To, ile czasu przeznaczyło Prawo i Sprawiedliwość na konwencję regionalną we Wrocławiu, a ile w Kadzidle k. Ostrołęki na Kurpiach doskonale pokazuje, wśród kogo partia Jarosława Kaczyńskiego będzie szukała swojego elektoratu w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Przedstawiciele dobrej zmiany wyraźnie obawiają się swojego głównego konkurenta na wsi – Polskiego Stronnictwa Ludowego, którego szef świetnie zaprezentował swoją formację na wspólnej konwencji Koalicji Europejskiej, dlatego wizerunek w wersji “lite” skierowany do centrowego elektoratu postanowili odłożyć na półkę. Obawy Jarosława Kaczyńskiego odzwierciedlone zostały przez jego przemówienie i dość zdumiewające obietnice, które złożył rolnikom.
Będziemy zabiegać, chcemy walczyć i zabiegać o interesy Polski, w tym przede wszystkim, o interesy polskiej wsi, chcemy większych dopłat dla polskiego rolnictwa – myśleniem życzeniowym trąciła wypowiedź prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego, który butnie stwierdził, że PiS jest partią polskiej wsi i to „prawdziwą, nie udawaną”. W swoim przemówieniu, jak zresztą zwykle, operował utartymi sloganami i nie popisał się zorientowaniem w temacie rolnictwa. Obiecał za to walkę o wyższe dopłaty w Unii Europejskiej i nowe „500 plus” … na każdą krowę.
Jak się jednak okazuje, wspomniana dopłata „500 plus” na krowę nie jest niczym innym, jak programem unijnym, do którego Kaczyński nie ma żadnych praw.
Mateusz Morawiecki oraz prezes Kaczyński dużo uwagi skupili również na wyrównaniu szans małych i średnich gospodarstw rolnych oraz ulgach dla tych dużych, sięgających do 40 tys. złotych w handlu detalicznym, przez nich prowadzonym.
Kaczyński mówił też: „W UE trzeba walczyć, zabiegać o interesy Polski, w tym przede wszystkim interesy polskiej wsi. Jeżeli spojrzeć na dzieje EWG, a później UE, na podział środków, to tutaj pomoc dla wsi jest na pierwszym miejscu. To nie jest żadna łaska, tylko absolutna konieczność. Wyobraźcie sobie państwo, co byłoby, gdyby nie było tych środków dla wsi. Wtedy żywność musiałaby być dużo droższa, a co za tym idzie wszystko musiałoby być droższe. Ci, którzy wymyślili środki dla wsi, dobrze rozumowali. One zapewniały przez dziesięciolecia rozwój Europy, a w ostatnich latach także Polski […] Zwiększenie naszego udziału w tej puli, która jest dzielona co 7 lat dla rolnictwa. W tym, które mija, to było 8 proc. dla polskiego rolnictwa w całej tej puli. Chcę Państwu powiedzieć, iż wywalczymy to, że będzie to więcej! Ale to nie wszystko. Chodzi też, aby nas właściwie potraktowano, jeżeli chodzi o tzw. program rozwoju obszarów wiejskich. My będziemy twardo zabiegać o to, żeby Polska tym razem dostała najwięcej ze wszystkich państw, jeżeli chodzi o ten program”.
Biorąc pod uwagę reputację Polski pod rządami PiS w Unii Europejskiej, zorientowanie polityczne i nawet kompetencje językowe „jedynek” Prawa i Sprawiedliwości w porównaniu do kandydatów KE, to słowa Kaczyńskiego, że będzie twardo zabiegał są bardzo trafne. Może jednak zabiegać daremnie aż do kolejnych wyborów do Europarlamentu, bo to, jak bardzo dobrej zmianie zależy na wyrównywaniu szans w rolnictwie widać gołym okiem. Ba, mówią o tym sami protestujący rolnicy z AGROunii, którzy już od dawna domagają się dymisji ministra rolnictwa. Swój “szacunek” do tej grupy społecznej dobitnie wyraził ten ostatni mówiąc o “intelektualnej pustce” protestujących. Kaczyński boi się wsi postępowej, bo oznacza to topniejący elektorat, ludzi odpornych na miałkie obietnice premiera Morawieckiego, dlatego bez wahania rozrzuca wyborczą kiełbasę. Ale czy naprawdę prezes ma rolników za głupców?
Jeśli Jarosław Kaczyński liczył, że jego przaśna konwencja regionalna na Kurpiach odbije wieś z rąk Polskiego Stronnictwa Ludowego to srogo się na tym zawiedzie. Nie zmienią tego czcze zapewnienia, że jego partia postara się o zwiększenie budżetu przeznaczonego na polską wieś, ani bliżej nieokreślone obietnice, które złożył wraz z premierem Morawieckim. Tematem, który zwrócił największą uwagę komentatorów jest perfidna ściema Kaczyńskiego o nowym programie 500 plus na krowę, który jest teraz żywo komentowany w internecie. Jak nietrudno się spodziewać, w niekoniecznie przychylnym dla prezesa tonie.
W przeddzień strajku nauczycieli sypie pieniędzmi jak z rękawa. O ile „Jarkowe” dla emerytów spełnia wszelkie znamiona politycznej łapówki, to skala i data złożenia obietnicy dopłat na krowy i owce zakrawa o absurd. Jak widać, nietrudno wydawać cudze pieniądze.
Z wyliczeń Dariusza Rosatiego podwyżka dla nauczycieli kosztuje państwo 8 mld złotych, „Trzynastka od Jarka” zaś tylko 11 mld. Kalkulacja tyczy się jednak liczby potencjalnych wyborców. Czym jest spełnienie żądań krnąbrnej rzeszy ledwie pół miliona nauczycieli wobec prawie dwudziestokrotnie większej ilości emerytów, według Prawa i Sprawiedliwości bardziej podatnych na umizgi? Kaczyński jak ognia boi się nie mniej słusznych żądań innych grup zawodowych w razie spełnienia postulatów ZNP. PiS, jak święty Mikołaj z worka sypie prezentami, które wystarczą na pielgrzymkę do Medjugorie, dokąd więc wybierze się świnia, czy prezes po raz pierwszy da jej ujrzeć niebo?
Strajk nauczycieli jest już praktycznie przesądzony. Do tej pory postulaty nauczycieli nie spotkały się z poważnym traktowaniem ze strony rządzących, poczynając od durnej wypowiedzi min. Szczerskiego o braku celibatu dla nauczycieli, nonszalanckiej postawy minister Zalewskiej, przez nienawistną kampanię Wiadomości TVP, a kończąc na misji mediacyjnej minister bez teki i bez kompetencji Beaty Szydło. Dziś groźba paraliżu polskich szkół, który uderzy nie tylko w uczniów, zajrzała rządzącym w oczy. Dlatego zdecydowali się na rozmowy ostatniej szansy i to dosłownie na ostatnią chwilę.
“Przedstawiciele rządu zaproponowali kolejne spotkanie z centralami związkowymi w celu przedstawienia na piśmie propozycji, która została zaanonsowana w piątek” – powiedział szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Michał Dworczyk. Rozmowy ostatniej szansy mają odbyć się w niedzielę o 19.00 w Centrum Partnerstwa Społecznego „Dialog”. Biorąc pod uwagę, że mniej więcej 12 godzin później w polskich szkołach zadzwonią dzwonki rządzący zostawili sobie zaskakująco niewiele czasu na działanie. Uświadomiła to sobie najwyraźniej Beata Szydło, która zadeklarowała, że rozmawiać może nawet wcześniej.
Związek Nauczycielstwa Polskiego i oświatowa „Solidarność” już zadeklarowały swój udział, Forum Związków Zawodowych czeka zaś jeszcze na zaproszenie.
Ostatnia propozycja Beaty Szydło to tzw. nowy kontrakt społeczny dla nauczycieli, który przewiduje zmianę pensum do 22 lub 24 godzin, co skokowo do 2023 roku miałoby pociągnąć za sobą wzrost wynagrodzenia. Kto jednak uwierzy w podwyżki odroczone na cztery lata, kiedy Prawo i Sprawiedliwość co tydzień na konwencjach sypie kolejnymi piątkami?
Do strajku ma przystąpić ponad 15 tys. szkół, najwięcej z nich bo 97 proc. w woj. pomorskim. Dla rządu protest nie będzie więc jedynym zmartwieniem, większym może okazać się wielka porażka wizerunkową tuż przed wyborami do Europarlamentu. Dlatego Beata Szydło postanowiła jeszcze raz odwrócić kota ogonem i spróbowała przedstawić szefa ZNP jako hamulcowego dialogu rządu z nauczycielami. Ludzka pani, chce dialogu, a źli nauczyciele straszą strajkiem.
W ten sposób Prawo i Sprawiedliwość przestrzeli wybory. Przedstawiciele dobrej zmiany wydają się nie być zorientowani w skali społecznego wsparcia dla strajkujących, butnie sądząc, że prymitywna propaganda dostatecznie napuściła obywateli na nauczycieli. PiS już od jakiegoś czasu przedstawia strajk jako motywowany politycznie, a Sławomira Broniarza określa wysłannikiem Schetyny. Taka strategia może jednak zawieść, o czym już wkrótce władza może się boleśnie przekonać.
Strajk szkolny to dzwonek alarmowy dla władzy. Rządy PiS wchodzą w okres schyłkowy i ci, którzy mają na sumieniu łamanie prawa, powinni zacząć gromadzić argumenty na rzecz łagodnego wymiaru kary.
Kilka tygodni temu w publikowanym tu felietonie prognozowałem, że PiS prawdopodobnie potknie się nie o łamanie konstytucji i niszczenie niezależności sądownictwa, lecz o chaos w szkołach, do którego doprowadziły działania niekompetentnej minister Anny Zalewskiej. Widząc rozwój sytuacji, mam gorzką satysfakcję, mogąc wykrzyknąć: „A nie mówiłem?!”.
Piszę to w sobotę 6 kwietnia. W środę 10 kwietnia moja córka ma przystąpić do egzaminu gimnazjalnego. Czy przystąpi? Bóg jeden raczy wiedzieć, ale wiele wskazuje na to, że nie. Jej szkoła pewnie będzie strajkować. Co dalej? Co z rekrutacją do liceum, gdzie jednym z kryteriów są wyniki egzaminu? Nie wiadomo.
Przewidując trudności, wielu rodziców już zawczasu zgłosiło się do liceów niepublicznych, które mają własne kryteria naboru. Tyle tylko, że miejsc dla wszystkich nie starczy, a w dodatku szkoły takie są wyłącznie w wielkich miastach i trzeba za nie płacić – czesne przekracza finansowe możliwości wielu, może nawet większości przeciętnych rodzin. W ten oto sposób chaos spowodowany przez PiS przyczynia się do pogłębienia społecznych nierówności i rozziewu między Polską wielkomiejską a prowincjonalną.
Dla kogo kasa jest, a dla kogo nie ma
Wkurzenie w kręgach nauczycieli i rodziców narasta. Rząd i jego usłużni propagandyści usiłują skierować niechęć rodziców przeciw nauczycielom, sugerując, że to oni odpowiadają za komplikacje, z jakimi będą musieli się mierzyć absolwenci podstawówek i ostatnich klas zlikwidowanych gimnazjów, jednak nie wydaje mi się, by te propagandowe manipulacje mogły liczyć na sukces. Ja sam strajk popieram i wszyscy rodzice, z którymi miałem okazję rozmawiać wyrażają podobne stanowisko.
Chyba nawet rządzący zaczęli sobie z tego zdawać sprawę i w ich wypowiedziach pojawił się ton biadolenia: „Słyszałam w Kielcach, że nauczyciele, którzy nie chcą strajkować są szykanowani i jest na nich wywierana presja” – ubolewa Beata Szydło, sugerując, że gdyby nie ta rzekoma „presja”, poparcie dla strajku byłoby wśród nauczycieli mniejsze. A więc – dedukujmy dalej – jest duże.
A jakie ma być? Zwłaszcza po ostatnich wyczynach PiS-u, który z jednej strony mówi, że pieniędzy na podwyżki nie ma, a z drugiej strony hojnie sypie mamoną, by sfinansować swoje wyborcze potrzeby. Kasa na 500 plus dla pierwszego dziecka i na 13. emeryturę się znalazła. Jest miliard – MILIARD! – dla partyjnej szczujni TVP. Są pieniądze na zakup kolejki linowej na Kasprowy, na propagandowy rejs dookoła świata, na Polską Fundację Narodową, na kompromitujący Polskę w świecie IPN, na pensje zaprzyjaźnionych pań w NBP. Ale dla nauczycieli nie ma. Bo nauczyciele to nie elektorat Kaczyńskiego.
Awantura szkolna najlepiej zdemaskowała charakter tzw. dobrej zmiany i ujawniła istotę tego, co nastąpiło w Polsce po 2015 roku. Otóż, nowa ekipa, która doszła wtedy do władzy, w odróżnieniu od poprzednich, traktuje kraj jak swój prywatny folwark, na którym może „po uważaniu” rozdawać kasę i podejmować decyzje, nie przejmując się żadnymi regułami ani formalnymi wymogami.
Jakaś konstytucja, jakieś prawo, jakiś budżet? Nie będziecie nam tu wyjeżdżać z takimi rzeczami, my jesteśmy suwerenem i robimy, co nam się żywnie podoba. Dajemy premie, bo się nam należą, kupujemy głosy w wyborach, bo możemy to zrobić i nikt nam nie podskoczy, zmieniamy nazwy ulic i stawiamy swoje pomniki, bo tak się nam podoba, budujmy podwójne wieże na naszą chwałę i powołujemy swoich sędziów.
W arsenale PiS nie ma Wunderwaffe
Jednak ta epoka nieodwołalnie się kończy na naszych oczach. Najwyższa pora, by także rządzący zaczęli sobie z tego zdawać sprawę. Gdy tylko uświadomią sobie, że już jesienią stracą władzę i wielu z nich będzie zapewne musiało odpowiadać na pytania prokuratorów, być może zmaleje ich gorliwość w łamaniu zasad państwa prawa. Może nagle ubędzie podstępowań dyscyplinarnych przeciw sędziom broniącym swej niezawisłości i przestaniemy czytać doniesienia o takich incydentach, jak ostatnio w Olsztynie, gdzie sędziowie, radcy prawni i adwokaci stanęli na ulicy do zdjęcia z napisem „Murem za Dorotą” – i za ten gest wsparcia dla sędzi, która ma kłopoty, bo założyła koszulkę z napisem „Konstytucja”, zostali spisani przez policję, bo ponoć uczestniczyli w „nielegalnym zgromadzeniu”.
Skorzystajmy z okazji i podajmy personalia tego, który policję zawiadomił i który po upadku „dobrej zmiany” – miejmy nadzieję – sam stanie przed rzecznikiem dyscyplinarnym, a może nawet prokuratorem i sądem: to sędzia Maciej Nawacki, prezes Sądu Rejonowego w Olsztynie i członek nowej Krajowej Rady Sądownictwa.
Kiedy wreszcie do takich ludzi jak Nawacki dotrze fakt, że czas ich panowania nieuchronnie się kończy i że pora by już była zatroszczyć się o jakieś alibi i postarać się o argumenty uzasadniające wniosek o niski wymiar kary? Historia uczy, że funkcjonariusze reżimów bardzo często aż do samego końca nie uświadamiają sobie powagi sytuacji, wierząc wbrew oczywistym faktom, że stanie się cud, pojawi się jakaś „wunderwaffe”, która odmieni los wojny.
Wielce znamienny była wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, którą zacytował austriacki biznesmen Gerald Birgfellner w wywiadzie opublikowanym w „Gazecie Wyborczej”. W trakcie kampanii przed wyborami samorządowymi, kiedy dla wszystkich było oczywiste, że Patryk Jaki nie ma w Warszawie żadnych szans, prezes PiS z pełnym przekonaniem opowiadał swemu austriackiemu rozmówcy, że walka jest wyrównana i Jaki może wygrać.
Wygląda na to, że wbrew faktom Kaczyński rzeczywiście w to wierzył i że podobna wiara jest dziś udziałem wielu polityków i funkcjonariuszy obozu rządzącego. Najwyższa pora, by we własnym dobrze pojętym interesie wrócili z wirtualnej rzeczywistości do realu. Powinni wręcz być wdzięczni nauczycielom, że swoim strajkiem im w tym pomagają, ściągając ich na ziemię.
Najnowsze komentarze