecz tutaj na miejscu musimy zadbać, aby w kraju powrócono do obowiązujących standardów niezależnego sądownictwa.

Kapitulacja PiS przed Komisja Europejską w sprawie ustawy o Sądzie Najwyższym została w Brukseli przyjęta ze zrozumieniem. – „Jesteśmy usatysfakcjonowani, że zmiana odbywa się dokładnie w tym kierunku, o jaki prosiliśmy”– powiedziała rzeczniczka KE.

Wg Brukseli PiS kroczy w dobrym kierunku, lecz to na razie pierwszy krok. Ale nie Bruksela ma Kaczyńskiego i jego towarzystwo prowadzić za rękę ku praworządności, lecz tutaj na miejscu musimy zadbać, aby w kraju powrócono do obowiązujących standardów niezależnego sądownictwa. A zatem należy przyświecać im kagankiem oświaty, a jak i tego będzie za mało – „łańcuchami światła”.

Politycy PiS mają świadomość, że ten „sukces” jest podobny do słynnego wyniku 1:27, jest ich „zwycięską sromotą”. Starają się ją rozbroić przynajmniej w oczach własnego elektoratu. Pisowski bojownik w zakresie prawa, PRL-owski prokurator Stanisław Piotrowicz z przynależną mu swadą rzekł, iż prof. Małgorzata Gersdorf nie jest I Prezes Sądu Najwyższego, ale p.o. –  pełniącą obowiązki.

Inny członek pisowskiego zespołu Monty Pythona, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro wcielił się w rolę kowala i czerwony z emocji zapowiedział, że „do bólu, niczym gorącym żelazem, będziemy wypalać patologie”. A przypominam, że jest to już siódma poprawka ustawy o Sądzie Najwyższym, sześć poprzednich jest patologicznych. Miał Ziobro czas, aby swoim grafomańskim językiem wypalić „gorącym żelazem”.

Z wokandy Trybunału Sprawiedliwości UE jednak spadają zapytania prejudycjalne, jakie zadał Sąd Najwyższy. W ogromnym pośpiechu uchwalona nowelizacja ustawy pozwala okopać się PiS-owi na dotychczasowych zdobyczach, mianowicie w Krajowej Radzie Sądownictwa (KRS), obsadzonej nominatami Ziobry, którzy jednak będą mieli wpływ na nominacje sędziowskie m.in. do SN i NSA. W wielkim skrócie – PiS gra na przeczekanie.

W tej sytuacji Sądowi Najwyższemu na pomoc idzie Naczelny Sąd Administracyjny. Dzień po nowelizacji ustawy o SN zadaje dwa pytania zapytania prejudycjalne do TSUE, dotyczą one KRS. Jak skuteczne i prawomocne są uchwały KRS, które w istocie nie są objęte kontrolą sądowniczą, bo przedstawiciele w KRS „wybierani są przez władzę ustawodawczą”.

KRS jest obecnie partyjną przybudówką PiS, co spotkało się już wcześniej ze zdecydowanym stanowiskiem Europejskiej Sieci Rad Sądownictwa (SNCJ). 17 września polska KRS została zawieszona w prawach członka, bo nie spełnia wymogów niezależności, bo nowi członkowie KRS zostali powołani z naruszeniem Konstytucji.

Walka o niezależność władzy sądowniczej ciągle trwa. Przynajmniej w jednym elemencie – sądownictwa – dążenie do autokracji partii Kaczyńskiego się posypało. Jak wypadła jedna cegiełka, to i wypadną następne, a do tego nastąpiła kumulacja afer PiS, więc należy pomagać PiS w osiągnięciu zasłużonej klęski.

Komentarze 3 to “PiS trzeba pomóc w klęsce, bo inaczej Polska będzie katastrofą, przy której katastrofa smoleńska to mały pikuś”

  1. Hairwald 23 listopada 2018 @ 08:18 #

    Reblogged this on Hairwald i skomentował(a):

    Afera KNF ma twarz Mateusza Morawieckiego, to twarz Hydry, który odrasta. Taka jest ich ośmiornica.

  2. Earl drzewołaz 23 listopada 2018 @ 08:44 #

    Reblogged this on Earl drzewołaz i skomentował(a):
    Program „W tyle wizji” w TVP reklamuje książkę Jacka Międlara, wycofaną już ze sprzedaży w Empiku.

Trackbacks/Pingbacks

  1. Po przegranych wyborach przez PiS okaże się, jakie Stajnie Augiasza zostawili po sobie | Holtei - 23 listopada 2018

    […] Depresja plemnika […]

Dodaj komentarz