Opozycja za żadną cenę nie może się dzielić, bo PiS sięgnie po raz drugi po władzę i ostatecznie po dyktaturę

8 Sty

– Potencjalny elektorat PiS to mniej więcej połowa wyborców! – podkreśla Marcin Duma, szef IBRiS, komentując najnowszy sondaż przygotowany na zlecenie „Rzeczpospolitej”. 48 procent badanych deklaruje, że jest (albo wielka, albo tylko „pewna”) szansa, by zagłosowali na obecnie rządzące ugrupowanie – czytamy w portalu dziennika. Badanie pokazuje, że głównymi priorytetami dla tej części społeczeństwa są reforma sądownictwa oraz polityka socjalna.

Owe 48 proc. wyborców rozważających głosowanie na PiS jest dość podzielone na dwie grupy, z których jedna jest absolutnie zdecydowana (27 proc.), a druga tylko to rozważa (21 proc.). Z kolei grupa, która nie bierze tego pod uwagę (50 proc.), jest złożona niemal wyłącznie ze zdecydowanych przeciwników głosowania na PiS (48 proc.). Tylko 2 proc. nie wie, kogo wybierze. Wśród nich najbardziej konsekwentni są wyborcy SLD – 100 proc. elektoratu uważa, że „zdecydowanie nie ma szans, by zagłosowali na PiS”. Wśród sympatyków PO na PiS nie zamierza głosować 97 proc. respondentów.

Po jakich wyborców może zatem sięgnąć PiS? Najbogatsze zaplecze występuje w Ruchu Kukiz’15 – aż 75 proc. wyborców tej organizacji przyznaje, że jest szansa, by zagłosowali na PiS. Na drugim miejscu plasuje się Polskie Stronnictwo Ludowe. Wprawdzie 54 proc. wyborców tej partii twierdzi, że nie oddałoby swojego głosu na PiS, to jednak 38 proc. tego nie wyklucza. – Wyniki wyborów samorządowych nie były przypadkiem – komentuje prof. Rafał Chwedoruk, politolog z UW. – Najważniejsze słowa polityczne w tym roku to będzie „mobilizacja” swojego elektoratu i „demobilizacja” wyborców przeciwnika – dodaje. – W polityce, kiedy elektorat jest niejednorodny, najlepszą metodą jest walka ze wspólnym wrogiem/ PiS będzie więc dążyło do przypomnienia, kto nim jest – zaznacza. W którą stronę pójdzie partia rządząca? – Na prawo nic nie ma i raczej nie powstanie. PiS jest skazane więc na drogę do centrum, a centrum stanowią elektoraty PSL i Kukiza. Są niezbyt liczne, więc boisko polityczne jest małe – uzupełnia politolog.

Sondaż IBRiS daje też wskazówki co do linii, którą powinna przyjąć partia Jarosława Kaczyńskiego, jeśli chce pozyskać wahających się wyborców. Na pytanie, czy rząd powinien zająć się dokończeniem reformy sądownictwa pomimo oporu środowiska sędziowskiego i uwag Unii Europejskiej, aż 84 proc. żelaznych wyborców odpowiada: tak. Wśród potencjalnych głosujących – 77 proc. Różnica jest więc niewielka. Jednak odpowiedzi na pytanie „Czy ważniejsza od reform w Polsce jest nasza reputacja w UE?” ujawniają bardziej proeuropejskie poglądy wahających się. Na pytanie „Czy rząd powinien za wszelką cenę zamknąć spór z Komisją Europejską” twierdząco odpowiada 46 proc. wyborców zdeklarowanych i 54 proc. wahających się.

Obie kategorie są też wyraźnie znużone propagandą, serwowaną przez TVP. „Powinna [ona] złagodzić dotychczasową linię programową w programach informacyjnych i publicystyce” według odpowiednio: 32 i 40 proc. potencjalnych wyborców PiS. Poza tym 43 proc. zdecydowanych uważa, że rząd powinien się skupić na administrowaniu krajem i odłożyć na kolejny rok wielkie reformy, a 49 proc., że nie. U potencjalnych 42 proc. chciałoby reformy odłożyć, a 48 proc. – nie. Wciąż bardzo duże jest oczekiwanie na kolejne projekty socjalne. Na pytanie, czy „oczekuję od państwa dalszego rozwoju polityki socjalnej – nowego 500+” twierdząco odpowiadało 60 proc. zdeklarowanych wyborców PiS i 57 proc. wahających się. Odpowiednio 80 i 81 proc. uważa, że państwo powinno bardziej pomagać przedsiębiorcom.

Z sondażowych wskazań wynika zatem, że elektorat PiS chce z jednej strony dokończenia reform, ale także pogodzenia się z Brukselą i zakończenia sporu – analizuje Marcin Duma. Jego zdaniem wyborca PiS bardziej chce wsparcia dla gospodarki niż transferów socjalnych – czytamy w portalu.

O tym, kto zostanie kandydatem opozycji na stanowisko premiera, przekonamy się  po majowych  euro wyborach – spekuluje Gazeta Wyborcza – sprowokowana  krążącym w po tej stronie sceny politycznej pomysłem, by został nim prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz. Chociaż na razie jest nim lider PO Grzegorz Schetyna, to – jak podkreśla dziennik – Kosiniak Kamysz ma lepsze notowania w rankingach zaufania. Z grudniowego sondażu CBOS wynika, że w przeciwieństwie do lidera Platformy Obywatelskiej jest najpopularniejszym politykiem opozycji i w ogóle jest coraz bardziej popularny na „froncie antypisowskim”.

Na wyborcach zrobił bardzo dobre wrażenie podczas kampanii samorządowej, zaliczając wiele dobrych przemówień politycznych. Udało mu się dzięki temu uratować pozycję PSL, które mimo frontalnego ataku PiSu na wsi,  nie tylko nie  poddało się ale – mimo wcześniejszych podejrzeń – żaden radny sejmiku z PSL nie przeszedł na stronę PiS-u.

Na dodatek, zwolennicy koncepcji „Kosiniak Kamysz – na premiera” przypominają fortel partii rządzącej z poprzednich wyborów, kiedy to Kaczyński ze spadającym zaufaniem wyborców  wysunął Beatę Szydło, która stała się jak Duda symbolem nowego otwarcia.

Teraz, GW dopuszcza dwie wersje nadchodzących wydarzeń. Sugeruje, że politycy opozycji zakładają, iż właśnie z takich pobudek koncepcję z Kosiniakiem jako kandydatem na premiera całej opozycji wspiera sam Donald Tusk. Pisze, że nawet sam o tym z prezesem PSL rozmawiał. Druga koncepcja jednak głosi, że Tusk wspiera Schetynę i uważa pomysł z Kosiniakiem za nierealny.

Wszystko to jednak spekulacje. Jeden z polityków spoza Platformy Obywatelskiej uznał je w rozmowie z GW wyłącznie za sygnał wysłany do Schetyny, by nie czuł się zbyt pewny swojej pozycji.

„Cezar” z Nowogrodzkiej zagiął parol na Glapińskiego.

Politycy PiS mają cudowne właściwości, generują afery. Czego się nie dotkną, pączkują im szwindle, rozmnażają się. I bynajmniej nie chodzi o króliki, ten atrybut propagandowy odszedł wraz z byłym ministrem zdrowia Konstantym Radziwiłłem.

Afera Komisji Nadzoru Finansowego, po której pupilek Adama Glapińskiego, prezesa Narodowego Banku Polskiego, Marek Chrzanowski siedzi za kratami, została trochę zapomniana, ale wygenerowała aferę SKOK Wołomin i najnowszy hit aferalny – uposażenie dwórek Glapińskiego.

Nikt nie zna właściwości fachowych owych blondynek, z których jedna zarabia przynajmniej 75 tysięcy zł miesięcznie. Lecz do tego nie potrzeba głębszej znajomości psychoanalizy Freuda, aby wiedzieć, że chodzi o aspekt obyczajowy i to bardzo konkretny, a nie wykoncypowany. Nie potrzeba do tego żadnej kozetki.

Na przesłuchanie prokuratorskie Glapińskiego do Katowic zasuwała razem z nim „dwórka” Martyna Wojciechowska, faworytka – jak się ją też nazywa, wszak faworytką Ludwika XV była pani de Pompadour. I to jest właściwy kierunek. W ogóle pisowscy prezesi spółek skarbu państwa wysoko uposażają swoje faworytki.

Ktoś dowcipnie zauważył, że o wysokości pensji faworytek prezesów nie powinien decydować prezes spółki, ale jego żona. I nie byłoby takich skandali, choć można byłoby faworytki krzyżować – jeden prezes pisowski do drugiego pisowskiego mógłby zwrócić się o pomoc, ty zatrudnisz moja blondynkę, a ja twoją. I trudniej byłoby złapać takiego Glapińskiego na faworyzowaniu swojej blondynki, acz w życiu doczesnym zawsze chodzi o trzy rzeczy: władzę, szmal i seks.

Na Glapińskiego pisowski Cezar wydał już wyrok – kciuk w dół: gleba. Teatrum reżyserowane z Nowogrodzkiej odbywa się na naszych oczach. Najpierw Jan Maria Jackowski, bogobojny senator PiS zapytał zatroskany, czy jedna ze współpracowniczek (nie ma takiego terminu w umowie o pracę, to termin raczej obyczajowy) zarabia 65 tys. zł i czy posiada aż takie wysokie kwalifikacje?

Wojciechowska jako dyrektor od komunikacji i marketingu musiałaby mieć kwalifikacje co najmniej Szekspira i Dostojewskiego i to pod warunkiem, że pracuje w spółce prywatnej, a nie w narodowym banku, gdzie obowiązuje tzw. ustawa kominowa.

Kciuk w dół Cezara z Nowogrodzkiej potwierdził inny świętoszek z pisowskiej parafii Jarosław Gowin. O blondynkach Glapińskiego powiedział: – „Jeżeli się potwierdzi, byłoby to bulwersujące”, a zarobki nazwał szokującymi. Pamiętajmy, iż to on twierdził, że uposażenie w poprzednim rządzie nie starczało mu do pierwszego.

Prezes się boi reakcji suwerena na wieść o wysokości zarobków faworytek, dlatego gdy ujrzał światło dzienne ten szwindel, odbywa się ten tani spektakl. „Cezar” z Nowogrodzkiej mógł zapytać o wszystko Glapińskiego na partyjnym opłatku. Kciuk jednak poszedł w dół. Ale… jak to w PiS, nie wiadomo do samego końca, kto pójdzie na odstrzał. Chyba że znowu się zaprą i największy obecnie kłamca po prezesie Kaczyńskim Mateusz Morawiecki coś wymyśli i rzeknie, że to wina Tuska i Platformy.

Komentarze 3 to “Opozycja za żadną cenę nie może się dzielić, bo PiS sięgnie po raz drugi po władzę i ostatecznie po dyktaturę”

  1. Hairwald 8 stycznia 2019 @ 14:03 #

    Reblogged this on Holtei i skomentował(a):

    Duda winę na niebotyczną wysokość pensji asystentek Glapińskiego zrzuca na poprzedniego prezesa NBP, bo jak wszyscy wiemy Belka odchodząc z banku rozkazał Glapińskiemu rozdawać bajońskie sumy ludziom PiS.

    Czy jest gdzieś granica tej głupoty i robienia ludziom wody z mózgu?

Dodaj komentarz