Glapiński doskonale wprowadził zasadę PiS „nam się należy”. Jest pierwszym złodziejem Polski po bogu Kaczyńskim

10 Sty

Coś jest na rzeczy, bo jak dowiadujemy się z  portalu radia RMFFM, po spotkaniu najważniejszych polityków PiS na Nowogrodzkiej, lider partii przystał na ustawowe uregulowanie wynagrodzeń kadry kierowniczej Narodowego Banku Polskiego.

Z nieoficjalnych informacji autor tekstu Patryk Michalski wnioskuje, że Jarosław Kaczyński w rozmowie w cztery oczy z Adamem Glapińskim domagał się, żeby to prezes banku centralnego sam przeciął spekulacje, lecz  najwyraźniej bezskutecznie, co pokazała konferencja prezesa NBP – odebrana jako pokaz arogancji względem Nowogrodzkiej.

Podczas spotkania z mediami szef NBP powiedział bowiem, że jest „zbulwersowany atakiem” na swoje współpracowniczki. „Szczególnie się uczepiono dwóch pań dyrektor”. (…) „Z nieznanych mi powodów. Z powodu ich może wyglądu, czy czegoś innego. Haniebne, brutalne, prymitywne, seksistowskie pastwienie się nad dwoma matkami, nad ich dziećmi, które chodzą do szkoły i przedszkola, nad ich mężami, nad ich rodzicami. Wszyscy są w Warszawie szalenie zbulwersowani”– podsumował.

Na dodatek Glapiński oświadczył, że nie ujawni zarobków swoich pracownic, bo nie pozwala mu na to RODO – czyli unijne prawo o ochronie danych osobowych. Jak dodał, kwoty poda, gdyby powstała ustawa, która nakazywałaby ujawnienie tych zarobków.

Opozycja zapowiedziała złożenie projektu takiej ustawy.

Skutki  starcia obydwu prezesów nietrudno przewidzieć bo wyraźnie widać, że Jarosław Kaczyński stracił cierpliwość do politycznego kompana z dawnych lat. A politycy PiS mówią żartobliwie – w nieoficjalnych rozmowach z dziennikarzem RMFFM, że – „prezes jest tylko jeden”.

Konferencja NBP w sprawie płac i późniejsza samego Adama Glapińskiego nie wyczerpały tematu – spostrzega portal gazeta.pl. i powołuje się na OKO.press. który ujawnił średnią pensję innej pracownicy banku Sylwii Matusiak.

W NBP objęła ona stanowisko dyrektorki Departamentu Edukacji i Wydawnictw  w 2016 r., zaraz po tym, jak szefem firmy został Adam Glapiński. Pełniła swoją funkcję do października 2017 roku, a później przez trzy miesiące była zatrudniona jako doradca w gabinecie prezesa NBP – donosi OKO.press.

Z dokumentów, do których dotarli dziennikarze portalu wynika, że Matusiak w ciągu sześciu miesięcy zarobiła na stanowisku dyrektorki departamentu w NBP ponad 273 tys. zł, co daje średnio 45,5 tys. zł pensji miesięcznie.

W odpowiedzi na pytania portalu Sylwia Matusiak wytłumaczyła, że tak duża kwota wynika z faktu, że złożyły się na nią wynagrodzenie podstawowe za 6 miesięcy, dwie premie kwartalne oraz nagroda prezesa.

Wcześniej pracowała jako dyrektor biura prasowego klubu PiS, wicedyrektor biura prasowego w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, była sztabowcem w kampaniach PiS. Od 2013 piastowała stanowisko wiceburmistrza podwarszawskich Marek na początku 2018 roku została dyrektorką Centrum Informacyjnego Rządu (CIR)

Obecnie jest dyrektorką Działu Komunikacji i Marketingu warszawskiej giełdy.

Cóż, faktycznie prezes NBP nie ma się czego bać – Konstytucja zapewnia mu 6-letnią kadencję.

Wygląda na to, że najbliższy współpracownik Jarosława Kaczyńskiego  prezes Narodowego Banku Polskiego, Adam Glapiński urwał się z łańcucha. Od początku afer związanych z finansami państwa jego nazwisko pojawia się, jak łeb hydry. Łeb odcięty w jednej aferze odradza się w drugiej – ten łeb to głowa Glapińskiego.

Jakoś udało się zamieść pod dywan aferę KNF, bo były szef nadzoru finansowego Marek Chrzanowski jest pod kluczem w areszcie. Podobnie medialnie zażegnano aferę SKOK Wołomin, a tu nagle łeb hydry  Glapińskiego pojawił się w aferze NBP, w której chodzi o zarobki najbliższych jego współpracownic Martyny Wojciechowskiej i Kamili Sukiennik.

Obydwie są blondynkami, pod tym względem rozpoznawalne estetycznie, lecz niewiele wiadomo o ich kompetencjach i merytorycznym przygotowaniu do pełnienia wysokich funkcji w NBP. Jeżeli blondynka, to od razu pojawia się podejrzenie, że to prawdziwa blondynka z dowcipów o blondynkach.

Blondynka może zarabiać krocie, jak w wypadku Martyny Wojciechowskiej, o której uposażeniu mówi się  – po prostych matematycznych wyliczeniach – iż zarabia 65 tys. zł plus kilkanaście następnych. Więc każdy chciałby być blondynką, bo może nie ustępować talentom Wojciechowskiej, ale nie każdy jest Martyną Wojciechowską. I podejrzewam, że tutaj pies jest pogrzebany.

Przed południem zwołano konferencję prasową przez kierownictwo NBP, na której miano dać odpór medialnym doniesieniom. Ale na konferencji nie zjawił się ani Glapiński, ani jego blondynka Wojciechowska, która jest – nomen omen – dyrektorem departamentu komunikacji, czyli kimś od konferencji prasowych. Na konferencji NBP zaprezentowała się wiceszefowa kadr Ewa Raczko, ale nie odpowiedziała na podstawowe pytanie, ile faktycznie zarabia Wojciechowska, bo… nie miała tego w przygotowanym oświadczeniu. Po co więc odbyła się konferencja, na której Raczko nie odpowiadała merytorycznie na pytania, dotyczące Wojciechowskiej i Sukiennik? I dlaczego Wojciechowska tak kiepsko przygotowała Raczko we własnej sprawie?

Z ust kadrowej można było usłyszeć wypowiedź kuriozum – mianowicie stwierdziła, że Narodowy Bank Polski nie jest finansowany z budżetu państwa. To odpowiedź na zarzut, że wynagrodzenie Wojciechowskiej jest finansowane z kieszeni podatników. Ależ NBP to esencja finansów państwa, wraz z Radą Polityki Pieniężnej konstytucyjnie odpowiada za kurs złotówki i inflację.

Podczas późniejszej konferencji – już z udziałem samego prezesa Glapińskiego – też nie dowiedzieliśmy się niczego konkretnego, ale „sukcesem” tej konferencji jest to, że „totalna opozycja” i PiS mówią niemal jednym głosem. Platforma Obywatelska zgłosiła projekt ustawy dotyczącej jawności zarobków w NBP, zaś rzeczniczka PiS Beata Mazurek wyraziła się, że – uwaga, uwaga – PiS poprze projekt Platformy.

A więc trzeba kolejnych afer PiS, aby partia Kaczyńskiego przyznała rację PO. Ciekawie wobec tego wygląda Glapiński. Wygląda, że się urwał z łańcucha i prezesa nie słucha. Cóż, faktycznie Glapiński nie ma się czego bać, Konstytucja zapewnia mu 6-letnią kadencję.

Komentarze 4 to “Glapiński doskonale wprowadził zasadę PiS „nam się należy”. Jest pierwszym złodziejem Polski po bogu Kaczyńskim”

  1. Hairwald 10 stycznia 2019 @ 15:08 #

    Reblogged this on Holtei i skomentował(a):

    Glapiński po prostu z NBP zrobił sobie folwark. „Pan Glapiński”.

  2. WolnaPolska 31 stycznia 2020 @ 07:39 #

    Gdyby ta pani „Sylwia” miała kompetencje , zrobiłaby karierę w sektorze prywatnym , gdzie nie ma wystawiania się na pręgierz , można jedynie zawalić projekt i mieć problem na rynku. Chyba sam sobie odpowiedziałem … Za państwowe to może robić tyle błędów ile chce mając papiery kupione za pensję na poprzednich stanowiskach Państwowych. Cyt z pisu ” umiem coś tam , coś tam ” – oddaje charakter nepotycznych i ideologicznych układów. ( Przepraszam ideologia to określenie – nobilitacja dla pisowskich procesów quasi myślowych..

Dodaj komentarz