Kaczyński jest zakładnikiem układu, który został stworzony na obraz i podobieństwo jego

20 List

Politycy partii rządzącej próbują robić dobrą minę do złej gry, jednak nie ulega już wątpliwości, że w tak dużych tarapatach partia Kaczyńskiego nie była od bardzo dawna. W partii niemal codziennie odbywają się strategiczne narady, w ramach których opracowywana jest strategia “damage control” i próby znalezienia takiej narracji, która w możliwie najkrótszym czasie negatywne efekty ujawnionej przez Gazetę Wyborczą i Leszka Czarneckiego afery zneutralizuje. Jednocześnie podejmowane są pozorowane ruchy naprawcze i wyjaśniające, czyli wielkie śledztwo prokuratury Zbigniewa Ziobry, nocne posiedzenie Komitetu Stabilności Finansowej, czy choćby właśnie uruchomiona, szeroko zakrojona kontrola wewnętrzna Komisji Nadzoru Finansowego, zarządzona przez p.o. szefa KNF, Marcina Pachuckiego.

Jeśli chodzi o narrację, to w mediach zaprzyjaźnionych z rządem stopniowo klaruje się już obowiązujący przekaz. Oto były współpracownik SB Leszek Czarnecki, do spółki z mszczącym się za wyrzucenie z rządu Romanem Giertychem postanowili uderzyć w rząd, ratując jednocześnie własny biznes. Media prywatne w tej narracji są oczywiście stronnicze i propagują kłamstwa, za które przyjdzie im odpowiedzieć w sądzie. Jeśli zaś chodzi o kontrowersyjną poprawkę, umożliwiającą realizację “planu Zdzisława” to jest ona wymuszona przez przepisy unijne i nie ma z zarzutami Czarneckiego absolutnie nic wspólnego. W PiS próbują sprawę wziąć na przeczekanie, tak samo jak robili z każdą z afer ujawnionych w przeciągu ostatnich trzech lat, licząc na zdolności propagandowe Jacka Kurskiego i ograniczone możliwości poznawcze “ciemnego ludu”.

Problem jednak w tym, że póki co temat nie wysycha, a kolejne dni odkrywają kolejne wątki, które tworzą nieodparte wrażenie, że oto ujrzeliśmy kawałek mitycznego układu polityczno-biznesowego, którego Jarosław Kaczyński jest głównym patronem. Układu, który złapany za rękę reaguje bardzo nerwowo, strasząc pozwami czy odpowiedzialnością karną. Nadrzędnym celem tej “Grupy Trzymającej Władzę Anno Domini 2018” jest sprawę wyciszyć, by Polacy zbyt długo nie skupiali się na zaskakujących zbiegach okoliczności, zmuszających do zwrócenia uwagi na tych, którzy zwykle wolą pozostawać w cieniu. Świetnym przykładem takiej właśnie nerwowości jest choćby pozew, jaki przeciwko Gazecie Wyborczej zapowiedziała Kasa Krajowa SKOK. Ujawnianie kwestii tajemniczych 70 milionów fundacji Grzegorz Biereckiego, które próbowano zdeponować w banku Czarneckiego czy bulwersujące usunięcie z KNF pracowników, którzy nieprawidłowości w SKOK tropili i ukręcenie tej sprawie łba z pewnością wygodne nie jest. Zwłaszcza, gdy naświetli się rolę twórcy systemu SKOK w wyborze akurat Marka Chrzanowskiego jako szefa KNF. Nie jest przypadkiem, że to właśnie po senatorze PiS widać największe zdenerwowanie w rozmowach z mediami.

Oczywiście, teoretycznie Jarosław Kaczyński ma wciąż możliwość wdrożenia w życie rozwiązania, jakie po wybuchu afery hazardowej wdrożył Donald Tusk. Dziś w GW tę kwestię przywołuje Dominika Wielowieyska, zwracając uwagę na zupełnie różne mechanizmy “gaszenie afery” przez byłego premiera rządu PO-PSL, a działaniami Leszka Millera w odpowiedzi na aferę Rywina. Tusk “wyczyścił” temat, pozbywając się z rządu i najbliższego otoczenia wszystkich, którzy mogli być potencjalnie zamieszani w sprawę, w tym Grzegorza Schetynę. Ustawie hazardowej ukręcił łeb, zadeklarował pełną przejrzystość, zgadzając się nawet na komisję śledczą. Efekt znamy – PO wygrała wybory w 2011 roku i rządziła jeszcze kolejną pełną kadencję. 

Dziś jednak wszystko wskazuje, że Kaczyński pójdzie jednak tropem Leszka Millera przekonując, że “Polacy, nic się nie stało”. Dalej będzie przekonywał, że afera jest wykreowana przez politycznych wrogów, Chrzanowski działał sam i kierował się prywatnym interesem, będzie też trzymał w rządzie i na ważnych stanowiskach wszystkich potencjalnie umoczonych w sprawę, pozwalając by afera trwała, rzutując na wizerunek partii. Czy zrobi tak, bo uważa to za najlepsze wyjście? Nie sposób to jednoznacznie stwierdzić, warto jednak zauważyć, że Kaczyński nie może podejmować tych decyzji całkowicie swobodnie.

W przeciwieństwie do afery Rywina i afery hazardowej, afera w KNF dotyczy bowiem istoty strategii obozu władzy wobec swoich przeciwników politycznych. Dotyczy nie interesu jednej z branż, a całego obozu politycznego. Doprowadzenie sprawy do końca jest warunkiem koniecznym, by “dobra zmiana” trwała i mogła eskalować poprzez repolonizację przemysłu, przedsiębiorstw czy przede wszystkim mediów. Dlatego Kaczyński wycofać się nie może. Stał się niewolnikiem układu, który zbudował i wzajemnych zależności, których przeciąć nie jest już w stanie. Wie już, że obóz ten może przetrwać tylko w całości. Inaczej z hukiem się rozpadnie.

– To proces, który ma zastraszyć obywateli broniących wolności i prawa do zgromadzeń – mówił dziś przed sądem , oskarżony o naruszenie nietykalności dwóch policjantów podczas kontrmanifestacji przeciwko miesięcznicy smoleńskiej 10 czerwca 2017r.

29-letni syn koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego w lipcu 2018 r. dostał dzięki Narodowemu Bankowi Polskiemu intratną posadę w Banku Światowym. Służby podległe Kamińskiemu mają teraz wyjaśniać aferę KNF, w której przewija się prezes banku centralnego.

Bank Światowy mieści się w Waszyngtonie. Polska – a konkretnie prezes banku centralnego – deleguje tam swojego przedstawiciela. Szefem NBP jest Adam Glapiński, promotor byłego już szefa Komisji Nadzoru Finansowego Marka Chrzanowskiego (który według zawiadomienia do prokuratury 28 marca złożył korupcyjną propozycję bankierowi Leszkowi Czarneckiemu, potem poszedł z nim na rozmowę do gabinetu szefa NBP).

Glapiński zdecydował, że od lipca 2018 r. wicedyrektorem wykonawczym w Banku Światowym z polskiej strony jest Katarzyna Zajdel-Kurowska, specjalistka od finansów z długoletnim stażem w ważnych instytucjach w Polsce i za granicą, do czerwca wiceprezeska NBP.

Doradcą Zajdel-Kurowskiej w Banku Światowym został zaś Kacper Jakub Kamiński, syn koordynatora służb i wiceprezesa partii rządzącej Mariusza Kamińskiego.

***

– Doradcę wskazuje NBP, a mianuje aktualny dyrektor w Banku Światowym. Nie słyszałem, by dyrektor kiedyś odmówił, bo polega na rekomendacji danego państwa – mówi „Wyborczej” jeden z byłych przedstawicieli Polski w Banku Światowym. Doradca może liczyć na zarobki „między 120 a 150 tys. dol. Rocznie”.

Mariusz Kamiński, w rozmowie z tvn24.pl, przekonuje, że nie miał wpływu na zatrudnienie syna.

Szefem Narodowego Banku Polskiego jest Adam Glapiński, uznawany za patrona kariery byłego szefa KNF, Marka Chrzanowskiego, który według Leszka Czarneckiego miał złożyć mu propozycję korupcyjną. Glapiński uchodzi też „za człowieka” szefa PiS, Jarosława Kaczyńskiego.

Rozmówca „Wyborczej” Paweł Wojtunik, szefa CBA w latach 2009-15, ocenia, że sytuacja z synem koordynatora służb specjalnych jest „klasycznym przypadkiem konfliktu interesów i przypomina opieszałą akcję agentów CBA, którzy do siedziby KNF wkroczyli dopiero dzień po wszczęciu śledztwa.

Przypomnijmy: afera KNF ma związek z ofertą, jaką złożył właścicielowi Getin Noble Bank, Leszkowi Czarneckiemu, były już szef Komisji Nadzoru Finansowego, Marek Chrzanowski.

Chodzi o zatrudnienie wskazanego przez niego prawnika z pensją związaną z wartością banku, w zamian za pomoc w uniknięciu przejęcia banku za złotówkę przez podmiot państwowy. Sprawą zajęła się prokuratura, a sam Chrzanowski podał się do dymisji.

Ostatnio wielką karierę robi u nas słowo „incydent”. Zdarzenia z punktu widzenia władzy niekorzystne to zawsze incydenty. Rasistowskie hasła to incydenty. Race to incydenty, korupcyjne propozycje to również incydenty. Incydenty mają oczywiście prawo się zdarzyć, ale nie powinniśmy tego słowa odnosić do opisu rzeczy, które właściwie musiały się zdarzyć.

Afera KNF nie jest „błędem przy pracy”. To istota ustrojowego projektu Kaczyńskiego

Afera w KNF mogła się zdarzyć wcześniej (nawiasem mówiąc, wiele wskazuje na to, że tak było) albo później. Mogła się zdarzyć w tej instytucji albo w innej. Ale zdarzyć się w zasadzie musiała. Jest ona bowiem nieuchronnym skutkiem funkcjonowania systemu budowanego od trzech lat przez PiS. Systemu, w którym instytucje państwa podporządkowywane są partii, a za decyzjami państwa stoi wola jednostek. Najkrócej rzecz ujmując, to system, który nazywa się nie rządami prawa, ale rządami ludzi.

Gdy władza kasuje Trybunał Konstytucyjny, brutalnie depcze konstytucję, ustawy przyjmuje tak, jakby to było robienie w pośpiechu placków ziemniaczanych dla zaspokojenia pierwotnego głodu, telewizję publiczną traktuje jak świadczącą usługi kurtyzanę, sądy próbuje sprowadzić do roli grzecznej straży miejskiej, gdy ułaskawia się nieskazanych, bo władza tak chce, to wszyscy w tym państwie odbierają jasny sygnał. Odbierają go poddani, bo już nie obywatele, ale przede wszystkim czynownicy władzy – jesteśmy bezkarni, jesteśmy ponad prawem.

Najbardziej banalna z banalnych prawd podpowiada, że władza absolutna musi absolutnie korumpować. W praktyce instytucjonalizuje ona bowiem pokusę, by z władzy skorzystać, złamać reguły, zagrać ostro i obłowić się ponad miarę. Gdy świadomie z państwowego mechanizmu wymontowuje się wszystkie bezpieczniki, iskra musi zamienić się w pożar. Oczywiście występki mają różną rangę. System oligarchiczny w państwach autorytarnych tworzony jest zwykle w czasie drugich kadencji, gdy władzy puszczają wszelkie hamulce, a system bezprawia krzepnie. Ale już we wcześniejszej fazie, tej obecnej, co bardziej niecierpliwi grają ostro. A może bardziej przewidujący, bo kto wie, czy za rok koryto się jednak nie urwie na dekadę albo i więcej.

Z filozoficznego punktu widzenia, ma to nawet sens…

Dodaj komentarz