

Dobra zmiana w Trybunale Konstytucyjnym doprowadziła do bezprecedensowego wręcz paraliżu pracy instytucji. Problemem nie okazuje się bowiem tylko upolitycznienie składu sędziowskiego i spełnianie każdego polecenia partii rządzącej przez prezes Julię Przyłębską, ponieważ TK nie radzi sobie już nawet ze sprawami czysto organizacyjnymi. O trwającym kryzysie najdobitniej mówi fakt, że na 13 wyznaczonych w tym roku przez Trybunał Konstytucyjny wokand aż sześć zostało odwołanych.
Przyczyny takiego stanu rzeczy nie są do końca jasne, ponieważ instytucja nie udzieliła w tej sprawie oficjalnego komentarza. Jednak, jak donosi Dziennik Gazeta Prawna spekuluje się, że za chaos może odpowiadać m.in przeforsowane przez PiS w toku walk w Sejmie wyznaczanie terminów rozpraw ze względu na „wagę” spraw a nie w kolejności ich wpływania. Sprawia to zaś, że są one rozpatrywane często w oderwaniu od wszelkich wymagań procesowych, co nieuchronnie prowadzi do odroczeń.
Jeden z sędziów dla DGP opisał, jak od kuchni wygląda chaos prac Trybunału Konstytucyjnego na przykładzie rozstrzygania o zgodności z konstytucją przepisów o powoływaniu sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa. W tym przypadku doszło już dwukrotnie do zdjęcia sprawy z wokandy. Najpierw odwołano styczniowy termin rozprawy, a później przesunięto o 11 dni marcowy termin publicznego ogłoszenia wyroku. W tym przypadku opóźnienia były nie do uniknięcia, ponieważ pierwszy termin został wyznaczony zaraz po wpłynięciu sprawy, bez przedstawienia projektu orzeczenia, a nawet przed wpłynięciem stanowisk uczestników.
Swoją cegiełkę do organizacyjnej zapaści dołożył także Mariusz Muszyński, który odpowiadał za czystkę kadrową w TK, która, jak to często w ciągu ostatnich 4 lat bywało, doprowadziła do wymiany doświadczonych pracowników na nowe zastępy świeżej krwi, ludzi przysłowiowo “miernych, ale wiernych”. W sprawnej organizacji pracy instytucji mają nie pomagać także spory między sędziami oraz bardzo częste zmienianie przez prezes Julię Przyłębską składów orzekających w danej sprawie. Tworzy to zarówno atmosferę wzajemnej nieufności jak i utrudnia sędziom bycie na bieżąco ze wszystkimi elementami sprawy.
Tym samym na naszych oczach trwa kompromitacja państwa polskiego. Trybunał Konstytucyjny nie jest bowiem zwykłym sądem, ale instytucją pełniącą nadrzędną rolę kontrolną wobec władzy, reprezentując prestiż i wartości, jakie powinny przyświecać całemu wymiarowi sprawiedliwości. Jeśli w instytucji będącej pod lupą krajowych mediów dochodzi do takiej dezorganizacji i nikt nie wyciąga z tego żadnych wniosków, to każdy z nas może odpowiedzieć sobie sam na pytanie, jak sytuacja musi wyglądać w sądach rejonowych i okręgowych, gdzie coraz liczniejsi ludzie Ziobry nie muszą nawet sprawiać medialnych pozorów. Trybunał Konstytucyjny ze sternika ustrojowego stał się niestety na naszych oczach podmiotem demoralizującym wręcz wymiar sprawiedliwości swoją jawną nieudolnością i upolitycznieniem.


„Nie zaskakuje mnie reakcja Episkopatu. Dla nich największym problemem jest podważenie prawa Kościoła do szafowania moralnością i Ewangelią. A opozycja daje się szantażować PiS i jego akolitom, nie rozumiejąc, że Polacy, do których się zwracają, także wierzący, czekają na inne przywództwo” – mówi Leszek Jażdżewski, który wystąpił przed Tuskiem 3 maja
Leszek Jażdżewski*, suport Tuska przed wykładem w Uniwersytecie Warszawskim 3 maja 2019, nazwał po imieniu grzechy Kościoła (pedofilia zamiatana pod dywan, przywileje, sojusz ołtarza z tronem). Opisał Kościół jako instytucję polityczną wrogą nowoczesności.
Redaktor naczelny społeczno-politycznego e-miesięcznika „Liberté!” mówił mocno, nie żałując ostrych metafor. Według polityków i publicystów opozycyjnego mainstreamu spadł prawicy z nieba (czy raczej wyskoczył z liberalnego „piekła”), bo zamiast reagować na wykład Tuska, ruszyła z krucjatą w obronie „katolickiej Polski”. Z drugiej strony, jego wystąpienie dopełniło obraz nowoczesności, bo w wykładzie Tuska wątek Kościoła i praw kobiet się nie pojawił.
Jarosław Kaczyński woła, że „Kto podnosi rękę na Kościół, podnosi rękę na Polskę”. Słowa Jażdżewskiego mogą potwierdzać PiS-owską narrację strachu, że jeśli opozycja wygra wybory, „będzie ofensywa lewactwa, przeciwko tradycyjnym wartościowym”.
Największe emocje budzi fragment wystąpienia Jażdżewskiego o „czarnoksiężnikach” i „świniach”:
„Dziś agendę tematów dnia układają nam cyniczni wrogowie nowoczesności, czarnoksiężnicy, którzy liczą, że przy pomocy zaklęć i manipulacji złymi emocjami, będą w stanie zdobyć władzę nad duszami Polaków.
Rywalizacja na inwektywy i startowanie w konkurencji na wyścig do dna nie ma sensu, bo albo przegra się z ludźmi, którzy nie mają żadnych moralnych hamulców, albo trzeba się do nich całkowicie upodobnić.
Po kilku godzinach zapasów ze świnią w błocie orientujesz się, że świnia to lubi. Trzeba zmienić zasady gry”.
Tę metaforę-inwektywę „świń taplających się w błocie” politycy i publicyści narodowej prawicy odczytują jako atak na Kościół, a nawet na katolików. Oto tylko jedna próbka z Salonu 24:
„Wiadomości z Niemiec. W Monachium odkryto groby czterech świń taplających się w błocie, skandalicznie przez świński chlew zwany potocznie KK uznanych za męczenników. Nazwiska tych świń to Narcyz Turchan, Michał Woźniak, Stefan Grelewski i Ludwik Roch Gietyngier”.
Leszka Jażdżewskiego* zapytaliśmy nie tylko o te metafory. Dalej pełen tekst wystąpienia Jażdżewskiego z 3 maja.
Piotr Pacewicz, OKO.press: Czy twoja wypowiedź przed wykładem Donalda Tuska była z nim uzgodniona?
Leszek Jażdżewski: Nie wymieniliśmy między sobą tekstów wystąpień. Miałem swoją kwestię spisaną [patrz – poniżej – red.], parę rzeczy skróciłem, ale kluczowe wątki przeczytałem, starałem się być precyzyjny.
Ciekawe, jaka była reakcja Tuska?
Nie komentował, o ile wiem, ani prywatnie, ani publicznie.
Największe emocje budzi metafora „czarnoksiężników, cynicznych wrogów nowoczesności”. Czy miałeś na myśli Kościół, czy rządzącą prawicę? Spieranie się z nimi porównujesz do taplania się ze świnią w błocie. Pada brutalne określenie, że „świnia to lubi”. Episkopat odczytał to jako „przejaw nienawiści i piętnowania ludzi wierzących”.
Przypisywanie mi intencji obrażania ludzi wierzących to absurd. Kiedy mówię o Kościele mam na myśli instytucję Kościoła katolickiego, która pełni funkcje polityczne, a więc Episkopat i całą hierarchię. Mówiłem też do członków Kościoła, którzy z pewnością byli na sali, wielu moich kolegów i koleżanek.
Mówiłem do nich, a nie o nich.
Nie zaskakuje mnie reakcja Episkopatu. Z ich punktu widzenia największym problemem jest podważenie prawa Kościoła do szafowania moralnością i Ewangelią. Tymczasem ludzie coraz bardziej czują, że tu chodzi raczej o władzę i pieniądze.
Jest wielu przyzwoitych księży, ale nie mają oni niestety wpływu na całość tej czysto hierarchicznej instytucji. Ideologia i praktyka działania Kościoła katolickiego w Polsce nie ma nic wspólnego z ewangelicznym przesłaniem Chrystusa. Idzie też w poprzek nauczania papieża Franciszka.
Faktycznie komisja majątkowa przyznała Kościołowi wielomiliardowy majątek, często z naruszaniem prawa. Ustawa z 2016 roku ograniczająca obrót ziemią wyłączyła Kościół, który może kupować i sprzedawać na starych zasadach.
Wierni nic z tego nie mają, raczej na tym tracą, bo to podważa autorytet ich religii. Tak jak „nie mają” nic z krycia pedofilii, o czym m.in. w OKO.press można sporo przeczytać. Myślę, że wielu wierzących jest tym przerażonych i oburzonych, i sami już nie wiedzą, czy posyłać dzieci na katechezę.
Moja krytyka nie jest odosobniona, wyróżnia ją tylko to, że padła w prominentnych okolicznościach i przebiła się do mainstreamu.
To jaka jest definicja „czarnoksiężników”?
Ludzie, którzy tworzą hejt, żywią się nienawiścią, gwiazdy internetu i mediów społecznościowych, niektórzy publicyści i politycy. Odliczyli się w komplecie po moim wystąpieniu.
„Forma tego wystąpienia jest nie do przyjęcia. O kryzysie w Kościele, który jest sprawą dużej wagi, nie należy mówić w sposób, który nie jest poważny i odpowiedni do okoliczności” – komentuje Platforma Obywatelska. Dawny Tusk mógłby się pod tym podpisać. Ciekawe, jak ocenia to dzisiejszy, zeuropeizowany.
Sam jestem ciekaw.
Koalicja Europejska i wielu z popierających ją publicystów, cierpi na rodzaj syndromu sztokholmskiego. Pomimo że Kościół wspiera ich przeciwników, pomimo że elektoraty Platformy, SLD i Nowoczesnej w ogromnej większości nie są odbiorcami „Wiadomości” czy prawicowej prasy, oni wciąż chowają głowę w piasek.
Dają się szantażować PiS-owi i jego akolitom, nie rozumiejąc, że Polacy, do których się zwracają, także ci, którzy chodzą do Kościoła, czekają dziś na zupełnie inne przywództwo. Które nie boi się mówić trudnej, ale potrzebnej prawdy.
Odpowiedź opozycji na narrację władzy nie może być równie prymitywna i nienawistna, bo z tymi ludźmi nie da się wygrać tych zapasów w błocie.
Rzecz w tym, że Kościół jest wrogiem nowoczesności i ma sojuszników w tych „czarnoksiężnikach”, którzy manipulują emocjami i produkują hejt. Anglojęzyczne powiedzenie (crawling in the mud with a pig – red.) oznacza mniej więcej tyle, co nasze kopać się z koniem, po prostu w tej walce nie wygramy. Trzeba odnowić politykę, o tym mówiłem też do liderów opozycji. Pytać: o co walczysz, a nie z kim trzymasz.
Czy suport dla Tuska, używając metafory-inwektywy nie wyszedł z roli?
Jeśli metafora została źle odczytana, to dlatego, że prawicowi hejterzy postanowili rozpętać kampanię kłamstw. Pawłowicz, Lisicki, „Wiadomości” TVP zwietrzyli swoją szansę. Mam jednak nadzieję, że ludzie odczytają czy odsłuchają to, co mówiłem i nie dadzą sobie wmówić rzeczy nieprawdziwych.
Liderzy prawicowego internetu potwierdzili tylko moje słowa: muszą taplać się w błocie, bo bez hejtu ich media i ich partie traciłyby czytelników i klikalność.
Brałeś pod uwagę, że zamiast dla Tuska staniesz się „suportem dla prawicy”, która nie musi odpowiadać na finezyjny wykład Tuska, tylko wsiada na te twoje świnie i rusza do boju w obronie katolickiej Polski?
To, co powiedział Donald Tusk, zostało – poza skrajnie PiS-owskimi mediami – dobrze przyjęte, nie było się czego uczepić, bo to była mowa wizjonerska, z przekazem pozytywnym, mądra. Szkoda tylko, że nie ma dziś partii, która byłaby gotowa ją podjąć. Za to cały atak poszedł na mnie.
Z drugiej strony, twierdzenie, że pani Pawłowicz czy Jackowi Kurskiemu trzeba dostarczyć okazji, by mogli hejtować, to kompletna naiwność. Oni nie potrzebują pretekstu, oni niszczą wszystkich, którzy myślą inaczej od nich, przy pomocy dowolnych argumentów, skojarzeń, insynuacji.
Piątkowe „Wiadomości” TVP zestawiały Tuska z Hitlerem i Stalinem.
Słuchaj, to, że my się dajemy się szantażować PiS i jego mediom, które żyją z nim w symbiozie, to jakiś absurd!
Nie dajmy się tej narodowej prawicy zaganiać do zagrody krzyżem, który używany jest jako pałka. Trzeba rozbroić ten mechanizm, a nie chować głowę w piasek.
W sumie to lepiej, że na mnie, niejako w zastępstwie Tuska, skupił się ten hejt, choć oczywiście miłe to nie jest.
Krytykujesz Kościół z pozycji osoby, która propaguje ideały laickiego państwa, inicjatora, razem z Katarzyną Lubnauer, akcji „Świecka szkoła”. Ale wypowiadasz się też niejako w imieniu wiernych, mówisz o Chrystusie, o transcendencji. „Ten kto szuka strawy duchowej w kościele nie zostanie nakarmiony”.
Nie uważam, by Jezus Chrystus czy Ewangelia były czyjąkolwiek własnością. Chrystus to postać uniwersalna, mamy wszyscy prawo do tego dziedzictwa się odnosić.
Ludzie wierzący nie muszą automatycznie popierać wszystkiego, co Kościół robi, razem z jego instytucjami i nadużyciami, czy anachroniczną nauką o seksualności. Liczę, że moje wystąpienie ośmieli ich do zabrania głosu.
To tylko przekaz Kościoła i narodowej prawicy jest taki: albo krzyż i Jezus Chrystus z Kościołem w pakiecie, albo jesteś satanistą i nie jesteś Polakiem.
Często cytujemy w OKO.press tezę z programu PiS, że dla społecznej nauki Kościoła jedyną alternatywą jest nihilizm.
A wielu ludzi jest zagubionych, jakoś pomiędzy. Wierzą w Boga, ale nie pasuje im nauczanie Kościoła. Ważne jest też „w jakiego Boga się nie wierzy”. W tym sensie ateiści w Polsce są niewierzącymi chrześcijanami czy katolikami.
Żyjemy w kulturze ukształtowanej przez chrześcijaństwo, z czego narodowa prawica stara się robić młot na nasze głowy. Ale hola, hola, w takim razie my również mamy prawo odnosić się do tej tradycji.
Kościół jest kompletnie niewiarygodny w ewangelicznym przesłaniu i w roli moralnego autorytetu Polek i Polaków, a już szczególnie – Polek.
Z moralnością OK. Ale jak mówisz o transcendencji, to jest to o jeden most za daleko.
Wierzę, że nawet ludzie, którzy nie wierzą mogą mówić o wierze, o transcendencji. Każdy, kto się para pytaniami o istnienie lub nieistnienia Boga czy sens swojego życia, ma prawo do tej rozmowy.
* Leszek Jażdżewski – redaktor naczelny Liberté!, współtwórca Igrzysk Wolności – największego w Polsce festiwalu idei, założyciel Bookme – aplikacji, która tworzy społeczność czytelników. Przed wystąpieniem 3 maja 2019 znany był m.in. z samotnego protestu na marszu narodowców „Idzie antykomuna” i stworzeniem akcji Świecka Szkoła.
Wystąpienie Leszka Jażdżewskiego 3 maja przed wykładem Donalda Tuska
Skok w nowoczesność
Kiedy jesienią 1981 roku Rolling Stonesi grali koncert w Los Angeles Colloseaum, na rozgrzewkę występował przed nimi jeszcze zupełnie wtedy anonimowy Prince. I tak już trudnej sytuacji nie poprawiał fakt, że ubrany był, jak zwykle, w czerwone koronkowe bikini i prochowiec. Jego występ publiczność nagrodziła gradem obelg, za którymi wkrótce poszły warzywa. Prince na scenie wytrzymał 15 minut. Ale trzeba mu oddać, że wrócił na występ kolejnego wieczoru.
Cóż, nie jest łatwo być supportem.
Pozostaje mi mieć nadzieję, że SOP starannie wszystkich zrewidował przy wejściu.
W niecałe cztery i pół roku po uchwaleniu Konstytucji 3 maja Polska zniknęła z mapy.
Absolutystyczne monarchie, pod rękę z rodzimymi reakcjonistami, powołującymi się na obronę zagrożonych polskich tradycji, zniszczyły próbę odrodzenia Rzeczpospolitej Obojga Narodów w oparciu o oświeconą myśl ustrojową i reformatorskie wysiłki.
Narodzinom nowoczesnego świata przyglądaliśmy się jakby zza szyby, jako zniewolony naród.
Wielkie dylematy – emancypację jednostki, rozwój kapitalistyczny, wreszcie samo pojęcie Boga, przysłoniło pierwsze i najbardziej fundamentalne pytanie: bić się czy nie bić? Ten dylemat ukształtował naszą kulturę po dziś dzień. W dobie Polski niepodległej, stanowi obciążenie, z którym nie potrafimy sobie poradzić.
Nasze myślenie i nasza polityka są głęboko niegotowe stawić czoła nowym wyzwaniom: rewolucji cyfrowej, zmianom ekologicznym i energetycznym, migracjom i skutkom globalizacji. Jak w lunatycznym śnie powtarzamy drogę, która doprowadziła nas poza krawędź upadku.
Tadeusz Konwicki w „Kompleksie polskim” napisał: „W tym nieszczęsnym kraju rządziły duszami ludzkimi przez wieki zdeprawowana religia i sprzedajny kościół. Religia na usługach państwa, religia kierowana przez głowę państwa. A istotą tej religii była zawsze forma, rozdęta, zmitologizowana, zabsolutyzowana forma. A w tej formie najważniejsze było słowo.(…) Słowo stało się krwawym tyranem, słowo stało się okrutnym zabobonem i bezlitosnym Bogiem”.
Kościół katolicki w Polsce, obciążony niewyjaśnionymi wciąż skandalami pedofilskimi, opętany walką o pieniądze i o wpływy stracił moralny mandat do sprawowania funkcji sumienia narodu. Ten kto szuka transcendencji i absolutu w kościele będzie zawiedziony. Ten kto szuka moralności w Kościele nie znajdzie jej. Ten kto szuka strawy duchowej w kościele nie zostanie nakarmiony.
Polski Kościół wyparł się Chrystusa, wyparł się Ewangelii. Gdyby dziś Chrystus pojawił się na świecie zostałby ponownie ukrzyżowany – przez tych, którzy na krzyżu zbudowali sobie trony.
Agendę układają nam dziś cyniczni wrogowie nowoczesności, czarnoksiężnicy, którzy liczą, że przy pomocy zaklęć i manipulacji złymi emocjami, zdobędą władzę nad duszami Polaków.
Rywalizacja na inwektywy i startowanie w konkurencji na wyścig do dna nie ma sensu, bo albo przegra się z ludźmi, którzy nie mają żadnych moralnych hamulców albo trzeba się do nich całkowicie upodobnić.
Po kilku godzinach zapasów ze świnią w błocie orientujesz się, że świnia to lubi. Trzeba zmienić zasady gry.
Nie może być mowy o odnowie polityki jeśli rozmowę o niej zaczniemy od pytania „z kim trzymasz”?, zamiast „o co walczysz?”. Ci, których „łączy tylko matematyka” będą mieli poważny problem z wyborczym sukcesem.
Walka o władzę i jej zdobywanie jest domeną partii politycznych i ich liderów, to na nich spoczywa pełna odpowiedzialność za wynik. Próba wchodzenia w ich rolę byłaby nieodpowiedzialna nierozsądna, nawet jeśli zwycięstwo strony, z którą sympatyzujemy nie wydaje się przesądzone.
Ale siedzenie z założonymi rękami i krytykowanie z kanapy w oczekiwaniu aż polityka zmieni się sama, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nie jest opcją!
Donald Tusk powiedział na Igrzyskach Wolności, gdzie narodził się ten nasz wspólny plan obchodów trzeciomajowych: „nie czekajcie na jeźdźca na białym koniu”. Cytował Jacka Kuronia: „Nie palcie komitetów, zakładajcie własne.” Od siebie już dodam: nie czekajcie na Mesjasza, bo łatwo może się zmienić w czekanie na Godota.
Gdzie bije źródło nadziei? W Polkach.
To bunt kobiet przeciwko nieludzkiemu prawu stał się siłą napędzającą zmiany społeczne w ostatnich latach. Choć jest jeszcze tyle do zrobienia w kwestii równości, to przyznam się wam, że po cichu czekam na nową Joannę Szczepkowską, która powie, że „26 września 2016 (początek czarnego protestu) skończył się w Polsce patriarchat”. Na razie chyba nie będzie to jednak w telewizji publicznej.
Poglądy Polaków na rolę Kościoła katolickiego, małżeństwa homoseksualne, legalizację aborcji ulegają radykalnej liberalizacji. Ci, którzy chcą swój punkt widzenia w tych sprawach wyrażać pokrętnie i niejednoznacznie, byleby nikomu nie podpaść, myślą kategoriami ubiegłej dekady.
Każdy dzień rządów opresyjnej, konserwatywnej ideologii przybliża Polskę do obyczajowej rewolucji. Potrzebna jest nam polityka oparta na fundamentalnych wartościach i moralnych wyborach. Polityka, która pozwala na własnych warunkach zmierzyć się z nowoczesnością.
Jestem niemal pewien, że na tej sali siedzi przyszła prezydentka Polski. Dała nam przykład Zuzana Czaputova jak zwyciężać mamy!
Na koniec, widzę na sali wielu moich znajomych, rówieśników – trzydziesto- i coraz częściej czterdziestolatków -często świeżo upieczonych rodziców. Odwołam się do pewnie znajomego nam wszystkim doświadczenia przestrzeni jaką jest plac zabaw.
Kiedy siedzimy tam z Magdą i naszym Stasiem nie znamy poglądów innych rodziców, może różnić nas wszystko, ale łączy nas miłość do naszych dzieci, troska o ich szczęśliwe i bezpieczne życie. To emocja, która może połączyć nas wszystkich, tak bardzo różnych, a w pewnym sensie tak bardzo podobnych.
„Wyborcy populistów niekoniecznie sami są populistami”, warto zapamiętać tę pozornie oczywistą uwagę Jan Wernera Mullera
Kiedy nasz dwu i półletni synek z ufnością chwyta nas za ręce, kiedy wychodzimy razem na ulicę, chcę wiedzieć, że z równą ufnością może spoglądać w przyszłość, którą mu tworzymy.
Jaka będzie, ta Polska z marzeń naszych dzieci, naszych wnuków? Czy naprawdę jesteśmy gotowi powierzyć ją ludziom, którzy myślą w kategoriach, które już dekadę temu wydawały się mocno anachroniczne? Czy pokolenie wyżu demograficznego i Unii Europejskiej nie dojrzało już do tego, żeby w filmie pod tytułem Polska 2019 przestać grać ogony i role drugoplanowe?
Musimy poszukać nowej opowieści o nas samych, o naszych zbiorowych lękach i aspiracjach. O tym jak nasze indywidualne marzenia wpisać w zbiorową opowieść o Polsce i Europie. Zamiast wciąż fedrować ideowy węgiel trzeba rozejrzeć się za energią odnawialną.
Ten, kto znajdzie siłę do tego, żeby otworzyć polską politykę na zmianę ideową i pokoleniową będzie mógł chodzić w glorii zwycięzcy.
„Oczywiście jesteśmy romantykami – pisał Juliusz Mieroszewski, porte-parole Jerzego Giedroycia, w liście do redaktora paryskiej „Kultury”. – Ludzie, którzy do czegoś dążą, zawsze są romantykami i dopiero gdy dopną swego, nagle stają się realistami . (…) Faceci, którzy do niczego nie dążą, nie są romantykami ani realistami, tylko zgoła zerami”.
Podejrzewam, że facet, o którym myślę pozostał w głębi serca romantykiem, nawet jeśli jest to romantyzm po przejściach.
A już z całą pewnością nie można mu zarzucić, że do niczego nie dąży. Zapraszam na scenę Donalda Tuska.
(tekst za Liberte.pl)



PiS kocha Unię i ten kto twierdzi inaczej, działa przeciw żywotnym interesom Polski
Kampania wyborcza do parlamentu UE nabrała tempa, ale majowe uroczystości były dla rządzących raczej okazją do prezentacji pomysłów na drugą kadencję Polski w objęciach PiS. Głównie dwóch pomysłów. Po pierwsze – nikt nie rozda Polakom tyle prezentów, co Kaczyński, a jeśli wybory wygra opozycja, to odbierze ludziom wszystko co dostali. Po drugie – PiS ma wyłączność na patriotyzm, ponieważ jest spadkobiercą skrupulatnie dobranych najpiękniejszych idei patriotycznych oraz kontynuatorką dokonań starannie wyselekcjonowanych postaci historycznych ogłoszonych patriotami. Tym samym każdy kto sprzeciwia się obecnej władzy patriotą nie jest, czyli każdy kto czuje się Polakiem winien głosować na PiS.
Na scenie politycznej obserwujemy znaczące odwrócenie ról: PiS straszy Polaków opozycją. Czy to pierwsze oznaki paniki w szeregach rządzących? Wskazywałaby na to reakcja władzy na obecność Donalda Tuska podczas majowych uroczystości i na jego wykład na UW. Najważniejszy przedstawiciel hołubionej przez PiS Unii witany był pod koniec listy gości i usadowiony został w dalszych rzędach. I tak się złożyło, że dokładnie w czasie wykładu przewodniczącego Rady Europejskiej na Uniwersytecie Warszawskim rozpoczęła się defilada, której nigdy dotąd nie organizowano w czasie majowego święta – całkiem jakby 2 tysiące żołnierzy miały odwrócić uwagę Polaków od zapowiadanego i oczekiwanego z zainteresowaniem wystąpienia. W obawie przed wzrostem popularności byłego premiera prawicowe media nie szczędziły Tuskowi obelg, prezentując go wśród rzekomych wrogów Polski, a rekord świata w konkurencji medialnego chamstwa ustanowiła TVPiS, lokując prezydenta Unii w towarzystwie Stalina i Hitlera.
Przesłanek paniki w szeregach rządzących zauważyć można więcej. Sprawdzoną metodą kieszonkowców wrzeszczących „łapać złodzieja” Jarosław Kaczyński ogłosił kolejny zarzut pod adresem konkurencji politycznej: oto Platforma i cała koalicja planuje straszliwy atak na demokrację! Zamierza mianowicie sadzać do więzień uczciwych urzędników, a nawet posłów – jeśli tylko głosować będą zgodnie ze swym sumieniem, ale wbrew intencjom Grzegorza Schetyny! Zarzut ten, z kategorii obciążających przeciwnika własną winą, podchwycił cały fraucymer prezesa. Nic to, że tak naprawdę opozycji chodzi o uświadomienie konkurentom niedostrzeganej przez nich oczywistości, że kto łamie prawo ten będzie musiał ponieść karę, oczywiście orzeczoną przez niezależne sądy. Nic to, że zapowiedzi opozycji wywodzą się wprost z kodeksu karnego, który przewiduje kary dla wszystkich łamiących prawo bez wyjątku. W tym także dla najwyższych urzędników, a nawet dla szeregowego posła, który za plecami swoich podkomendnych, lekceważących przepisy z podniesioną przyłbicą, planuje, nakazuje i poduszcza do łamania prawa, a praktycznie do zmiany ustroju. Histeryczna reakcja Kaczyńskiego, który z uczciwego ostrzeżenia konstruuje sobie łamanie konstytucji, przypomina rozpaczliwe „nie zabijajcie nas!” ministra Waszczykowskiego, w reakcji na tragedię spowodowaną przez psychicznie niezrównoważonego człowieka. Ciekawe, co pan minister powiedziałby dzisiaj, gdyby podobne okrzyki wznosili ludzie z opozycji po zabójstwie prezydenta Adamowicza?
Wbrew pozorom rządzący nie zapominają jednak, że najpierw odbędą się wybory do parlamentu europejskiego i przy każdej okazji deklarują entuzjastyczne wręcz przywiązanie do Unii. Państwowe i partyjne spektakle nie mogą się dziś obyć bez licznych gwiaździstych flag. Okazało się właśnie, że PiS kocha Unię i każdy kto twierdzi inaczej, działa przeciw żywotnym interesom Polski. Owszem w przeszłości zdarzało się, że ten czy ów prominentny polityk obozu rządzącego powiedział coś nieprzychylnego, ale prezydent Duda wyjaśnił już w wywiadzie dla TVN, że były to głosy niefortunne i „o niczym nie świadczą, bo wypowiedziano je w emocjach”. Czyli PiS zawsze aprobował polską obecność w UE, a obecnie prezentowany entuzjazm może potrwać nawet dłużej niż kampania wyborcza, ponieważ kochamy Europę i gotowi jesteśmy nadal ją kochać, pod warunkiem, że Europa dostosuje swoje reguły i normy do wymogów Jarosława Kaczyńskiego.
Prezes wyliczył te warunki na kolejnych konwentyklach dla swoich wyznawców. W Nowym Sączu domagał się zakończenia europejskiej krucjaty ideologicznej prowadzonej „na bazie liberalnej lewicowości, poprawności, oraz odejścia od reguł zdrowego rozsądku”. W Sosnowcu stawał w obronie Kościoła atakowanego przez wrogie tabuny antyklerykałów. We Włocławku pomstował na importowane z Zachodu ruchy w obronie praw kobiet i LGBT, które „zagrażają tożsamości narodowi, jego trwaniu i polskiemu państwu”. W Pułtusku oświadczył kategorycznie: „my tu w Polsce najlepiej wiemy, co dobrze służy naszej ojczyźnie”. A na konferencji „Być Polakiem – duma i powinność” snuł opowieść o tym jak Zachód atakuje wszelkie wartości i „jawnie formułuje koncepcję – chcecie byś w Europie, musicie przestać być Polakami. To powiedziano wprost”. Oczywiście nie wyjaśnił kto to powiedział, komu, gdzie i kiedy, bo nigdy nie wyjaśnia swoich insynuacji, domysłów i obelg.
Wszystkim tym wyznaniom towarzyszył łopot unijnych flag i chór zapewnień mniejszościowych udziałowców firmy „Polska” o wielkim uczuciu i przywiązaniu do idei wspólnej Europy. Prezydent Duda zaproponował wręcz wpisanie obecności w UE i NATO do polskiej konstytucji. Przywłaszczając dawny pomysł PSL nie dostrzegł jednak, że żadna konstytucyjna gwarancja nie uchroni przed usunięciem z Unii kraju, gdzie nie będą szanowane unijne prawa i standardy. Nie przyszło mu do głowy, że nie utrzyma się w Unii żaden kraj, gdzie władza podejmuje działania na rzecz dezintegracji wspólnoty europejskiej. Pan prezydent wyjaśnił natomiast, że „obecność w Unii nam się należała”oraz zażartował, że Polska jest krajem w pełni demokratycznym, w odróżnieniu od Unii, której „ jest potrzebna silna demokracja”. Zaznaczył przy tym dwukrotnie, że o poprawkach w Konstytucji myśli „osobiście”, czyli bez podpowiedzi i nakazów – licząc zapewne, że wyborcy uwierzą w jego samodzielność.
Trudno powiedzieć, czy pisowscy funkcjonariusze od propagandy i agitacji już zrozumieli, że masowy exodus rządu z Warszawy do Brukseli i wymiana immunitetów parlamentarnych na europejskie może się nie udać. Z pewnością wiedzą, że dotychczasowa propaganda antyunijna nie odniosła większych sukcesów, a wręcz przyczyniła się do wzrostu poparcia dla naszej obecności w Europie. Nic dziwnego, bo opierała się na tak grubo szytych kłamstwach, że i najgłupsi dawali się nabrać tylko na krótko. Na wsi nie słychać już opinii, że unijny interes nam się nie opłaca. Rolnicy wiedzą, że dostajemy z Unii trzy razy więcej pieniędzy, niż tam wpłacamy. Wiedzą też, że błędy, pomyłki i opóźnienia w dystrybucji unijnych dotacji nie wynikają z nieprzychylnego stosunku brukselskich urzędników do Polski, bo widzą na co dzień, że zawirowania w rozdziale środków to skutek bałaganiarstwa niekompetentnych funkcjonariuszy PiS i ich pociotków, którzy obsiedli stołki w polskich urzędach i agencjach. Nie budzi też zgrozy argument, że Unii zależy na Polsce, bo piękna jest i bogata, a w wianie wniosła swój rynek zbytu na którym zachodni kapitaliści mogą upychać swoje buble, których na Zachodzie nikt nie kupi. Polacy potrafią kupować produkty lepsze i tańsze niezależnie od kraju producenta. Zdążyli też przyjrzeć się mapie Europy i dostrzegli, że rynek zbytu dla polskich produktów jest wielokrotnie większy, niż polski rynek dla Zachodu, a nawet TVP już nie ukrywa, że nasi przedsiębiorcy znakomicie radzą sobie na tamtejszych rynkach, często lepiej, niż zachodni producenci w Polsce.
Może już niedługo Polacy dostrzegą również kaleką logikę koncepcji Kaczyńskiego, który głosi, że Unia musi być silna, ale unijne władze mają być słabe. Może rodacy zauważą, że jego projekt zwiększenia wpływu poszczególnych krajów na unijną politykę europejską jest dla nas wręcz samobójczy. Bo nie jesteśmy ani największym ani najludniejszym krajem europejskim i w Unii Kaczyńskiego interesy Polski realizowane będą dopiero w ósmej kolejności – bo taka jest nasza pozycja na mapie gospodarczej Europy.
Andrzej Karmiński
PS. Anegdotka z Brukseli: Jean-Claude Juncker spytał premiera Morawieckiego czy w Polsce są jakieś problemy z łamaniem prawa. – Nie ma żadnego problemu, łamiemy prawo codziennie – odpowiedział radośnie polski premier. Smutne.

Jedno jest dziś pewne: bezpieczna, przyjazna i przewidywalna rzeczywistość lat dziewięćdziesiątych, a może i pierwszego dziesięciolecia naszego wieku, należy do bezpowrotnej przeszłości. Przemija postać świata. Niebo się chmurzy – pisze Jerzy Surdykowski w miesięczniku „Odra”, gdzie pierwotnie się ukazał (3/19). „Nasz wiek zaczął się może w 2005 roku, kiedy narody Zachodu odrzuciły projekt dalszej integracji Unii Europejskiej, może w 2016, z chwilą zwycięstwa Trumpa w USA, a może trochę wcześniej, gdy na Węgrzech zwyciężył Orbán, w Grecji „Syriza”, a wkrótce potem w Polsce rządząca dziś partia” – podkreśla autor
Powiada się, że miniony wiek XX wcale nie zaczął się w 1900 roku, lecz czternaście lat później, z chwilą wybuchu pierwszej wielkiej wojny. Wtedy dopiero zaczął odsłaniać swe prawdziwe, ludobójcze i totalitarne oblicze. Nie inaczej z obecnym stuleciem, które bynajmniej nie rozpoczęło się w roku 2000, ani nawet 11 września 2001, kiedy tak tragicznie i spektakularnie ujawnił się światowy terroryzm. Nie on jednak zadecyduje o nadchodzącej przyszłości. Nasz wiek zaczął się może w 2005 roku, kiedy…
Więcej >>>
Tagi: Andrzej Karmiński, Eliza Michalik, eurowybory 2019, Jerzy Surdykowski, Joachim Brudziński, Julia Przyłębska, Kleofas Wieniawa, Kościół katolicki, Leszek Jażdżewski, Piotr Lipiński, Piotr Pacewicz, Przemija postać świata, Tomasz Piątek, Tomasz Piątek - Morawiecki i jego tajemnice, Trybunał Konstytucyjny, Wojciech Sadurski
Najnowsze komentarze