Korupcja PiS na wybory parlamentarne

31 Maj

W czwartek w Sekretariacie Konferencji Episkopatu Polski w Warszawie odbyła się konferencja „Jan Paweł II: fundamenty demokracji”.

W spotkaniu wzięli udział m.in. kardynał Stanisław Dziwisz, Marek Kuchciński, Jacek Czaputowicz i Piotr Gliński. Politycy wykorzystali okazję do mówienia o demokracji, której zasady sami nagminnie łamią.

Wspierając te zmiany Jan Paweł II mówił nam, jak budować sprawiedliwe państwo, jak utrwalić związki polityki z etyką. Konsekwentnie uświadamiał, że demokracja musi mieć aksjologiczny fundament (…), że demokracja bez wartości łatwo przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” – mówił marszałek Kuchciński.

List do uczestników spotkania skierował również premier Mateusz Morawiecki. „Jak wielkiej odwagi i jak wielkiego wizjonerstwa potrzeba, by w takim momencie przynosić nadzieję odmiany. A to właśnie wtedy Jan Paweł II uczył nas na nowo rozumieć, czym naprawdę jest społeczeństwo i co naprawdę znaczy być wolnym obywatelem” – przyznał szef rządu.

Mało kto się spodziewał, ile zimnej kalkulacji kryje się w przedwiosennej zapowiedzi Kaczyńskiego o rozszerzeniu programu 500+. Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach, a zabieg jest prosty: słowa prezesa padły w lutym, odpowiednia ustawa została podpisana dopiero w maju, zacznie obowiązywać dopiero od 1 lipca, i nikt nie powiedział, że rodzice dostaną pieniądze w tym samym miesiącu.

Portal INNPoland wskazuje na świadomy „podtekst” tej operacji, czyli bliskość jesiennych wyborów parlamentarnych i sugeruje, że dokument został przygotowany w taki sposób, aby wypłacenie pieniędzy było możliwe nawet z pewnym opóźnieniem.

Rachunek wydaje się prosty i dla rządzących wielce opłacalny. INNPoland zwraca uwagę, że jeżeli PiS będzie zwlekał np. do września, to rodzice chwilę przed wyborami otrzymają kwotę z wyrównaniem od 1 lipca. W takim przypadku na dziecko przypadnie 1500 zł danego miesiąca. To może zrobić oczekiwane wrażenie.

Gdy na początku stycznia 2018 roku poseł Platformy Obywatelskiej Krzysztof Brejza ujawnił sprawę systemowego obchodzenia limitów wynagrodzeń w rządzie Beaty Szydło, partia rządząca popadła w niemały kryzys wizerunkowy. W końcu zamiast obiecywanego umiaru i pokory, z polityków Zjednoczonej Prawicy wyszła zwykła pazerność na publiczne pieniądze i traktowanie swojej pracy jako niebywałej okazji do tego, by się porządnie “nachapać”. Przypomnijmy, wskutek szeregu interpelacji poselskich posła PO ujawniono, że oprócz wysokiej przecież pensji członków rządu (od 7 – 11 tys. złotych), zaraz po przejęciu władzy wprowadzono niezwiązany z żadnymi efektami pracy dodatek (nagrodę), podnoszący wynagrodzenie o ok. 30%. W 2017 r. pula wyniosła 6 mln zł i objęła 151 osób. Wśród nich: 22 ministrów (na czele z Beatą Szydło – 65 tys. zł), urzędnicy Kancelarii Prezydenta, wiceministrowie, wojewodowie.

Gdy badania opinii publicznej pokazały, że sprawa mocno obciąża obóz władzy, do akcji najpierw wkroczyła premier Szydło, grzmiąc z mównicy do posłów opozycji, że “te nagrody im (ministrom i wiceministrom) się po prostu należały”, a potem sam prezes PiS Jarosław Kaczyński, który arbitralnie zarządził przekazanie pobranych z kasy ministerstw nagród na funkcjonowanie “Caritas”. Za niewywiązanie się z tego polecenia miały delikwentów spotkać surowe kary ze strony kierownictwa partii. Po kilku miesiącach w PiS uznano sprawę za zamkniętą, a w połowie maja rzeczniczka partii Beata Mazurek poinformowała opinię publiczną, że nagrody zostały zwrócone.

Jestem przekonana, że informacje, które zostały nam przekazane są wiarygodne. Jestem też przekonana, że jeśli zwrócicie się do Caritasu, to taką informację dostaniecie. (…) Poza jedną osobą, z którą nie ma kontaktu i trzema, które nie są czynnymi politykami – nagrody zostały zwrócone – powiedziała wówczas na specjalnie w tym celu zwołanej konferencji prasowej.

Dziś jednak wielce prawdopodobne jest to, że w zdecydowanej większości nienależnie pobrane pieniądze z nagród pozostały na kontach ministrów i wiceministrów. Sprawę opisuje dzisiejsza “Gazeta Wyborcza”. Jak pisze dziennik, do dzisiaj tylko siedmiu ministrów oficjalnie twierdzi, że nagrody wpłacili na Caritas: minister sportu Witold Bańka, szef MON (wcześniej MSWiA) Mariusz Błaszczak, wicepremier Jarosław Gowin, Mateusz Morawiecki (w gabinecie Szydło wicepremier, minister finansów), minister energii Krzysztof Tchórzewski, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Oddali między 82 tys. (Błaszczak) a 70 tys. (Tchórzewski).

Poseł Brejza sprawy nie odpuścił i zgodnie z sugestią Beaty Mazurek zwrócił się do regionalnych oddziałów Caritasu o potwierdzenie dokonania darowizn. Okazało się, że jedynie trzy takie darowizny potwierdziły, choć jedynie przekazanie przez niektórych ministrów jedynie części z pobranych nagród. Mimo deklaracji ze strony polityków partii rządzącej i podkreślania na każdym kroku kwestii wiarygodności tej ekipy, strona rządowa nie przygotowała ani nie opublikowała listy członków rządu, którzy takich zwrotów dokonali.

Należało potraktować kampanię i wyborców z szacunkiem, odwiedzając osobiście każdy powiat i miasteczko oraz słuchać ludzi.

„Marzy ci się nowoczesność, a tymczasem nie masz nawet…” – była kiedyś taka reklama. Wtedy, za AWS-u, wszyscy się z niej śmiali, a przecież okazała się prorocza. Bo KE „nie miała nawet”… ochoty porządnie zająć się własną kampanią wyborczą.

A też się jej „marzyła nowoczesność”. To ona miała być ta niby „do przodu”. „Europejska” taka. Z politowaniem popatrująca na „zacofany”, „tradycyjny”, „wsiowo-małomiasteczkowy” elektorat przeciwnika. A tu tymczasem okazało się, że to sama KE nie potrafi korzystać z nowoczesnych narzędzi prowadzenia polityki. Bo jak się w naszych czasach wygrywa wybory? Otóż… naukowo! Są na to algorytmy, którym Ameryka „zawdzięcza” prezydenta Trumpa, a Brytyjczycy Brexit.

W nowoczesnej kampanii wyborczej wszystko, naprawdę wszystko, w tym programy, kandydaci, sposób prowadzenia kampanii czy hasła wyborcze, to teraz pochodna skomplikowanych analiz naukowych i konkretnych, ściśle przestrzeganych procedur z tychże analiz wynikających. Nigdy odwrotnie. Na potrzeby kampanii wykorzystuje się też – znowu w sposób starannie przemyślany – nowoczesne narzędzia komunikacji, zwłaszcza internet. To – wydawałoby się – abecadło współczesnej polityki, ale w takim razie nad Wisłą partia z nazwy „progresywna” powierzyła to zadanie… „analfabetom”. No, niestety…

Zupełnie inaczej podeszła do wyborów „siermiężna intelektualnie” formacja pana prezesa. Wbrew wszelkim pozorom, wyraźnie stosowanym wyłącznie dla medialnego kamuflażu, okazał się on nie tylko świetnym biznesmenem, ale też politykiem doskonale obeznanym ze współczesnymi metodami skutecznego uprawiania tego zawodu. Talent talentem, ale wiedza to podstawa, toteż w kampanii pracowali dla niego sprawdzeni analitycy, spin-doktorzy i piarowcy z USA oraz Wielkiej Brytanii i – co ważne – ich sugestie potraktowane zostały poważnie. W kraju, w którym „antyproceduralizm” to jeden z „21 grzechów głównych”, partia uchodząca za „zacofaną” zdecydowała się ściśle przestrzegać procedur. I porzuciła tradycyjne polskie „jakoś to będzie” na rzecz starannego planowania i ścisłej przedwyborczej dyscypliny. Toteż ma wyniki!

Nowoczesne naukowe narzędzia wpływu społecznego to bowiem instrumenty, dzięki którym można teraz wygrać wszystko. Inna sprawa, że dawniejsze metody uprawiania polityki też ciągle mogą mieć skuteczne zastosowanie. Niedostatki w wyposażeniu wciąż może zrekompensować tradycyjna pracowitość i poważne traktowanie elektoratu.

Jak dowiodła mało komu dotąd znana Elżbieta Łukacijewska, jedna z cichych bohaterek tych wyborów, mandat europosła dla KE można było wywalczyć nawet w takim bastionie PiS, jak Podkarpacie! Wystarczyło potraktować kampanię i wyborców z szacunkiem, odwiedzając osobiście każdy powiat i miasteczko i słuchając ludzi. Tylko tyle, ale dla naszych „progresywistów” nawet to się okazało nadmiarem fatygi.

Podobnie Bartosz Arłukowicz. Dzięki intensywnym podróżom po swoim okręgu wyborczym zwyciężył na głosy z samym Joachimem Brudzińskim, za którym stał nie tylko prezes i jego partia, ale też funkcja ministra oraz wszystkie media publiczne. Można? Można! I to nawet bez angielskich algorytmów i spin-doktorów z amerykańskiego importu.

Sama „Gazeta Wyborcza” oraz panowie Sekielscy i Piątek nie dadzą rady wygrać żadnych wyborów. Żeby się nie wiem, jak się starali, niestety. A i „nowoczesny” elektorat KE też pokpił sprawę i nie poszedł głosować, demonstrując, gdzie tak naprawdę ma tę odmienianą przez wszystkie przypadki „demokrację”, o którą ponoć tak zawzięcie „walczy”.

W tej sytuacji trzeba skończyć z mitem nowoczesnej Koalicji Europejskiej i oddać sprawiedliwość i prawo do rządzenia partii pana prezesa. A też wyrazić szacunek dla elektoratu PiS-u, który poszedł głosować, ponieważ pierwsza zasada demokracji brzmi: „nieobecni nie mają racji”. No i chyba czas skończyć z oskarżeniami o „dyktaturę” i „autorytaryzm”, bo w opisanym kontekście to brzmi raczej żałośnie.

Wtedy Tomasz Piątek złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez byłego szefa MON. Dziennikarz zarzucił Macierewiczowi przekroczenie uprawnień przez zarzucenie mu czynów, których nie popełnił. W sierpniu 2018 roku prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa, uzasadniając, że działania Macierewicza nie były zabronione. Piątek złożył zażalenie na tę decyzję, a do jego wniosku przychylił się Sąd Rejonowy dla m.st. Warszawy. Sąd uznał, że złożenie zawiadomienia przez ministra przeciwko dziennikarzowi może odstraszyć media od debaty publicznej na temat działalności Macierewicza i nakazał prokuraturze ponownie zająć się sprawą. Zdaniem sądu przedstawiciele władzy powinni być powściągliwi i dysponować dowodami, a nie opierać się na przypuszczeniach.

10 maja prokuratura umorzyła śledztwo. „Analiza zgromadzonego w sprawie materiału dowodowego w świetle art. 231 kk i art. 234 kk wykazała, iż nie doszło do realizacji znamion czynów zabronionych wskazanych w zawiadomieniu o przestępstwie” – poinformował nas we wtorek rzecznik prokuratury Łukasz Łapczyński.

Pełnomocnik Piątka mec. Łukasz Chojniak tuż po otrzymaniu pisma z prokuratury złożył zażalenie do sądu. Jeżeli ten uchyli decyzję prokuratury, a prokuratura znów umorzy śledztwo, Piątek zapowiada, że złoży prywatny akt oskarżenia przeciwko byłemu szefowi MON. – Ja na pewno tej sprawy nie zostawię. Będę robił wszystko, żeby Antoni Macierewicz stanął przed sądem i odpowiedział na moje pytania – podkreśla dziennikarz.

W październiku 2018 roku Piątek opublikował kolejną książkę o byłym szefie MON: „Macierewicz. Jak to się stało”, a w maju br. o obecnym premierze: „Morawiecki i jego tajemnice”.

Komentarze 3 to “Korupcja PiS na wybory parlamentarne”

  1. Hairwald 31 Maj 2019 @ 15:42 #

    Reblogged this on Holtei i skomentował(a):

    Można pokonać PiS, ale trzeba zrobić to razem, a nie oskarżać się nawzajem.

Trackbacks/Pingbacks

  1. Pokonać PiS można tylko razem | Holtei - 31 Maj 2019

    […] Depresja plemnika […]

  2. Państwo pisowskie kontra Jerzy Owsiak | Hairwald - 31 Maj 2019

    […] Depresja plemnika […]

Dodaj komentarz